Ewangelie powtarzają się… co trzy lata
Te trzy lata oznaczone są w księgach liturgicznych – w lekcjonarzach i ewangeliarzach, z których bierze się czytania mszalne – jako rok A, B i C. Na taki właśnie trzyletni cykl rozpisano perykopy, czyli fragmenty Ewangelii odczytywane na niedzielnych mszach. Z grubsza rzecz ujmując, trzeba by powiedzieć, że w roku A najwięcej jest Mateusza, w roku B – Marka, a w roku C – Łukasza, acz od tej ogólnej zasady są oczywiście liczne wyjątki.
Jan nie ma swojego roku, ale fragmenty jego tekstu powracają sukcesywnie wplecione w tkankę każdego roku liturgicznego. Mateusz, Marek i Łukasz to tak zwani „synoptycy”, a ich teksty nazywa się synoptycznymi (gr. synopsis = zestawienie, patrzenie razem). Chodzi o pewne podobieństwo układu materiału, języka i stylu oraz treści, w odróżnieniu od Jana, którego tekst wyraźnie się od nich różni na wielu płaszczyznach.
Przy czym różnica ta sprowadza się nie tyle do sprzeczności między Janem a synoptykami, ile do stwierdzenia, że są to teksty wobec siebie komplementarne. Można by więc po prostu stwierdzić, że konsekwentnie w Niedzielę Palmową – czyli Niedzielę Męki Pańskiej, bo tak brzmi jej właściwa nazwa – w roku A czytamy opis męki pióra Mateusza, w roku B Marka, a w C Łukasza, Janowi zaś po sprawiedliwości dostał się Wielki Piątek. Tylko że to nie do końca tak.
Skąd oni to wiedzieli, skoro nie widzieli?
Warto zauważyć, że ze wszystkich uczniów najprawdopodobniej jedynie Jan towarzyszył Jezusowi w trakcie procesu i samej męki. Z Ogrodu Oliwnego wszyscy uciekli. Niedługo potem widzimy Piotra i Jana na dziedzińcu pałacu arcykapłana, w którym trwa pierwsze przesłuchanie Jezusa. Piotr po trzykrotnym zaparciu się Mistrza wychodzi gorzko płacząc, Jana natomiast spotykamy wraz z Maryją i pozostałymi kobietami pod krzyżem.
Co z tego wynika? To mianowicie, że jeśli pozostali apostołowie i uczniowie znają skądś przebieg męki Chrystusa, to najprawdopodobniej właśnie z relacji naocznego świadka, czyli Jana. Pięknie opisuje to w swojej powieści Jezus z Nazarethu Roman Brandstaetter:
Opowiedział im dzieje dnia. Mówił przy szczelnie zamkniętych drzwiach, a słowa jego kłębiły się w mroku i mimo ciemności, zalegających izbę, stawały się coraz bardziej widzialne i z wyrazistą widzialnością wnikały do mózgów i serc apostołów, i powtarzały się w nich tą drugą, jeszcze bardziej widzialną i dotykalną widzialnością, której żadna moc ludzka nie zdoła zatrzeć lub wymazać, dzięki czemu obraz Ukrzyżowanego głęboko wrył się w ich pamięć i uczynił z nimi to samo co z Johananem ben Zebadia: stał się nieodłącznym widzeniem całego ich przyszłego życia.
Można by zatem powiedzieć, że w Niedzielę Palmową czytamy teksty synoptyków, a Wielki Piątek został zarezerwowany dla Jana jako naocznego świadka. Nie tyle „na pociechę”, co raczej niejako „w nagrodę”. Tylko, że to nadal nie do końca tak.
Cztery razy to samo, ale nie tak samo
Opisy męki Jezusa, jakie znajdujemy u czterech ewangelistów, są częścią kulminacyjną ich tekstów. I każdy z nich akcentuje w swoim opowiadaniu to, co jest myślą przewodnią Dobrej Nowiny w jego wydaniu.
Mateusz podkreśla więc, że w męce Jezusa wypełnia się Słowo Boga – Pismo, zapowiedzi proroków dotyczące Mesjasza, a przede wszystkim Słowo samego Jezusa. Umęczony jest oczekiwanym Mesjaszem – to chce przekazać czytelnikowi Mateusz.
Marek, którego redakcję Ewangelii Kościół od początku niemal nazywał „Ewangelią Ucznia”, ukazuje nam przede wszystkim, że z męki Pana rodzi się wiara uczniów. Znamienne jest, że pierwsze paschalne wyznanie wiary składa u Marka rzymski setnik, poganin. I to jeszcze przed zmartwychwstaniem. Patrząc na mękę Jezusa, ten człowiek dochodzi do konkluzji, która następnie wypowiada na głos: „Prawdziwie, ten człowiek był Synem Bożym”.
Z kolei Łukasz, autor „Ewangelii Miłosierdzia”, robi wszystko, byśmy zobaczyli mękę Jezusa jako moment swojego uzdrowienia i ocalenia – jako śmiertelnie poważną operację, swoistą „terapię szokową”, jaką Boski Lekarz podejmuje skonfrontowany z grzechem ludzkości i każdego poszczególnego człowieka. To Łukasz pisze o tym, że Jezus „obrócił się i spojrzał na Piotra” w momencie, gdy ten usłyszał pianie koguta. To u Łukasza przeczytamy o ocaleniu Dobrego Łotra. A Jan?
Co zobaczył naoczny świadek męki?
Ciekawe, że Jan napisał swoją relację najpóźniej. Teksty Mateusza, Marka i Łukasza „hulały” już – kolokwialnie mówiąc – po chrześcijańskich gminach, podczas gdy Jan dopiero ostrzył pióro. Zwlekał z tym długie lata. Przez długie lata nosił w sobie i niewątpliwie medytował wydarzenia tamtego dnia, zanim wziął się za ich opisanie.
Dzięki temu, nie tracąc nic na realizmie – aż roi się u niego od szczegółów – zdołał wydobyć i ukazać najgłębszy sens tego, co wówczas zobaczył i przeżył. Janowy opis męki to bowiem opis… intronizacji Króla i ustanowienia nowego Arcykapłana! Tak po latach Jan widzi i rozumie to, co wydarzyło się pewnego wiosennego dnia w Jerozolimie kilkadziesiąt lat wcześniej. I do takiego patrzenia zaprasza nas.
Pasja według św. Jana
Dlatego też Kościół czyta Pasję Janową w Wielki Piątek podczas Liturgii Męki Pańskiej. Bo cała ta liturgia zbudowana jest w oparciu o Janowy sposób widzenia. To nie liturgia użalania się nad umęczonym Jezusem, ale liturgia Jego intronizacji w życiu i sercu każdego z jej uczestników.
Zaczyna się w pełnej skupienia ciszy – czekamy na kogoś ważnego. Odczytane zostają nam teksty mówiące o „dokonaniach” Króla – dające Mu „tytuł do władzy”. Zanosimy do Niego rozbudowane prośby obejmujące swoim zasięgiem cały świat – nie miałyby sensu, gdyby to wszystko nie należało do Niego.
Aż wreszcie pojawia się Król ze swoim zwycięskim orężem. Oddajemy mu hołd, padając na kolana, a potem podchodzimy, by ucałować Jego stopy – to przecież homagium, czyli wyraz czci, a jednocześnie gotowości podporządkowania się Jego władzy i Jego regułom.
Na koniec Król urządza dla nas poczęstunek, ucztę – w Komunii karmi nas samym Sobą. A wreszcie udaje się na spoczynek – w uroczystej procesji przenosimy Go do kaplicy Grobu. „Oto Bóg króluje z drzewa”.
Tyle zdaje się mówić nam Jan. Aż tyle. I dlatego jego tekst powraca co roku w Wielki Piątek. Dopełniając niejako pierwsze trzy, stanowiąc dla nich wspólny mianownik, pomagając nam dojrzeć głębię tego, co wydarzyło się na krzyżu.