Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Salwador, rok 1980. Niemal codziennie ktoś zostaje porwany przez „nieznanych sprawców”. W okolicach urwiska zwanego „Diabelską bramą” coraz częściej leżą ludzkie zwłoki. Na ulicach pośród plakatów „Bądź patriotą – zabij księdza” można spotkać też te z napisem „Przyjdź Panie, socjalizm nie wystarcza!”. Arcybiskup Romero wie, że musi bronić swoich ludzi. Albo pójść z nimi na śmierć.
Prawicowy rząd wspierany przez Stany Zjednoczone ma wszystko – pieniądze, wojsko, władzę. Chłopi i ich głodujące rodziny mają godność, o którą chcą walczyć. I pasterza gotowego oddać życie za swój lud.
Rok 1970, 10 lat wcześniej. Na ingres nowego biskupa przybywają członkowie rządu z prezydentem Salwadoru na czele. Zależy im na utrzymaniu dobrych relacji z Kościołem, który w ich wizji powinien powstrzymać ubogich Salwadorczyków przed ewentualnym buntem. Mają nadzieję, że niesprawiający im dotychczas kłopotów Oskar Romero sprosta temu zadaniu. Przed ingresem do kurii wpływa list protestacyjny od grupy katolików, która obawia się, że ta nominacja tylko pogłębi sojusz tronu z ołtarzem.
Biskup Romero na swoje hasło przewodnie wybiera: „Odczuwać wraz z Kościołem”. Kościół w Salwadorze coraz bardziej cierpi. Romero obejmuje kierownictwo Santiago de Maria – najbiedniejszej diecezji kraju. Analfabetyzm sięga tu 40 procent, w wielu chałupach podłogą jest klepisko, głodne dzieci wałęsają się bez celu po okolicy.
W tym samym czasie bogaci członkowie rządu proszą biskupa o błogosławienie ich małżeństw, chrzty córek i synów, okazałe pogrzeby matek i ojców. W kościołach to oni zajmują zawsze pierwsze ławki.
Dawanie biednym chleba jest dobrym uczynkiem, ale musi w końcu doprowadzić do pytania: dlaczego ludzie nie mają co jeść? To bardzo niebezpieczne pytanie, zwłaszcza jeśli połączy się je z kolejnym: kto zabija ludzi domagających się chleba i wolności?
Czterdziestu agentów Gwardii Narodowej porywa w nocy i bestialsko morduje sześciu chłopców. Romero pisze list do swojego znajomego, pułkownika Moliny, prosząc o powstrzymanie przemocy. Bez skutku.
Pięćdziesiąt tysięcy demonstrantów protestuje przeciwko kolejnym oszustwom wyborczym. Rozpoczyna się masakra. Plac Wolności i posadzka kościoła, w którym schroniła się część osób, spływa krwią. Romero biegnie na miejsce, żeby udzielać sakramentów umierającym. Ginie o. Rutilio Grande, przyjaciel biskupa. Pytał, czemu psy bogatych jedzą lepiej niż dzieci biednych. Romero ogłasza, że nie weźmie udziału w żadnych uroczystościach państwowych, dopóki nie wyjaśnią się okoliczności zabójstwa.
O. Alfonso Navarro zostaje zastrzelony zaraz po powrocie z mszy świętej. Przed śmiercią zdoła jeszcze wyszeptać, że przebacza zabójcom. Biskupem diecezjalnym o. Navarro był Oskar Romero.
Potępia przemoc po obu stronach konfliktu. Apeluje do Ludowych Sił Wyzwolenia o zaprzestanie porwań osób związanych z rządem. W odpowiedzi ktoś podkłada bombę pod diecezjalną drukarnię. Mimo tego dawni przyjaciele Romera ślą do Watykanu donosy z oskarżeniem go o sprzyjanie komunizmowi. W rzeczywistości to nie biskup jest czerwony, ale kraj spływający krwią niewinnych osób.
Na odprawiane przez niego msze święte przychodzą tysiące osób. Ci, którym nie udaje się przybyć, słuchają jego homilii przez radio. Upomina się o porwanych, zamordowanych, o kobiety zgwałcone przed śmiercią, wyczytuje ich nazwiska. Tysiące ludzi przychodzą do niego po pomoc. Pragną usłyszeć, że Chrystus cierpi razem z nimi, że nigdy nie są sami.
Biskup otrzymuje kolejne groźby, przyjaciele boją się o niego i nie chcą pozwolić, aby jeździł autem samotnie. Przejmuje się do tego stopnia, że od tej pory stara się jeździć tylko samotnie – aby nie narażać nikogo innego na niebezpieczeństwo.
Po ludzku bardzo się boi, nie czuje w sobie powołanie do męczeństwa. Jest jednak zdecydowany zostać ze swoim ludem do końca.
Zbieranie ciał już teraz jest trudne, można to robić tylko pod osłoną nocy. Ci, którzy chcą godnie pochować swoich bliskich, niebawem sami mogą stać się ofiarami.
23 marca 1980 r. podczas niedzielnej mszy świętej w kazaniu zwraca się bezpośrednio do wojska. Prosi, aby żołnierze przestali zabijać własnych braci. Zapewnia, że nie mają obowiązku przestrzegać prawa, które nakazuje im mordować. Woła:
24 marca odprawia mszę świętą za zmarłą mamę przyjaciela. W czasie ofiarowania słychać strzał. Biskup upada między ołtarzem a tabernakulum, u stóp wielkiego krzyża.
Wiadomość o śmierci rozchodzi się bardzo szybko. Ubodzy pogrążają się w smutku, a wielu bogatych rozpoczyna świętowanie. Na pogrzeb przybywa dwieście pięćdziesiąt tysięcy osób: w kraju, który liczy trzy miliony obywateli. Dzieci chcą pożegnać swojego ojca. W trakcie homilii wybucha bomba, a snajperzy zaczynają strzelać do ludzi. Ginie wiele osób, ale nikt nie ustala dokładnej liczby.
Kilka lat później, w czasie swojej pielgrzymki do Salwadoru, Jan Paweł II postanawia pomodlić się przy grobie abp. Romero. Władze nie chcą na to pozwolić, więc papież przez piętnaście minut stoi wyczekująco przed zamkniętymi drzwiami katedry. W końcu ustępują, ale kordon wojska trzyma ludność na odległość 400 metrów od katedry.
Słowa wypowiedziane przez biskupa Romero krótko przed śmiercią okazują się prorocze. Zapewnił wtedy, że już z góry przebacza zabójcom i dodał: „Biskup umrze, ale Kościół, który jest w ludziach, nigdy nie zginie”.