Mężczyzna, na oko po 50-tce, w telegraficznym skrócie opowiada o swoim życiu, którego – jak mówi – połowę spędził „we więzieniu”. Ale najbardziej ujmuje jego definicja szczęścia. Trafiłam przez przypadek na krótki filmik pokazujący rozmowę z bezdomnym. Nagranie jest sprzed kilku lat, ale zostało przypomniane przez internautów na jednym z popularnych serwisów społecznościowych.
Bezdomny: Miałem wszystko, dziś nie mam nic
Mężczyzna, na oko po 50-tce, w telegraficznym skrócie opowiada o swoim życiu, którego – jak mówi – połowę spędził „we więzieniu”. Otwarcie przyznaje, że nie chce już kraść „i wywijać”. Woli żebrać, poprosić, by ktoś kupił mu coś do jedzenia. Uczciwie przyznaje też, że czasem wypije piwo.
Bezdomny rysuje swoją trudną sytuację. Mówi, że nie tylko nie ma co jeść, ale też często nie ma gdzie spać. Dodaje, że kiedyś miał wszystko, grał na gitarze, występował, a dziś nie ma nic. Wielu kolegów już dawno nie żyje.
Pracy też nie może znaleźć, bo kto zatrudni pięćdziesięciolatka. W dodatku, byłego recydywistę.
Czytaj także:
Betlejem z Jaworzna. Tu bezdomność przemienia się w miłość
„Bezdomna filozofia” dla ubogich
Jego dramatyczna sytuacja bez wyjścia porusza. Ale najbardziej za serce chwyciła mnie odpowiedź na pytanie, czym jest szczęście. Mężczyzna mówi, że to duże słowo. I, że jego szczęście odeszło, bo jego żona popełniła samobójstwo. Z zaszklonymi oczami dodaje, że chodzi do niej na cmentarz. Ze zniczem, jeśli udaje mu się na niego wyżebrać. A jeśli nie, to po prostu – pogadać czy zaśpiewać coś żonie.
Jasne, można napisać, że to taki banał, że to trywialne, oczywiste, że szczęścia nie doceniamy, dopóki nam go nie zabraknie. Oczywiście, tylko czy zastanawiamy się nad tym co dzień, jak jest „dobrze”?
Można powiedzieć, że ta wypowiedź to taka „bezdomna filozofia” dla ubogich. Ale mnie dotknęła, tym bardziej, że rzuciłam okiem na komentarze internautów pod tym krótkim nagraniem.
Czytaj także:
Była bezdomna, uzależniona i w ciąży. Co zaproponował jej policjant?
Co mają wspólnego życiorysy bezdomnych z bajkami?
Wśród głosów, że komuś „spociły się oczy” na pierwszy plan wybiły się komentarze, że „ma gadane”, jak każdy bezdomny, że „oni swoimi życiorysami mogą obdzielić co najmniej kilka osób”, że te ich opowieści to „można włożyć między bajki”.
No dobrze, może często koloryzują (co by posłużyć się eufemizmem), ale nawet jeśli, to co z tego? Czy to w jakiś sposób zmienia ich życie? Faktem jest, że są na ulicy i chyba nikt z nas nie chciałby się z nimi zamienić miejscem. Czy od wiarygodnej relacji życiorysu bezdomnego mamy uzależniać decyzję o tym, czy dać mu piątaka czy nie? Uzależniać swój poziom współczucia? Raczej nie…
Zaskoczyły mnie te komentarze. „Złodziej, pijak, to nie dziwne, że nie może znaleźć pracy, że jest na ulicy”. „Te miejsca, w których niby występował, to pewnie meliny”. „Żona się powiesiła – pewnie ją wykończył, jak każdy alkoholik”.
Serio?
Czytaj także:
Zrobił bezdomnemu zdjęcie. A ono odmienia jego życie
Sens pomagania bezdomnym
Dlaczego w człowieku, którego spotykamy na swojej drodze, łatwiej jest nam zobaczyć oszusta, wyłudzacza? Dlaczego w pierwszej kolejności dopatrujemy się złych intencji, zamiast spróbować wznieść się na – tak, wiem, trąci patosem – na wyżyny naszego człowieczeństwa i spróbować dostrzec czyjś ból, cierpienie?
Za każdym razem, kiedy opowiadam o tym, jak mój mąż zrobił zakupy bezdomnemu, znajomi wyciągają z rękawa kilka innych historii, jak to oferowali bezdomnemu jedzenie, a on wzgardził, bo interesowała go jedynie kasa na alkohol. Podobne były reakcje, kiedy opisałam zajście w artykule.
Ale czy to znaczy, że nawet jeśli na jedną sytuację, kiedy bezdomny zbierał na kanapkę zdarzyło się pięć innych, kiedy zbierał na piwo, ten jeden raz, kiedy kupiliśmy proszącemu kanapkę nie miał sensu?
Głęboko wierzę, że ma.
https://www.youtube.com/watch?v=6uoIeoZQ0ys
Jeśli nie widzisz wideo kliknij TUTAJ