W wychowaniu obecny jest nadal także i ten nurt: strach przed nadmiarem miłości, która rzekomo może zepsuć dziecko już od niemowlęctwa. Stąd należy nie nosić, nie przytulać nadmiarowo, a gdy dziecko płacze – dać mu się wypłakać.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Czekać, aż samo przestanie płakać?
Koncepcja „wypłakiwania się” niemowlęcia może brać się z przekonania, że płacz wynika z jego złej woli. Że ono przypisuje mu jakąś intencję – zwrócenia na siebie uwagi, zmuszenia nas do spełnienia jego zachcianki, zabrania nam chwili wytchnienia. To wielki błąd.
Niemowlę nie kieruje się przebiegłymi motywami. Płacze, ponieważ to jedyny dostępny dla niego sposób porozumiewania się ze światem. Zawiera w nim prośbę o wszystko: o gesty, które umożliwią mu i fizyczne przetrwanie (pozostawione samo – na pewno umrze), i dadzą ukojenie dzięki poczuciu bliskości, w jakim przecież istniało od początku, od czasu spędzonego pod sercem mamy.
Skąd się wzięło „wypłakiwanie” dzieci?
Dr Darcia Navarez, wykładowczyni uniwersytetu Notre Dame w Minnesocie, w swoim artykule na temat praktyki „wypłakiwania” dzieci przypomina, że historia tej idei sięga XIX wieku. Gdy odkryto istnienie zarazków odpowiedzialnych za infekcje, zaczęto postrzegać dotykanie niemowląt jako niebezpieczne dla ich zdrowia. Jednak znacznie bardziej zaszkodził w tej dziedzinie John Watson, twórca behawioryzmu, który w swojej głośnej książce z 1928 roku sformułował pogląd, że czułość i przytulanie skutkuje wychowaniem słabego, niesamodzielnego człowieka.
To właśnie z tamtego okresu pochodzą wychowawcze perełki jak ta, że potrzeby dziecka należy zaspokajać, ale wyłącznie wtedy, jeśli nie kolidują z komfortem dorosłego, albo że nie należy zwracać na malucha uwagi, a wówczas nie będzie o nią prosił. Albo że niemowlę noszone przyzwyczaja się do przebywania na rękach, powinno zaś grzecznie leżeć w łóżeczku czy wózku. A gdy płacze – powinno dostać nauczkę, że to kiepski sposób na przywołanie dorosłego. Ewentualnie wypłakiwanie się ma doprowadzić do samodzielnego zaśnięcia dziecka, które zmęczone łzami w końcu samotnie zapada w sen.
Czytaj także:
Widzisz, że dziecku dzieje się krzywda? Zareaguj!
Koszmarne skutki „wypłakiwania”
Współczesne wyniki badań są bezlitosne dla tych poglądów i dyskredytują je całkowicie. Pokazują też koszmarne i długofalowe skutki „wypłakiwania” niemowląt i braku reagowania na ich sygnały. Mózg niemowlęcia skazanego na nieutulony płacz, produkuje ogromne ilości kortyzolu, hormonu stresu, który niszczy połączenia synaptyczne między neuronami. Powoduje także inne zaburzenia układu nerwowego. To tylko na poziomie biologicznym.
Z punktu widzenia psychologii rozwojowej jest dokładnie odwrotnie, niż mówił John Watson. Niemowlę, które zaznaje bliskości i bezpieczeństwa (tzn. przedłużenia warunków znanych z czasów przed narodzeniem), które jest tulone, kołysane i na płacz którego rodzic szybko reaguje – ma szansę wyrosnąć na człowieka, który potrafi radzić sobie ze stresem i mieć sprawne mechanizmy samoregulacji emocjonalnej. Odnosi się do otoczenia z ufnością, łatwiej nawiązuje relacje.
Czytaj także:
Trudne dzieciństwo. Jak wybaczyć?
Depresja niemowlęca
Niemowlę pozostawiane do momentu, aż się „wypłacze”, nie ma szans uspokoić siebie samego. Może popaść w możliwą już na tym etapie rozwoju depresję niemowlęcą – ten stan apatii obserwowany jest na przykład w pogotowiach opiekuńczych i domach małego dziecka, kiedy maluchy w końcu przestają płakać. Nauczyły się, że ich głosu nikt nie słyszy i żałobie nie ma granic. Temu zjawisku towarzyszy zapamiętany wzorzec, że świat jest miejscem wrogim, a zaspokojenie podstawowych potrzeb psychicznych nie jest możliwe.
Drugi możliwy skutek „wypłakiwania się” – to wzmożenie reakcji gwałtownych, jak właśnie płacz i gniew, ponieważ sygnał wołania o obecność dorosłego musi być drastycznie donośny; w przeciwnym razie pozostanie niezauważony. Na podstawie reakcji niechęci ze strony dorosłego uczy się, że jest kimś złym, przeszkadzającym, niepotrzebnym. Są to przekonania wnoszone potem w dorosłość.
Aby dziecko mogło wyrosnąć na pewnego siebie i zdolnego do miłości człowieka, potrzebuje w niemowlęctwie tankowania swojego emocjonalnego baku do pełna poprzez więź z uważnym, bliskim dorosłym, który rozpoznaje w nim bezbronną i zależną istotę. Potrzebuje, jak tlenu, opiekuna gotowego przychodzić mu z pomocą i troszczyć się o jego potrzeby.
Pisząc tekst korzystałam z opracowania prof. Darci Navarez pt. „Dangers of ‘Crying It Out’. Damaging Children And Their Relationships for Longterm”.