Tak jak dawniej mnisi, by walczyć z szatanem szli na pustynię, oddając się kontemplacji Boga, tak dziś mniszki i mnisi Wspólnot Jerozolimskich zamieszkują pustynie wielkich miast i tworzą tam oazy dla ludzi spragnionych Boga.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
“Trafiłam pierwszy raz do kościoła Wspólnot Jerozolimskich w Warszawie kilka lat temu i w ogóle nie mogłam się tam odnaleźć. Skończyło się na jednej wizycie. Wtedy lubiłam, kiedy na mszy było głośno i radośnie – łubu dubu, niech nam żyje prezes klubu! Minęły lata… Jakiś czas temu umówiłam się pod Wspólnotami z kolegą. Spóźniał się, więc weszłam do środka, i mnie wzięło”, Marta.
Czytaj także:
Monastyczne Wspólnoty Jerozolimskie: dzień z życia braci i sióstr [zdjęcia]
“Przyciąga mnie tam Dom – tabernakulum. Wspominam swoje pierwsze wzruszenie, kiedy je zobaczyłem. Czasem wpadam tam na chwilę adoracji przed lub po pracy. Żeby odnaleźć się w sytuacji poobijanego syna marnotrawnego”, Kacper.
“Gdy żyłam w chaosie i jakimś przytłoczeniu, to tam znajdowałam wytchnienie, spokój, schronienie, no i najważniejsze: ciszę. A w tej ciszy był Bóg“, Dorota.
Początki Monastycznych Wspólnot Jerozolimskich w Polsce
2010 rok. W Warszawie fundacja Wspólnot odbyła się bez pompy. Nie, że miało jej nie być. Ale właśnie tego dnia pamiętna chmura pyłu z wulkanu Eyjafjoell zakryła niebo nad północną Europą i samoloty z zaproszonymi gośćmi, braćmi i siostrami z innych krajów nie wystartowały.
Nie dotarł też żaden hierarcha, ponieważ brali oni udział w pogrzebach osób, które zginęły w Smoleńsku 10 kwietnia. Po mszy poproszono wszystkich bez wyjątku, by zeszli do dolnego kościoła – trzeba było to wszystko, co przygotowano na wielką gościnę, zjeść. “Było tak, jak powinno być” – mówi brat Darek.
Klasztor przy stadionie Legii
Siostry i bracia mieszkają naprzeciw stadionu Legii. Deyna, trupie czaszki i agresorzy spoglądający z murali na filarach pobliskiego mostu. Hałaśliwy ruch samochodów na Łazienkowskiej i gryzący zapach spalin. Nierzadko tłumy podekscytowanych czy nietrzeźwych kibiców – tych, co idą na mecz, i tych, co idą na wojnę. Czasem po 22:00 niesie się śpiew potężnego chóru na żylecie, bynajmniej nie anielskiego…
To sąsiedztwo Wspólnot Monastycznych w Warszawie. W najbardziej zaludnionym mieście Polski. Tak gęstym od ludzi, a tak często wywołującym uczucie pustki. Spieszący się, anonimowi, niepatrzący sobie w oczy, mijający się obojętnie. Można iść zatłoczoną ulicą i płakać, można zasłabnąć lub zostać zaatakowanym i nie otrzymać pomocy. Obojętność jest złem. I tak jak dawniej mnisi, by walczyć z szatanem szli na pustynię, oddając się kontemplacji Boga, tak dzisiaj mnisi i mniszki Wspólnot Jerozolimskich zamieszkują pustynie–miasta i tworzą oazy dla spragnionych dobra i relacji z Bogiem ludzi.
Piękna liturgia na Łazienkowskiej
“Lubię tam chodzić, bo mi tam po prostu dobrze, spokojnie. Wnętrze, zapach, znak pokoju przekazywany przez mniszki i mnichów działają na mnie kojąco”, Marta.
“Często płakałam na liturgii. Była dla mnie tak piękna, mogłam poczuć bliskość i dobroć Boga. Pomagała mi prostota, przejrzystość, obecność elementów wschodnich. Śpiewy, gesty, ukłony, ceremonia i sposób udzielania Komunii Świętej. No i to, że siostry i bracia modlą się za miasto i jego mieszkańców, że rozumieją nas i ten rytm życia – trudny, szybki, zagłuszający. Lubię i potrzebuję czasem tam zaglądać. I na Eucharystię, i na adorację. Korzystam też z możliwości spowiedzi i rozmowy duchowej u braci”, Dorota.
“Lubię estetykę tego kościoła – te surowe, „malborskie”, a jednak bardzo domowe cegły. Liturgia z muzycznymi przerywnikami pozwala mi się skupić, wsłuchać, wyciszyć, wejść w bliskość z Jezusem. Mogę zostawić pośpiech, odetchnąć, wejść do odpoczynku”, Kacper.
“To miejsce, w którym wzrastamy i uczymy się modlitwy. Niektóre elementy wprowadzamy do zwyczajów rodzinnych. Raz w miesiącu spotykamy się też w 4-5 rodzin na wspólną modlitwę i dzielenie. Towarzyszymy sobie w codziennych sprawach i po ludzku się przyjaźnimy. Budujące jest to, że mnisi i mniszki, którzy są pogrążeni w modlitwie, starają się nie odklejać od rzeczywistości, a pomaga im w tym praca w świeckich zawodach czy spotkania i rozmowy z ludźmi”, Bartek.
Czytaj także:
Nic do oglądania – tylko kawałek hostii, nic do słuchania – tylko cisza. O co chodzi w adoracji?
Ora et labora
“Pracujemy na pół etatu, żeby zarobić na utrzymanie. Nie żyć tylko z danin, ale też aby być solidarnymi z ludźmi” – mówi siostra Joanna. “Pół etatu też dlatego, by praca nie była dominującym aspektem życia. Najważniejsza w życiu monastycznym jest modlitwa. Całe życie mnicha jest przede wszystkim szukaniem Boga” – pisze w Księdze Życia Pierre Marie Delfieux, założyciel Wspólnot.
Liturgia dostosowana jest tu do rytmu miasta – modlitwa psalmami rano przed pracą, w południe – w czasie przerwy, a wieczorem po pracy – Eucharystia. W czasie całonocnej adoracji przewija się tu mnóstwo osób. Spragnieni Boga, relacji, bycia z Nim przychodzą pojedynczo, jak Marta czy Dorota, grupami – jak Michał z kolegami, albo parami – jak mój redakcyjny kolega, który właśnie tam przed Najświętszym Sakramentem oświadczył się swojej dziewczynie.
Gościnność mniszek i mnichów
Siostry i bracia żyją w oddzielnych domach, są oddzielnymi wspólnotami. Spotykają się na modlitwie. Ich przyjaźń jest dla mnie wyrazem miłości pomiędzy Osobami Trójcy Świętej. Dowodem na to, że w dzisiejszym nasyconym erotyzmem świecie są możliwe czyste relacje. Jest powodem zadawania sobie pytań.
Pytania pojawiają się także podczas obiadu. Jestem czasem gościem u braci lub sióstr. “Gościnność zawsze była cnotą typowo monastyczną” – pisze Pierre Marie w Księdze Życia. “Bóg stał się człowiekiem, abyś w człowieku ujrzał Boga. Przyjmuj ludzi, a napotkasz Go”.
W kuchni braci na jednej ze ścian wisi tabelka. W niej – rubryka „Goście”. Miejsce na czyjeś imię każdego dnia. Obiad jemy w milczeniu, słuchając muzyki lub lektury. Czasem kiwamy wtedy głowami, jakby chcąc przyznać rację bądź zachwyt nad mądrością pism Benedykta XVI lub chichoczemy z humorystycznych opowieści Szymona Hołowni o świętych. Po takim obiedzie dociera do mnie wrażenie przedziwnego odpoczynku i spokoju. Pytania otrzymują swoje odpowiedzi.
Powołanie mnicha
Brat Darek ma tyle lat, co ja. Pytam go, kiedy zaczął myśleć o życiu zakonnym. Odpowiada, że nic na to nie wskazywało, że zostanie mnichem. Nie interesował się tym. W szkole zamiast na lekcje chodził grać z kolegami w siatkówkę. Wyprowadził się od rodziców do internatu w Poznaniu i zaczął studia radiologiczne.
Pewnego dnia podczas praktyk w szpitalu wziął w inkubatorze na ręce niemowlę i coś go dotknęło. Zaczął się zastanawiać nad cierpieniem tak małej, delikatnej istoty. Innym razem robił rentgen klatki piersiowej kilkuletniego chłopca chorego na białaczkę. Gdy sprawdzał przez okienko, czy pacjent jest dobrze ustawiony, ich spojrzenia spotkały się. Po badaniu wybiegł z płaczem.
“Jezus na krzyżu i cierpiące dziecko – jakoś te obrazy się na siebie nakładały” – mówi brat Darek. Pytania o cierpienie nie ustawały. Czuł, że ma to zgłębiać i szukać odpowiedzi. Pewnego dnia zakończył znajomość z koleżanką pielęgniarką. Rozstali się w przyjaźni, ona chyba wcześniej niż on przeczuwała, że to się stanie. Wstąpił do benedyktynów w Tyńcu. Po 6 latach przeszedł do Wspólnot Jerozolimskich.
Cytat z Matki Teresy
Opowiada mi to wszystko w refektarzu przy kawie z ekspresu. Dosiada się do nas brat Józef. Ksiądz, który pod skrzydłami Darka – mistrza nowicjatu rodzi się w tym domu do życia monastycznego. Na stole stawia filiżankę z espresso i kładzie kilka krówek. Rozwijamy cukierki i czytamy cytaty wydrukowane na papierkach. Józefowi przypadły słowa Matki Teresy z Kalkuty:
Niech nikt, kto przychodzi do ciebie, nie odchodzi bez poczucia, że stał się lepszy i szczęśliwszy. Każdy powinien zobaczyć dobroć w twojej twarzy, w oczach i w uśmiechu.
“No ta jak coś powie…” – brat komentuje żartobliwie wysoko postawioną przez misjonarkę miłości poprzeczkę. Radość to jeszcze jedna rzecz, która – obok gościnności – tak bardzo promienieje z sióstr i braci. Rozmowa trwa jeszcze chwilę i kończymy ją, żegnając się wesoło.
Wychodzę z kościoła i zamykam za sobą ciężkie drewniane drzwi. Rękawem płaszcza wycieram krople deszczu z siodełka roweru, wsiadam na niego i odjeżdżam. Uśmiecham się, bo czuję się właśnie tak, jak sobie tego życzyła przed chwilą Matka Teresa – lepsza i szczęśliwsza.
Czytaj także:
24 godziny z życia zakonnika uwiecznione na zdjęciach. Radość, pokój, spełnienie!
Czytaj także:
Wyjątkowe zdjęcia: “ostatni” mnich w Irlandii