separateurCreated with Sketch.

Boży wojownik. Filmowe życie księdza Longa

whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative

Ks. Stuart Long był nietuzinkową postacią: kandydat na boksera i aktora, który podczas dorosłego życia nawrócił się, przyjął chrzest, a następnie został oddanym i pełnym empatii księdzem.Jakiś czas temu natrafiłem na informację, że Mark Wahlberg planuje rozpocząć prace nad realizacją filmu o życiu byłego boksera, który później został księdzem. Ks. Stuart Long – bo o nim ma być ta produkcja – zmarł trzy lata temu i teraz jest szansa, że powstanie film upamiętniający jego niecodzienne losy.

Jako że jestem wielkim fanem wszelkich historii ze sportem w tle – choć nie zawsze tych związanych ze sportami walki – postanowiłem lepiej poznać losy ks. Longa. Okazało się, że bardziej miał on jedynie predyspozycje do zostania profesjonalnym bokserem niż faktycznie zarabiał na chleb poprzez pojedynki w ringu. Jednak nie to jest najważniejsze w jego historii. Ks. Stuart Long był prawdziwym wojownikiem – jego walka nie toczyła się na ringu, ale w życiu duchowym.

 

Wojownik

Po okresie dzieciństwa, w którym nie brakowało m.in. chuligańskich wybryków, przyszły duchowny ukończył katolicki Carroll College. On sam jednak nie był katolikiem. Choć czuł się na tej katolickiej uczelni trochę jak autsajder, jego proces socjalizacji przebiegł dość sprawnie, głównie ze względu na zamiłowanie do sportu. Szczególną pasją był dla niego boks, do którego został zachęcony przez jednego z księży pracujących naukowo na uczelni.



Czytaj także:
24 godziny z życia zakonnika uwiecznione na zdjęciach. Radość, pokój, spełnienie!

Młody student miał talent do tej dyscypliny i wróżono mu profesjonalną karierę w ringu. Jednak z powodu kontuzji nie udało mu się zrealizować tego celu. Następnie, po otrzymaniu dyplomu uczelni, w jego życiu nie brakowało licznych przygód, do których możemy zaliczyć m.in. próbę zaistnienia w branży filmowej. Punktem zwrotnym w życiu Stuarta Longa był wypadek – jadąc motocyklem zderzył się z samochodem. Śmierć była bardzo blisko. Wtedy zaczęły się także poważnie rozmyślania o życiu.

Niedługo po wypadku Long coraz częściej zaczął rozważać ślub z narzeczoną. Nie był jednak ochrzczony. Zależało mu na ślubie kościelnym, więc postanowił przyjąć chrzest. Podczas przyjmowania sakramentu niespodziewanie poczuł… powołanie do kapłaństwa.

Nie słyszałem głosu Boga, ani nic w tym stylu. Po prostu wiedziałem, że zostanę księdzem – powiedział w wywiadzie dla „The Montana Catholic”.

Trzy dni później opowiedział o tym księdzu, który udzielał mu sakramentu chrztu. Ten jednak odpowiedział mu, aby się nie przejmował takimi myślami, ponieważ wielu z dorosłych, którzy zostali ochrzczeniu w późnym wieku, ma podobne, wzniosłe, myśli. Doradził mu także, aby odczekał kilka dni, a te myśli na pewno ustąpią.



Czytaj także:
Był uzależniony od opium, nie przyjmował sakramentów. A i tak został świętym

Tak się jednak nie stało i myśli o powołaniu ciągle dawały znać o sobie i „męczyły” dalej mężczyznę. Po kilku latach, długą i krętą drogą, dotarł on do bramy seminarium duchownego.

 

Empatia – klucz do dobrego kapłaństwa

Niestety, podczas przygotowywania się do kapłaństwa, zdiagnozowano u niego guza znajdującego się w okolicy biodra. To był dopiero początek kłopotów zdrowotnych przyszłego księdza. Jego kolejne schorzenia były związane z chorobą autoimmunologiczną i coraz większymi problemami w poruszaniu się, które z czasem doprowadziły go na wózek inwalidzki.

Był to wielki cios dla silnego mężczyzny, który przecież miał zostać kiedyś bokserem. Na szczęście choroba nie przeszkodziła mu w realizacji celu, czyli otrzymaniu świeceń kapłańskich. Stuart Long został księdzem. I co najważniejsze – wierząc publikacjom prasowym – był świetnym duszpasterzem. Dość szybko został skierowany do posługi kapłańskiej w domu opieki „Big Sky Care Center” w miejscowości Helena. Ks. Stuart Long stał się ulubionym duszpasterzem lokalnej społeczności – zasłynął przede wszystkim jako bardzo dobry spowiednik.


Ojciec Dolindo
Czytaj także:
Dziennikarka dotarła do oryginału tekstu „Jezu, Ty się tym zajmij”. Pilnie strzeżony skarb

Jego początkowa słabość, czyli inwalidztwo, stała się największą siłą księdza. Uczył własnym przykładem wiernych, aby akceptowali swoje ograniczenia. Uważał, że jego zniedołężnienie to najlepsza rzecz jaka mu się przytrafiła, ponieważ wyrwała go z pychy, która towarzyszyła mu przez większą część życia oraz nauczyła jeszcze większego szacunku dla innych.

Ksiądz Stuart Long często podkreślał, że w swoim życiu człowiek nie ma wpływu na to co się mu przytrafia, ale za to ma wpływ na to jak zareaguje na pojawiające się trudności. I co niezwykle istotne, czy uda mu się wtedy zbudować dobrą relacje z Bogiem. Podczas ostatnich lat swojego życia ks. Stuart Long wiedział, że śmierć zbliża się do niego coraz szybciej. Uważał, że osoby w takim położeniu jak on, czyli świadome swojego złego zdrowia, powinny dobrze wykorzystać ten czas na pojednanie się z Bogiem. Do czego, do końca swoich dni, zachęcał chorych, z którymi najczęściej pracował.

Mam nadzieję, że zapowiadany już rok temu film powstanie. Chciałbym lepiej poznać postać ks. Longa.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Top 10
See More
Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.