Anię poznałam na jednym ze spotkań ruchu Focolare. Jej historia od razu zapadła mi w pamięć. Mając trochę ponad dwadzieścia lat, postanowiła zostać chrześcijanką. W trakcie katechumenatu odkryła jednak, że gdy była mała, potajemnie ochrzciła ją babcia, używając zwykłej, kranowej wody… Karolina Sarniewicz: Jak w ogóle wpadłaś na to, że chcesz przyjąć sakramenty?
Anna: Jestem wrażliwą osobą i kiedy miałam 13 lat, po raz pierwszy zaczęłam zadawać sobie pytania egzystencjalne. Byłam wtedy w Pałacu Kultury i Nauki na wystawie o wieku Ziemi. Kiedy się szło do przodu, szło się z wiekiem Ziemi. Doszłam do momentu kresu i była mowa o tym, że za 6 mld lat ziemia wybuchnie. Przeszedł mnie lodowaty dreszcz.
Twoi rodzice nie byli wierzący?
Nie. Są fizykami i nauczyli mnie fizycznego podejścia do świata. Wierzyłam, że na ziemi nic nie ginie – zawsze coś zmieni się w coś innego. A wtedy, na tej wystawie, poczułam nicość i pustkę. Podobne uczucie wróciło do mnie kilka lat później na pierwszym roku studiów. Byłam wtedy bardzo pogubiona i szukałam zatracenia w sztuce. Myślałam, że jeśli będę kolorowo wyrażać siebie, to ludzie mnie zapamiętają i zostawię coś po sobie.
Read more:
Popularny Youtuber o nawróceniu i uzdrowieniu jego rodziny przez Jezusa [wideo]
Nic złego wprawdzie się wtedy u mnie nie działo, ale czułam, że doszłam do granicy. Czułam ból i zadawałam sobie pytanie, czy moje życie idzie w dobrym kierunku. Dziś wiem, że to była wielka łaska, dana mi od Boga. Wcześniej Kościół niezbyt mi się podobał, byłam mocno antyklerykalna, a mimo to pomyślałam sobie: „Boże, pomóż, przecież na pewno gdzieś tam jesteś, więc pomóż”.
Pomógł?
Nagle naszła mnie myśl, żeby czytać o cudach. Zaczęło się od tych maryjnych. Przeczytałam o cudzie w Fatimie, który był dla mnie naprawdę mocny. Dziś wierzę, że to Maryja przyprowadziła mnie do Boga i mam na to mnóstwo dowodów. Kiedy przeczytałam o cudach eucharystycznych i poznałam ojca Pio, byłam już pewna, że wierzę. Te argumenty były nie do zbicia.
Poszłam więc do kościoła św. Anny i powiedziałam, „Panie Boże, wierzę”. Modliłam się i nie wiedziałam, co mam zrobić. Moja koleżanka, u której mieszkałam, powiedziała, że ponoć Bóg nie daje prostej odpowiedzi, bo mamy wolną wolę. Jednak jestem przekonana, że On przemówił do mnie wyraźnie, bo wtedy była to kwestia życia i śmierci: „Przyjmij sakramenty”. W świętej Annie skończyły się już zapisy do katechumenatu, więc trafiłam do dominikanów. Tak zaczęła się moja przygoda z wiarą.
Czułaś się zakochana?
Przeżyłam nawrócenie nawet mocniej niż zakochanie. Jak się w kimś zakochujemy, to przylegamy do niego bardzo mocno, myślimy tylko o nim. A w przypadku Boga było bardziej pokojowo. Nie byłam zdenerwowana i nie czułam presji, byłam pełna oddania i szczęścia.
Czułam, że Bóg jest wszędzie, że cokolwiek się w życiu dzieje, to On w tym jest. To jest trudne do opisania, ale kiedy jestem w stanie łaski i jestem do Niego przylgnięta przez modlitwę, to czuję Jego obecność. Nie bałam się już śmierci. Wiedziałam, że kiedy umrę, to On będzie tam na mnie czekał.
I ta ciemność nigdy już nie wróciła?
Czasem wraca, oczywiście, bo w tej euforii nie można trwać cały czas. Bóg nie zamyka nas w klatce, kiedy się już ku Niemu zwrócimy. Wciąż mamy wolny wybór, więc bez modlitwy, czytania Pisma Świętego, mszy czy adoracji ciężko jest wytrwać przy decyzji bycia z nim. Tę decyzję trzeba stale odnawiać. Dojrzała miłość wygląda inaczej niż stan zakochania.
OK, ale po co Ci właściwie te sakramenty i wspólnota? Skoro odkryłaś, że jesteś wierząca, nie mogłaś po prostu zacząć modlić się w domu i tyle?
Poza Kościołem nie byłabym w stanie określić, co jest dobre, a co złe. To brzmi dziwnie, przecież jesteśmy rozumni, z natury szukamy dobra. Wierzę jednak, że taka potrzeba nie bierze się znikąd, a została przez kogoś w nas zaprogramowana. Oczywiście, w każdej modlitwie może być Duch Święty. Są mnisi, którzy latami na pustyni nie widzieli Eucharystii i przecież ich religijność była bardzo silna.
No właśnie.
Ale Jezus Chrystus zostawił nam przykazanie utworzenia Kościoła, powołał Piotra na pierwszego papieża i tchnął Ducha Świętego we wspólnotę – nie w pojedyncze osoby. Ustanowił Eucharystię, która ma być spotkaniem. Jeżeli wierzymy, że Chrystus, który stworzył Kościół, jest naszym Zbawicielem, to chcemy w nim być. I sądzę, że to wielka łaska, że pozwolił mi się o tym dowiedzieć, poczuć tę potrzebę przynależności do Kościoła.
Read more:
Potrzeba mi nawrócenia św. Piotra: z gadania – na działanie
A że to miejsce, w którym jest nieidealnie? Cóż, rodzina nie jest idealna, ludzie nie są idealni. To jest duża Instytucja i w jest niej bardzo wiele osób, które zachowują się często w sposób nieidealny, nawet karygodny, którym możemy bardzo dużo zarzucić. Ale jest w nim też mnóstwo osób dobrych, o których mało słyszymy, bo są pokorne, ciche, skromne i wspaniałe.
I nigdy, nawet przez chwilę, nie żałowałaś decyzji o przyjęciu sakramentów?
Po ludzku Kościół mi nic nie daje. Być może fajnych znajomych, ale to mało, bo kiedy trwasz w grzechu, czujesz się bardzo samotny. Kiedy jednak jesteś w stanie łaski, czujesz się z innymi jedną, wielką rodziną. Wszyscy przychodzą i wierzą, że w tym małym kawałku chleba jest Zbawiciel. Eucharystia dała mi mnóstwo łask.
Kiedy sobie przypomnę, że to jest Chrystus, to wszystko się we mnie budzi. To się czuje, że to jest coś najcenniejszego, bo On sam nam to zostawił. Nie mam nic cenniejszego i pewniejszego na świecie. Jeśli nie chcę się zagubić, to jak ja mam to odrzucić? Mam tam kontakt z żywym Bogiem. Mogę Go nawet dotknąć.
To jest dla mnie zapowiedzią życia w przyszłym świecie. To też piękna wypełniona obietnica tego, co jest w Ewangelii. Że życie Chrystusa to nie jest tylko powieść historyczna. Że skoro On jest przez wieki, to to naprawdę musiało się zdarzyć. Nie, nie żałuję.