Maciej wpadł w narkotyki. Zaczęło się od zioła, ale szybko pojawiły się kolejne substancje. Doszła do tego astrologia, tai-chi, reiki. Jak sam mówi, był w piekle. Bóg wyciągnął do niego rękę.Marta Brzezińska-Waleszczyk: Byłeś, jak sam mówisz, w piekle. Dotknąłeś dna, ale odbiłeś się od niego. Czujesz się, jakbyś zmartwychwstał?
Maciej Sikorski*: Tak. Czuję się uratowany i przemieniony. Co roku obchodzimy święta, w których Chrystus z otchłani wychodzi zwycięski. Ja to odbieram bardzo osobiście. Przypominają mi się chwile z mojego życia, kiedy byłem w rzeczywistości piekła i kiedy przyszedł On. W Apokalipsie słyszymy: „Oto ja czynię wszystko nowe” – każdy z nas może tego doświadczyć. Już tutaj, na ziemi. Czuję wyraźnie, że On dał mi życie. Nowe. Piękne. Czuję, że z Nim idę od śmierci do życia.
Ważną postacią w twojej historii jest legendarny Rysiek Riedel. Znałeś go, widziałeś, jak narkotyki go zabijają. A mimo to wszedłeś w ten świat. Nie mogę zrozumieć dlaczego.
Widziałem proces umierania Ryśka na własne oczy. Z bliska. On chronił mnie, młodego chłopaka, przed wdepnięciem w to samo, co on. W heroinę. To wystarczyło, ale na kilka lat. Wydawało mi się wtedy, że narkotyki dzielą się na twarde i miękkie. Byłem przekonany, że używanie tych drugich nie spowoduje nic złego. Bo cóż nagannego może być w paleniu „zioła”? Niestety, stopniowo sięgałem po coraz poważniejsze środki. Okłamywałem się, że panuję nad tym, że to tylko eksperymenty. Niestety. To była równia pochyła. Po tych tzw. miękkich środkach przyszedł czas na twarde. Straciłem krytycyzm i instynkt samozachowawczy. Aż z czasem narkotyki – bez względu na to, czy miękkie, czy twarde – wypełniły całe moje życie. Od sufitu do podłogi. Szukałem wolności, znalazłem niewolę.
Prócz toksycznych substancji próbowałeś także toksycznych praktyk – joga, reiki, numerologia, astrologia, tai-chi. Dlaczego są one tak atrakcyjne dla współczesnego człowieka, choć sieją w jego życiu spustoszenie?
Myślę, że każdy człowiek ma gdzieś w głębi serca potrzebę przeżywania doznań duchowych. W sytuacji, gdy nie ma Boga, pojawiają się Jego protezy. Narkotyki to duchowość zła. Nędzna imitacja. A wschodnie duchowości, joga, reiki i inne praktyki są próbą realizacji głęboko ukrytego pragnienia Boga. Ludzie dokonują takich wyborów z kilku powodów. Ulegają odruchom masowym, modzie, absorbują różne wzory zachowań z kultury. Wydaje im się to egzotyczne, pełne pokoju, estetyki. Dowartościowuje ich. Do tego dochodzi deficyt Boga w życiu. Brak relacji. Kościół jawi się jako coś bardzo opresyjnego. Do tego mamy sytuację absolutnego skrywania prawdy o tych praktykach. I to nawet w Kościele. Niektórzy księża, nie chcąc uchodzić za oszołomów, nie zwracają uwagi swym owieczkom, że te idą w zarośla, które mogą prowadzić do przepaści. To smutne.
Może się wydawać, że życie po nawróceniu jest wyłącznie pasmem szczęścia, w którym nie ma większych trudności. Twoje „nowe” życie nie jest sielanką, ale nowością jest to, że On pomaga radzić sobie z trudnościami?
Moje życie absolutnie nie jest sielanką. Jest za to pełne trudu. Nowością jest natomiast kilka rzeczy. Przede wszystkim to, że dopiero w Nim mogę dowiedzieć się, kim naprawdę jestem. Poznaję prawdę. Nowością jest przewartościowanie polegające na tym, że staram się, aby to On był w centrum. Nie moje ego. Nowością jest odkrywanie tego, że Jego wola jest lepsza dla mnie i że dla swojego dobra powinienem jej szukać i za nią podążać. Nowością jest w końcu fakt, że „wszystko mogę w tym, który mnie umacnia”. Bo On jest blisko. I pomaga. Realnie!
Read more:
Łyse banie głoszą zmartwychwstanie
Masz szóstkę dzieci. Czy bycie ojcem takiej gromadki też jest dla ciebie doświadczeniem pewnego „umierania”? W końcu rezygnujesz każdego dnia z siebie, swoich pasji, aspiracji, by być dla nich.
Mamy z żoną właśnie taką wizję małżeństwa. Polega ono na umieraniu dla drugiej osoby. Nie na byciu połówkami pomarańczy. Bo to utopijna fikcja. Każde uczucie zmierza od miłości do nienawiści. Chrześcijańskie małżeństwo wyróżnia wybór. I On, jako fundament. Jako pierwsza i ostatnia instancja. To piękne, że tuż obok jest Ktoś, kto jest Wszechmogący i może przymnożyć miłości, kiedy jej brakuje. A co do dzieci, ja odbieram to jako naśladowanie misji Chrystusa. Rozdaję siebie innym ludziom. I oczywiście rezygnuję z części siebie. To jest młot na mój egoizm. Piękna, uświęcająca sprawa.
*Maciej Sikorski – instruktor teatralny, założyciel teatru „EXIT”, działającego przy Stowarzyszeniu Osób Niepełnosprawnych i Ich Przyjaciół „Kilka” w Krakowie, pomysłodawca katechezy multimedialnej „Szukałem siebie, znalazłeś mnie”, autor książki „Byłem w piekle. Nie polecam” (wyd. Niecałe)