Okres ciąży jest trochę jak Adwent. Radosne oczekiwanie na narodzenie przeplata się z lękiem, niepokojem, ale także postanowieniami i gorączką przygotowań.Kiedy myślę o Adwencie, jako o radosnym czekaniu, automatycznie w mojej głowie pojawiają się skojarzenia związane z oczekiwaniem na dziecko. Nie tylko dlatego, że – co oczywiste – to okres oczekiwania na Boże Narodzenie, ale także dlatego, że żaden czas w życiu kobiety nie jest bliższy temu czekaniu, niż właśnie 9 miesięcy ciąży.
Pełna lęku
Powiedzmy sobie szczerze, to nie jest czas wyłącznie radosnego oczekiwania. To również okres lęku. Czy wszystko będzie dobrze? Czy dziecko rozwija się prawidłowo? Czy urodzi się zdrowe? Czy poród będzie bardzo bolesny? Jak sobie ze wszystkim poradzę? Te i pewnie setki podobnych pytań kotłują się w głowie niejednej ciężarnej.
Myślę, że Maryja, choć „pełna łaski”, nie pozostawała całkiem wolna od zwykłych, ludzkich lęków. Może nawet było jej jeszcze trudniej – w końcu Józef, którego miała poślubić, nie był ojcem jej dziecka. W dodatku cała ta sytuacja była, delikatnie mówiąc, frapująca – anioł, zwiastowanie, dziwne słowa. I jeszcze ta podróż do Betlejem! Dla ciężarnej na ostatnich nogach przemierzenie trasy pomiędzy kanapą i łazienką (zahaczając o kuchnię) wydaje się eskapadą na miarę jednej z wypraw Martyny Wojciechowskiej, a co dopiero mówić o podróży na ośle w nieprzyjaznym klimacie.
Wiem, bo rok temu to ja byłam taką ciężarną na ostatnich nogach. Dziś mam wrażenie, że moja ciąża trwała co najwyżej kilka tygodni. Minęła tak szybko, że ledwie co zdążyłam oswoić się z coraz pokaźniejszych rozmiarów brzuszkiem, już musiałam się z nim rozstawać. Dopiero co poukładałam sobie w głowie obraz siebie jako matki, upychając gdzieś po kątkach wszystkie lęki i wątpliwości, a już musiałam się nią stać – rzutem na taśmę wejść w nową rolę, której nie uczą w szkole, i przed którą nie ma prób generalnych.
Czytaj także:
Chcesz spędzić Adwent na kanapie? Te cztery historie postawią cię na nogi
Przygotowania
Wydawało mi się, że do rozwiązania mam jeszcze wiele czasu – że zdążę wszystko przygotować tak, jak to sobie wyobrażałam. Pokój dla malucha w pastelowych kolorach, z pięknymi mebelkami. Maciupeńkie ubranka – wyprane i wyprasowane. Wymiecione kurze z kątów w domu, umyte okna. Komplet rzeczy dla mnie – torba do szpitala, koszula do rodzenia. A przede wszystkim niezbędny zapas wiedzy w głowie (nie bez powodu noce zarywałam na czytaniu arcy-mądrych poradników dla mam) i kilka kilogramów spokoju w sercu.
Wszystko wydaje się takie łatwe jedynie na papierze. Lista produktów do kupienia, spraw do załatwienia – nic, tylko odkreślać punkt za punktem. W praktyce bywa pod górkę, przede wszystkim ze względu na uciekający czas. Nim się obejrzałam, zaczynał się już 9. miesiąc, a ja byłam jeszcze bardziej pełna lęków niż na początku.
Dlatego dziś Adwent to dla mnie takie 9 miesięcy w pigułce. Robisz sobie gorące, pobożne postanowienia. Codziennie roraty! Kilka dobrych uczynków – przelew na organizację charytatywną, może paczka dla biednej rodziny albo kilka złotych na zupę dla bezdomnego. A, i może jeszcze umartwienie – mniej kawy, zero słodyczy (w końcu parę kilogramów mniej na święta samo się nie zrobi).
Czytaj także:
Rodzinne święta to nie egzamin! Zadbajmy o bliskość
On i tak się urodzi
A potem budzisz się w czwartym tygodniu Adwentu z wielkim wyrzutem sumienia, bo kawa (czasem z czymś słodkim) była niezbędna do życia, na bezdomnego nie trafiłaś (jakby nagle wszyscy się schowali!), na przegląd szafy, aby wydobyć z jej czeluści coś do oddania potrzebującym, nie starczyło Ci już siły i tak się jakoś złożyło, że na roraty zaspałaś. Każdego dnia. Stoisz więc w długiej aż po drzwi wyjściowe kolejce do konfesjonału i wyrzucasz sobie, że w tym roku miało być inaczej, że miałaś się przygotować do świąt wcześniej, a nie jak zawsze, za pięć dwunasta. A potem biegniesz do galerii, by stoczyć bój o podarunki dla bliskich, które uprzejma pani za Ciebie zapakuje, żeby choć trochę przyspieszyć proces.
Myślę sobie, że Jezus nie bez powodu przyszedł na świat w stajni. Może jednym z nich było pokazanie, że On i tak się narodzi, bez względu na to, czy uprzątnęliśmy tę stajnię na błysk czy też nie. Bez względu na to, czy się przygotowaliśmy, jak należy, czy nie. I trochę pomijając fakt, czy jesteśmy gotowi czy nie. Bo czy kiedykolwiek będzie moment, że będziemy na 100 proc. gotowi? Czy kobieta oczekująca narodzin dziecka w chwili rozpoczęcia akcji porodowej jest gotowa? Myślę, że większość z nas przypomina sobie wtedy o tym, ilu jeszcze rzeczy nie zdążyła przygotować. Ale akcji porodowej nie da się zatrzymać, ona biegnie swoim, niezależnym od nas tempem.
Mój synek przyszedł na świat rok temu, w szary, ostatni listopadowy poranek. Spadł pierwszy śnieg. I był pierwszy dzień Adwentu. Od tej pory ten czas oczekiwania ma dla mnie zupełnie inny wymiar.