Nie była idealna, jak usiłował przedstawić ją autor jej marmurowego nagrobka w katedrze na Wawelu. Przyglądając się nieskazitelnym rysom twarzy i majestatycznemu wyciszeniu, trudno uwierzyć, że biegała z toporem po zamku, pragnąc wyłamać drzwi, bo wbrew racji stanu chciała uciec do ukochanego Wilhelma.
Nie była idealna, ale była święta, a z tym toporem to gruba przesada – twierdzą historycy. Jadwiga to królewska córka, zaskoczona losem i rolą, którą musiała odegrać, bo taka była jej powinność. Powinność jest słowem-kluczem do zrozumienia jej wyborów. I drogą do świętości.
Była postacią przypominającą bajki o królewnach – jedną z najpotężniejszych i szlachetnych kobiet XIV-wiecznej Europy. Wśród jej przodków znajdowali się władcy z panujących dynastii, trzęsących kontynentem, w tym Piastów (była prawnuczką Władysława Łokietka), co dawało jej tytuł do polskiej korony.
Córka Ludwika Węgierskiego i Elżbiety Bośniaczki urodziła się i wychowywała w Budzie, żyła w bogactwie i luksusie. Do tego była piękna – urodę odziedziczyła po pochodzącej z Bałkanów matce. I tu kończy się bajka o królewnie.
Ponieważ miała tylko siostry – rodzice nie doczekali się męskiego potomka – musiała zostać nie królową, a królem i wziąć ciężar całej wspólnoty na swoje barki. Przygotowywała się do sprostania tej roli od dziecka… bo taka była jej powinność.
Dokumentów o niej jest i dużo, i mało. Na tyle dużo, że wiadomo, iż jako czteroletnia dziewczynka została zaręczona z Wilhelmem Habsburskim, gdyż tak nakazywały dynastyczne interesy. Kiedy przybyła do ziem piastowskich pradziadów, okazało się, że te interesy muszą ustąpić w zderzeniu ze zgoła innymi kalkulacjami polskich wielmożów.
Wcześniejsze plany małżeńskie uległy zmianie i ona, najlepsza partia Europy, miała zostać żoną wyciągniętego z końca ówczesnego chrześcijańskiego świata Litwina, na dodatek poganina, który miał się ochrzcić dopiero z okazji ożenku. Nie wiadomo, czy rzeczywiście kochała Wilhelma i próbowała toporem wyłamać drzwi, żeby się z nim spotkać, ale kronikarski zapis przypomina: była kobietą z krwi i kości, marzyła o szczęściu.
Cóż z tego, skoro nie miała prawa do pomysłów na siebie. Gdyby było jej wolno, prawdopodobnie wiodłaby życie kontemplacyjne. Potrafiła długo się modlić przed czarnym krucyfiksem, szukać samotności. Ale że miała swoje monarsze powinności, umiejętnie pertraktowała z Zakonem Krzyżackim, godziła zwaśnionych możnowładców litewskich. Musiała przy tym znosić skutki potwarzy kolportowanych na europejskich dworach, które nie mogły jej darować, że najlepsza partia kontynentu przeszła im obok nosa.
Odnowiła Akademię Krakowską, dbała o biednych, wspierała zakony i ludzi uczonych. Wkładała w te dzieła całe swoje wrażliwe serce. Jednego obowiązku wobec poddanych nie była w stanie spełnić nie z własnej winy – dać królestwu potomka, zapewniając stabilność sukcesji.
Wiemy dostatecznie dużo, by stwierdzić, że spełniała to, co do niej należało, wzorowo, i zbyt mało, by mieć pewność, które z dzieł były efektem najgłębszego przekonania, a kiedy szła posłusznie drogą powinności.
Czując nadchodzącą śmierć, postarała się o stabilizację – w testamencie zapewniła poddanych, że jej mąż, Władysław Jagiełło, jest królem. I wezwała, żeby rozwijać Akademię Krakowską z jej wydziałem teologicznym, bo wiedziała, że oryginalna, wyrosła na rodzimej glebie kultura, jest duszą narodu.
Zmarła w letni dzień, cztery dni po śmierci długo wyczekiwanej córeczki. Wdzięczne pokolenia zapamiętały jej dobroć i w dobrej wierze zaczęły przykrywać ją wyobrażeniami o idealnej świętości.
Królewna z bajki, która musiała realizować cudze pomysły na siebie, wyzbywać się siebie. Bo być królem to obowiązek i krzyż. Z woli Boga taka była powinność Jadwigi.