Katarzyna Kamińska: Wyjazd na misje to przypadek czy przeznaczenie?
Siostra Pia: Będąc młodą dziewczyną, systematycznie brałam udział w czuwaniach organizowanych przez księży werbistów. Odbywały się niedaleko miejscowości, z której pochodzę. Dotarcie na nie i powrót nie były łatwym zadaniem. Wracałam, idąc po 14 kilometrów. To były wprawki do życia na misji. Kiedy zostałam już siostrą franciszkanką, przez wiele lat byłam odpowiedzialna za dom pomocy społecznej na Lubelszczyźnie. Kiedy wszystko się dobrze układało, pomyślałam przekornie: „Tak życie moje nie może wyglądać, może bym na misję pojechała?”. Powstrzymywała mnie wówczas słaba znajomość języka angielskiego, ale… Kiedy wróciłam do Lasek, przełożona generalna zapytała, czy nie chciałabym pojechać na misje do Rwandy w Afryce.
A służba niewidomym?
Zanim wstąpiłam do Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża z Lasek koło Warszawy, w sercu nosiłam intencję: „Panie Boże, pokaż mi, jaka jest moja droga”. Wyraźny znak od Niego, komu mam pomagać, dostałam w wieku 24 lat. Po raz pierwszy w drodze do swojej rodzinnej miejscowości zobaczyłam małą niewidomą dziewczynkę. Wcześniej widziałam takie osoby w Laskach, gdzie mieści się ośrodek, ale nie w swoich stronach rodzinnych.
Z jakim nastawieniem siostra jechała do Afryki?
Czułam, i tak się stało, że doświadczę Kościoła młodego, radosnego, tętniącego życiem, gdzie wiara wyraża się również przez taniec, śpiew. Czuję się w Rwandzie bezpiecznie, bo jest tu ogromny szacunek do osób zakonnych [red.: rozwój edukacji, dostęp do opieki medycznej dla mieszkańców to ogromna zasługa osób konsekrowanych]. Zadziwia mnie, że ludzie bez względu na wiek, wykształcenie czy nawet miejsce pracy nie wstydzą się nosić różańca na ręku czy szyi.
W lokalnym języku czy po angielsku można też przeczytać napisy na samochodach ciężarowych w stylu „Bóg jest miłością” czy „Jezu, ufam tobie”. W Polsce ludzie raczej kryją się ze swoją wiarą. W Rwandzie mija dopiero 125 lat od przyjęcia chrztu przez króla. Kiedy o tym myślę, wyobrażam sobie, jak mogła wyglądać sytuacja po 100 latach od chrztu Polski. Pewnie dobrze miały się zabobony i plemienne zwyczaje. Tu wydaje się, że jest podobnie.
Jacy są mieszkańcy Rwandy?
Są otwarci, gotowi do pomocy, między ludźmi panuje niesamowita solidarność. Obserwuję to na przykład w kościele. Przesuwają się w ławkach, by każdy miał miejsce. To kraj młodych, dzieci jest bardzo wiele. Chodzą po kościele w czasie nabożeństwa i nawet obcy ludzie na mszy biorą je na ręce, zajmują się nimi, by odciążyć matkę i pozwolić jej się pomodlić. To dla nich naturalny odruch. Kiedy mama daje cukierki swojemu dziecku, to normalne, że częstuje nimi wszystkie maluchy wokół. Piękny przykład, jak może wyglądać budowanie społeczeństwa i wspólnoty. Bardzo mi to przypomina pierwsze wspólnoty Kościoła, o których czytamy w Dziejach Apostolskich.
Poproszę o krótką opowieść o szkole.
Ośrodek dla Dzieci Niewidomych w Kibeho założony został w 2009 r. przez naszą siostrę s. Rafaelę Nałęcz ze Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża z Lasek koło Warszawy. Jest pierwszą placówką dla osób niewidomych w Rwandzie. To szkoła, gdzie dzieci mieszkają i uczą się. Nasi uczniowie mają od 6 do 24 lat i pochodzą z całej Rwandy. Przed jej powstaniem osoby niewidome właściwie pozbawione były możliwości edukacji.
W tym kraju sytuacja osób niepełnosprawnych, a szczególnie niewidomych, jest bardzo trudna. Problem dotyka bardzo wielu osób. W całym kraju istnieją obecnie trzy tego typu ośrodki [red.: w tym prowadzony właśnie przez siostry franciszkanki]. Uczniowie uczą się według programu, jaki obowiązuje w szkołach ogólnodostępnych, jedyną różnicą jest to, że posługują się wypukłym alfabetem Braille'a i zapisują notatki za pomocą tabliczki lub maszyny brajlowskiej, a czasem także komputerów z odpowiednim oprogramowaniem.
Kim są nauczyciele?
Wszyscy pochodzą z Rwandy, kilkoro z nich to nasi absolwenci. Pierwsi nauczyciele zdobywali umiejętności, ucząc się od naszych specjalistów z Lasek. Nasi pedagodzy są doceniani na ogólnokrajowych konferencjach dla najlepszych szkół w kraju. W czasie spotkania z okazji Dnia Nauczyciela na wydarzeniu pod hasłem „Nauczyciele, których potrzebujemy dla edukacji, której chcemy” nagrodzono najlepsze szkoły w Rwandzie. Wśród nagrodzonych nauczycieli było 16 naszych pedagogów. Ich umiejętności przekładają się na bardzo dobre wyniki w edukacji naszych uczniów.
Przechodząc do mniej oficjalnych pytań. Zdarza się, że dzieci pytają, dlaczego Bóg stworzył tak piękny świat i nie pozwolił im go zobaczyć?
Nie spotkałam się z takim pytaniem, choć jestem w zgromadzeniu ponad 25 lat. Kiedy pracowałam na Lubelszczyźnie, niewidome dorosłe panie mówiły, że chciałyby widzieć, ale nie było w nich żalu do Boga. W dzieciakach w Rwandzie na pewno te pytania budzą się… Jednak Rwandyjczycy bardzo powoli otwierają się w kontaktach z innymi. Może muszą się oswoić i poczuć bezpiecznie, by zadać takie pytanie?
Mam łaskę od Boga, by pomagać, nie zastanawiać się: "Dlaczego?". Jest mi natomiast bardzo przykro, kiedy widzę kompletny brak miłości w rodzinach, domach, z których pochodzą niewidome maluchy. To mnie bardzo porusza. Kiedy [słychać jak siostrze łamie się głos] niewidomy chłopiec, którego wychowuje tylko mama, nie może do nas przyjechać, choć chcemy opłacić mu szkołę, bo jego mamy nie stać na bilet, by do nas dojechać, i uważa, że synowi nie jest potrzebna wiedza. Trafiają do nas nastolatki, które zaczynają naukę od podstaw. Ich rodzice stwierdzili, że nie warto się nimi zajmować, bo są niewidomi i nic z nich nie będzie. Trudno jest mi się pogodzić z takim nastawieniem. Na szczęście nie zawsze tak jest.
Co jest przyczyną utraty wzroku przez dzieci w Rwandzie?
Bardzo chciałabym, żeby ten problem zainteresował badaczy. Może w Polsce znajdą się naukowcy, studenci i problem stanie się tematem ich prac? Moim zdaniem wynika to z chorób, również nowotworowych. W Rwandzie diagnostyka i wczesna interwencja czy pomoc medyczna jest na bardzo niskim poziomie. W Polsce dziecko z taką diagnozą, jaką mogłoby usłyszeć afrykańskie, widziałoby lub słabo widziało. Dochodzą do tego kwestie finansowe. Wielu rodziców nie stać na wizyty u lekarza i proces leczenia.
Każde dziecko, które do was trafia, jest pewnie bardzo wdzięczne!
Przykładem jest 16-letni chłopak, który bardzo chciał się uczyć. Cała wioska złożyła się na bilet, buty, ubranie dla niego, by mógł do nas przyjechać. Dojechał taxi motorkiem, bo to dobry, tani i czasami jedynie możliwy sposób komunikacji w Rwandzie. To budzi nadzieję. Czujemy się tu potrzebne. Naszą misją jest pomoc najbiedniejszym. Dzieciaki są wdzięczne i dobrze się czują u nas. Nasi podopieczni to też albinosi. Jest im dobrze, bo widzą wokół osoby podobne do siebie, co w Afryce jest nietypowe. My, siostry Polki też jesteśmy białe i ubrane czasem na biało, więc dodatkowo czują, że nie są sami! [siostra Pia śmieje się].
Są jakieś wymaganie co do wyznania, by trafić do szkoły?
Rodzice wiedzą, że jesteśmy katolicką placówką. Mamy 195 dzieci i mniej więcej pół na pół to katolicy i chrześcijanie z kościołów protestanckich [po wojnie domowej w latach 90. w Rwandzie kościoły te zyskały na popularności]. Mamy wśród uczniów dwóch muzułmanów. Jeden z nich bardzo chętnie chodzi do kościoła i śpiewa w chórze. Podobno powiedział kiedyś do sióstr, że to nie jego wina, że rodzice są muzułmanami i on też jest. Uczniowie w niedziele chodzą na mszę świętą, tak jest zorganizowany czas. Codziennie wieczorem w internatach jest wspólna modlitwa. Kto chce, to się modli; kto nie chce, nie robi tego. Nie przymuszamy do zmiany wiary. Ale z tego, co obserwujemy, to ekumenizm u nas jest czymś normalnym. Dzieci lubią modlić się wspólnie, bez względu na wyznanie.
Jakie są losy absolwentów szkoły?
Jeden z naszych uczniów, całkowicie niewidomy, a obecnie nauczyciel w naszej szkole, ma olbrzymie pragnienie, żeby studiować informatykę w Polsce. Kierunek jest płatny, ale ma obiecaną pomoc przez Rwandyjskie Ministerstwo Edukacji. Po powrocie do Rwandy będzie profesjonalnym nauczycielem informatyki. Kocha uczyć, być nauczycielem. Dzięki temu nasza szkoła zyska specjalistę!
Mamy też niedowidzącego absolwenta, który marzy o zrobieniu wielkiego biznesu. Ciągle szuka pomysłów, próbuje, ale póki co średnio mu wychodzi. Hodował już kury na jajka, ale miał nieuczciwych wspólników. Robił swetry na warsztaciku, ale nie szło. Teraz ma zamiar produkować amandazi. To coś w stylu pączków, tylko bez nadzienia. Wspominał, że też ma problemy w tym biznesie, bo musi kupić sobie smartfon, by generować kody sprzedaży. Mówi, że ma pod górkę, ale się nie podda!
Afryka to piękny kraj. Marzenie turystyczne, rodem z „Króla Lwa”.
Kraj piękny i piękni ludzie. Jestem realistką, więc dostrzegam problemy, z którymi borykają się mieszkańcy. Nie miałam czasu [siostra śmieje się], by zwiedzać. Pracy mnóstwo. Szkoła położona jest w Kibeho na wysokości naszego Kasprowego. Mamy widoki, powiedzmy, górskie. Piękne wschody i zachody słońca, czym się zachwycam! Ufam, że będę miała jeszcze możliwość, by pojechać i pozwiedzać.
Co w kwestiach kulinarnych? Jakieś lokalne smakołyki?
Dzięki fundacji Stowarzyszenie Pomocników Mariańskich codziennie na śniadanie mamy chleb, co nie jest takie oczywiste w innych szkołach. Dzieci jedzą też owsiankę z afrykańskiego zboża, sorgo - to wysokobiałkowe pożywienie. Pyszne są tutejsze słodkie ziemniaki, a szczególnie chipsy z nich. Bardzo smaczne są krokiety z kassawy - bulw manioka.Kiedyś mieliśmy gości z Polski – byli nimi zachwyceni. Z owoców zajadamy się papają, guawą (mamy kilka drzew owocowych), mango i przepysznym awokado, jakiego w Polsce nigdy nie jadłam. Banany rosną na wszystkich naszych polach. Zaskoczyło mnie, że musi minąć 9 miesięcy, zanim roślina bananowca wyda owoc. Tak jak kobieta wydająca na świat dziecko.
Skoro przy kobiecie jesteśmy. 15 minut od waszej szkoły miały miejsca objawienia Matki Bożej. Czuć Jej moc?
Kiedy po przyjeździe do Rwandy modliłam się po raz pierwszy w kaplicy objawień, ogarnęło mnie niesamowite wzruszenie. Nie było to tylko emocjonalne przeżycie, ale doświadczyłam bliskości Maryi, że Ona tu jest i opiekuje się swoimi dziećmi. Ogromna wdzięczność w sercu. Pochodzę z miejscowości, która mieści się niedaleko Gietrzwałdu. Tam też objawiła się Maryja. Trafiłam od jednej Matki Bożej do drugiej, czyli w jakiś sposób to Maryja tu mnie przyprowadziła, bym służyła niewidomym. Za Jej przyczyną modlimy się za nasze dzieci i doświadczamy Jej matczynej miłości.