Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Katarzyna Szkarpetowska: W 2000 roku na włoskim stadionie sportowym Stadio Olimpico doszło do niecodziennej sytuacji. Polska reprezentacja księży w piłce nożnej zagrała w meczu z Gwardią Szwajcarską.
Ks. Bogusław Kowalski: W październiku 2000 roku – posługiwałem wtedy jeszcze na Targówku – Ojciec Święty Jan Paweł II zaprosił do siebie sportowców z całego świata. Odprawił uroczystą Mszę Świętą, a po niej został rozegrany mecz: reprezentacja włoska kontra sportowcy z innych państw.
My, księża z Polski, przed wyjazdem do Rzymu wpadliśmy na pomysł, żeby zagrać z Gwardią Szwajcarską i reprezentacją Watykanu. W realizacji tego pomysłu pomógł nam wtedy kardynał Stanisław Dziwisz. Gwardia Szwajcarska nie bierze udziału w takich pokazowych meczach, ale wtedy, dzięki wsparciu kardynała Dziwisza, to się udało. Na tym wyjeździe byli z nami między innymi: Robert Gadocha, Władysław Jerzy Engel, Stanisław Terlecki, Roman Kosecki, a więc crème de la crème, jeśli chodzi o piłkę nożną.
Jak się okazało, nasz kochany papież był nieomylny nie tylko w sprawach wiary i moralności, ale również w kwestii sportu. Gdy jeden z księży, który wtedy z nami był, ksiądz Mariusz Zabłocki, przedstawił papieżowi Roberta Gadochę, mówiąc: „Ojcze Święty, to jest świetny piłkarz, grał z samym Włodzimierzem Lubańskim”, papież odpowiedział:
„O, wspaniale! A ja pamiętam takiego piłkarza, który miał na nazwisko Albański”.
„Nie, nie, Ojcze Święty. Lubański” – poprawił ksiądz Mariusz.
„A ja wam mówię: bramkarz Cracovii, Albański” – stał przy swoim papież.
Wtedy pan Jerzy Engel dyskretnie szturchnął księdza Mariusza w łokieć i powiedział: „Księże, papież ma rację. Przed wojną był bramkarz Cracovii, który miał na nazwisko Albański”.
A ksiądz Mariusz: „Oj, przepraszam, Ojcze Święty. Ma Ojciec Święty rację”.
Przed meczem z Gwardią Szwajcarską papież zagrzał was do boju.
I to jeszcze jak! Wychodzimy z audiencji, a papież mówi: „Dokopcie im” (śmiech).
Dokopaliście?
Tak, wygraliśmy wtedy 8:1, bo Gwardia Szwajcarska w piłce nożnej mocna nie jest. Ja wtedy strzeliłem bramkę życia! Piłka została mi podana przez całą przekątną boiska. Przyjąłem ją na klatę i lewą nogą, z półwoleja, oddałem strzał. Po meczu Ojciec Święty powiedział do kardynała Edmunda Szoki: „Dokopali naszym”. A kardynał Szoka na to: „Ojcze Święty, i to nasi, i to nasi. W Kościele wszystko zostanie” (śmiech).
Żeby podbudować swoje ego, po wygranej rozdawaliśmy ludziom na stadionie swoje zdjęcia, na których byliśmy w strojach sportowych, z piłką. I pamiętam: podeszła do mnie taka mała dziewczynka, mniej więcej dwunastoletnia. Wręczyłem jej moje zdjęcie, a ona myślała, że to święty obrazek, i je pocałowała. Najwidoczniej stwierdziła, że skoro księża rozdają obrazki, to muszą być one święte (śmiech).
A jaki był wynik drugiego meczu, z reprezentacją Watykanu, w skład której wchodzili również zawodowi – drugo-, trzecioligowi – piłkarze?
Też satysfakcjonujący, bo zremisowaliśmy jeden do jednego. To było rozegrane na rzuty karne i ja byłem tym, który strzelił decydującego karnego.
Jaki zabroniony przedmiot wniósł ksiądz na audiencję z papieżem?
Do dziś mam ciarki na plecach, gdy o tym pomyślę! Jako delegacja z Polski byliśmy wtedy zakwaterowani pod Rzymem. Msza Święta z papieżem była zaplanowana na godzinę
ósmą, więc żeby zdążyć, trzeba było raniutko wstać i o określonej porze stawić się przed
autokarem. A mieliśmy wtedy przygotowane dla osób z otoczenia papieża albumy, owinięte trudną do rozerwania taśmą.
Mój kolega, wspomniany ksiądz Mariusz, nie mógł sobie z nią poradzić i poprosił, żebym przyniósł z kuchni nóż. Pobiegłem szybciutko, złapałem pierwszy lepszy nóż i wróciłem. Po wszystkim chciałem go odnieść, ale ksiądz Mariusz powiedział: „Boguś, daj spokój, nie odnoś. Nie ma czasu, musimy już ruszać”. I ja, niewiele myśląc, odruchowo wrzuciłem nóż do swojej torby, w której miałem jeszcze albę i stułę.
Przypomniałem sobie o nim dopiero przed Mszą Świętą, gdy ochroniarze zaczęli sprawdzać torby osób wchodzących do kaplicy. Ale już było za późno, żeby wykonać jakikolwiek ruch. Na miejscu wszędzie były kamery. Gdybym próbował nóż wyrzucić, odłożyć, od razu zostałoby to zarejestrowane. A gdyby go przy mnie znaleźli, zostałbym aresztowany. Byłby skandal nad skandale!
Nogi się pode mną ugięły. Miałem wrażenie, że zemdleję. Pomyślałem: „Wola Twoja, Panie. Idę”. I Bóg dopomógł, że do mojej torby papiescy ochroniarze nie zajrzeli. Ale byłem na tej mszy jak omdlały (śmiech).
*Fragment książki – autobiografii księdza Bogusława Kowalskiego pt. „Chłopak z Pragi”, wydawnictwo Esprit 2024.