Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Jak przetrwać?
Pewnej niedzieli tak się złożyło, że byłam w kościele sama z naszą czwórką. Doświadczyłam tego, jak bardzo brakowało mi drugiej dorosłej osoby, która przyszłaby z odsieczą, kiedy na przykład trzeba było jednocześnie rozdzielić przepychających się chłopaków i wyjść z najmłodszą do toalety. Modliłam się tylko, żeby dotrwać do końca… Potem, już na chłodno, zastanowiłam się, co by mi pomogło w tej sytuacji. Jestem pedagogiem, mamą od dziesięciu lat, więc jakieś tam doświadczenie i wiedzę mam.
Doszłam do wniosku, że nam – rodzicom – czasami potrzeba po prostu pokrzepiającego uśmiechu, mamy stojącej obok i mówiącej: „ja też tak mam”. Niekoniecznie dobrych rad, ale mentalnego poklepania po plecach: „też się z tym zmagamy”. Dlatego poprosiłam znajomych rodziców, żeby podzielili się sytuacjami z życia, związanymi z dziecięcą wiarą. Startujemy!
Dziecięca wiara z przymrużeniem oka
- Pięciolatek w czasie przeistoczenia, teatralnym szeptem: „Mamo, chyba bym wolał, żeby zamiast Pana Jezusa był jakiś inny bóg”.
- „Czy kiedy umrę, Pan Jezus przyjedzie po mnie białą limuzyną?”
- „Nie dam rady myśleć o Panu Jezusie całą godzinę! To byłoby jakieś szaleństwo!”
- Podczas modlitwy Ojcze Nasz: „chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj… i jeszcze czołg do obrony”, „jako w niebie, tak i na podłodze”, „i nie wódź nas na pokruszenie”.
- Modlitwa czterolatka: „Panie Boże, kiedyś będę grzeczny, ale teraz jeszcze nie umiem. Kocham Cię, Boże”.
- „Gdzie jest dusza? Moja jest w brzuchu.”
- Starszy syn pomylił nazwę i zamiast „zacheuszki”, powiedział „judaszki”. Chciał znudzonemu pięciolatkowi dać w czasie mszy jakieś zajęcie, więc zaproponował: „może policzysz judaszki w kościele?”. Na to młodszy się obraca i zaczyna liczyć ludzi: „jeden Judasz, drugi Judasz…”.
- Na pytanie „kim chciałbyś zostać, kiedy dorośniesz?”: „Księdzem, jak mój dziadek” (dziadek jest szafarzem).
- Wyznanie sześciolatka: „Jak zacząłem chodzić do kościoła, zmieniło się moje życie”.
- „Czy Maryja była Polką? Czemu Pan Jezus miał długie włosy?”
- Spostrzegawcza 2,5-latka na widok księdza: „O, Jezus”.
- Rezolutna 3-latka odwróciła wszystkie święte obrazki w swoim pokoju. Zapytana dlaczego, odpowiedziała: „teraz będę psocić”.
- Zagadka czterolatka: „zgadnij, jakie drzewo jest związane z Panem Jezusem”. Odpowiedzi: „Drzewo krzyża? Oliwne? Figowiec? Sykomora?”. „Nie, dobra odpowiedź to: buk.”
- „Mamo, czy jeśli wezmę taki zwykły opłatek, jak ten, którym dzielimy się w wigilię, i powiem <to jest Ciało Moje>, to będę miał w domu swojego Jezusa?”
- O komunii świętej: „A dlaczego ksiądz mnie nie poczęstował?”.
- „Mamo, a jak będę w niebie na tej uczcie i już się znudzę siedzeniem przy stole, to gdzie mam pójść?”
„Cześć, Bóg!”
Te wszystkie historie, błyskotliwe cytaty i nieoczywiste pytania przekonują mnie, że dziecięca wiara to zupełnie inna kategoria, której nie da się zamknąć w pobożne ramki naszych dorosłych oczekiwań. Zachwyca mnie bezpośredniość, kiedy dwulatek wchodzi do kościoła i rzuca: „cześć, Bóg!”.
Dzieci nie udają. Kiedy im się nudzi, będą ziewać na kazaniu. Kiedy chcą uwielbiać, będą klaskać i wołać „brawo”. Kiedyś byliśmy z naszym, wtedy 1,5-rocznym, synem na adoracji Najświętszego Sakramentu. Wytłumaczyłam mu szeptem, że tam, w tym białym chlebie schował się Pan Jezus. Od tej pory za każdym razem, kiedy widział monstrancję, zakrywał oczy i odsłaniał z głośnym: „a kuku!”. Dzieci przyjmują to za pewnik, że On jest, że mają do Niego bezpośredni dostęp, jak do Taty.
Tak, mamy stawać się jak dzieci. Pan Jezus się nie pomylił.