Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Jeśli mówimy o radości z chrześcijańskiego punktu widzenia, musimy wyjść od zmartwychwstania. Nawet jeżeli same teksty poświęcone zmartwychwstaniu wprost o radości wspominają rzadko – choć na przykład święty Jan wyraźnie opisuje, że uczniowie się uradowali, ujrzawszy Pana, kiedy im pokazał ręce i bok, dzięki czemu upewnili się, że nie jest zjawą – i radość w opisach biblijnych jest najczęściej zasugerowana czy domniemana, to jednak nie trzeba chyba wyjaśniać, że doświadczenie radości zmartwychwstania stanowi samo centrum chrześcijaństwa.
Uwierzyć, że Jezus zmartwychwstał
Chciałbym zwrócić uwagę na kilka poziomów przeżywania tej radości. Osobiście trochę mam za złe porządkowi rzeczy, że pierwszy, najbardziej bezpośredni poziom doświadczenia radości zmartwychwstania nie jest nam dany. Takie doświadczenie było udziałem uczniów Jezusa i myślę, że ono jest nieprzekładalne na nic innego, bo oni najpierw doświadczyli Jego śmierci. Przeżyli całą tę tragedię. Stracili Mistrza. Ich nadzieje zostały zawiedzione, właściwie już się z tymi nadziejami pożegnali, tak jak to widzimy na przykład w uczniach idących do Emaus – a potem spotykają Jezusa, który zmartwychwstał. I to jest coś, czego prawdopodobnie nie jesteśmy w stanie odtworzyć w żadnym naszym doświadczeniu. My już wiemy o zmartwychwstaniu, jesteśmy o nim „uprzedzeni”, dlatego – nawet obchodząc głęboko Wielki Piątek – nie wchodzimy w taką traumę związaną z odejściem Mistrza jak pierwsi uczniowie. Nawet jeżeli przeżywamy jakieś podobne doświadczenie zawiedzionych nadziei, jest ono zapewne inne co do istoty. Pozostaje trochę zazdrościć, że to nie zostało nam dane, ale co zrobić – tak po prostu jest.
Natomiast tym, co w pewnym zakresie zbieżne w doświadczeniach naszych i bezpośrednich uczniów Jezusa, jest moment, kiedy dociera do nich, co się dzieje, i trzeba dokonać kroku wiary – uwierzyć, że Chrystus rzeczywiście powstał z martwych. Ten akt wiary jest w zasadzie potem głównym motorem ich radości. I z tym nie tylko możemy się utożsamiać, ale wręcz jest to (albo powinno być) osią również naszego doświadczenia. Wiara w to, że Jezus zmartwychwstał i żyje.
Pytanie, które wam chcę zaproponować, jest takie: na ile świadomie do tej wiary wracam? Nie do wiary ogólnie w Boga, nie do wiary w różne rzeczy, które Kościół „podaje do wierzenia”, tylko wiary w to, że Jezus zmartwychwstał i żyje i że to jest oś wszystkich innych rzeczy.
Bez zmartwychwstania nasza wiara jest próżna
Moje doświadczenie w byciu duszpasterzem pokazuje, że to wcale nie jest takie oczywiste – to, że zmartwychwstanie rzeczywiście jest punktem, od którego wszystko się zaczyna i do którego wszystko zmierza. A przecież właśnie tam ma być ognisko naszej radości! I kiedy święty Paweł w Liście do Koryntian mówi o wierze w zmartwychwstanie często cytowanymi słowami: „A jeśli Chrystus nie zmartwychwstał, daremna jest nasza wiara” (1 Kor 15, 17), to na tę oś wskazuje, ale też podkreśla od razu to, co jest ściśle związane ze zmartwychwstaniem. A mianowicie: „… próżna jest wasza wiara i aż dotąd pozostajecie w waszych grzechach”. W pierwszym rzędzie chodzi o doświadczenie Jezusa, który nie żył, a teraz żyje, ale zaraz potem przychodzi świadomość konsekwencji, bowiem zmartwychwstanie Jezusa coś zrobiło ze światem, coś zrobiło ze mną i z moją relacją do Boga. To w zmartwychwstaniu wydarza się coś, co nazywamy „zbawieniem”, czyli radykalna naprawa tego, co grzech zepsuł, i przez to szansa na odpuszczenie moich grzechów.
Celebrując to podczas Nocy Paschalnej, śpiewamy wezwanie do radości: „Weselcie się już, zastępy aniołów w niebie…”. Mnie się bardzo długo udawało unikać śpiewania tego orędzia – jest po prostu trudne wokalnie – do czasu aż zostałem proboszczem i byłem sam na parafii; wtedy nie było już komu tego wcisnąć. Śpiewałem więc Exsultet po raz pierwszy po ładnych dwudziestu paru latach bycia księdzem i powiem wam, ciary mi szły po plecach! To jedno z moich najfajniejszych doświadczeń. Teraz sobie wyrzucam, że wcześniej to tak odpychałem, bo okazało się, że to wspaniałe: stanąć przed swoją wspólnotą i zaśpiewać jej o zmartwychwstaniu. Polecam, sprawdziłem. Niesamowity jest moment, kiedy sobie uświadamiamy, jak wiele się tam wydarzyło: że rzeczywiście „Król tak wielki odnosi zwycięstwo”, i to jest zwycięstwo nad śmiercią, grzechem i wszystkim, co nam zabiera życie. Przez łączność z Żyjącym radość przestaje być czymś tylko deklarowanym, nakazanym albo czymś, co jest przedmiotem nadziei, i może się stać realnym przeżyciem.
Mój grzech został usunięty
W soteriologii (czyli teologicznej nauce o zbawieniu) mówi się o „zbawieniu obiektywnym”, czyli o tym, co Syn Boży zrobił przez swoje wcielenie, śmierć i zmartwychwstanie i co dotyczy wszystkich. Przezwyciężył śmierć, otworzył przed ludźmi perspektywę zmartwychwstania i odpuszczenia grzechów. Ale to jest powiedziane na wysokim poziomie abstrakcji. Nie wiem, czy macie zdolność cieszenia się z rzeczywistości abstrakcyjnych – niektórzy pewnie tak potrafią. Raczej jednak rzeczywista radość pochodzi z drugiego wymiaru zbawienia, z tego, co nazywamy „zbawieniem subiektywnym”: to znaczy stąd, że to, czego Chrystus obiektywnie dokonał, w określonym momencie staje się moim udziałem. Nie tylko dane jest światu przebaczenie grzechów, ale to ja jestem tym, któremu grzechy zostały przebaczone. Jeżeli Chrystus zmartwychwstał, to mój grzech został przezwyciężony, usunięty. Mnie zostało darowane nowe życie. Myślę, że to jest kluczowe w naszym przeżywaniu wiary – świadomość związku pomiędzy zmartwychwstaniem Chrystusa a moim własnym życiem. „Życie” rozumiem tu głównie biblijnie, czyli jako perspektywę zjednoczenia z Bogiem, ostatecznego, aż po przebóstwienie. O tym też sobie jeszcze więcej powiemy.
Prawdziwa radość człowieka ochrzczonego
Pewnie wszyscy zostaliśmy ochrzczeni jako dzieci – takie domniemanie w Polsce jest ciągle uzasadnione – i mamy tu pewien kłopot. Potencjalnie najradośniejszy moment naszego życia, jakim było zanurzenie w śmierci i zmartwychwstaniu Chrystusa, przeżyliśmy, będąc zbyt mali, żeby się tym adekwatnie ucieszyć! Najmocniej to do mnie dotarło, kiedy jako proboszcz przygotowywałem w swojej parafii pierwszą osobę dorosłą do chrztu i potem tego chrztu udzielałem w czasie Wigilii Paschalnej. Widziałem radość tego człowieka, który to przeżył w czasie rzeczywistym: nie musi wspominać czegoś, czego nie pamięta, tylko przeżywa ten moment zanurzenia ze świadomością tego, co się w nim dokonuje, tego, że wszystkie grzechy jego trzydziestoparoletniego życia są mu w tym momencie rzeczywiście odpuszczane. Podczas chrztu dorosłego jest taki moment, kiedy można mu spojrzeć w oczy, i to był widok, którego nie zapomnę. W chrzcie jest absolutna darmowość – nawet nie wyznaje się grzechów! – którą czasem gubimy z oczu. To pierwsze zanurzenie, przebaczenie jest całkowicie darmowe i nic oprócz wiary nie jest potrzebne, nie ma też żadnej pokuty. To jest powód mojej poważnej zazdrości. Nasi rodzice byli na tyle zapobiegliwi, że nas zanieśli do chrztu, wyznali za nas, a potem przekazali wiarę, ale równocześnie przez to nie mieliśmy okazji do takiego przeżycia.
Jak się towarzyszy takiej osobie w całej drodze do chrztu, to potem inaczej się samemu przeżywa Wigilię Paschalną i odnowienie wiary chrzcielnej podczas liturgii. (Formalnie się to nazywa „odnowieniem przyrzeczeń chrzcielnych”, ale nie jest to szczególnie trafna nazwa. Tam przecież żadnych przyrzeczeń nie ma, tam jest po prostu wyznanie wiary i wyrzeczenie się złego). Kiedy się raz zobaczyło radość kogoś, kto jako dorosły wchodzi w śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa, a wychodzi jako nowy człowiek (zewnętrznym wyrażeniem tego jest nałożenie białej szaty), to się już zawsze nosi w pamięci ten błysk radości nowego człowieka, który w Chrystusie został podniesiony z grzechu. Takie jest przynajmniej moje doświadczenie i jest ono bardzo mocne.
Fragment książki ks. Grzegorza Strzelczyka „Ćwiczenia z radości”. Wydawnictwo ZNAK.