Fundraising, czyli co?
Maria Gierszewska: Mówisz o sobie, że jesteś fundraiserem. Co to znaczy? Czym jest fundraising, którym zajmuje się agencja Armiger?
Szczepan Kasiński: Fundraisingiem zajmuję się od 2009 roku, czyli mam 15 lat doświadczenia. Pracowałem w dużych i małych organizacjach, a od pięciu lat jestem współwłaścicielem i prezesem agencji fundraisingowej Armiger. I robię to już po swojemu.
Przede wszystkim jesteśmy firmą doradczą. Pomagamy organizacjom, które mają problemy: zazwyczaj zaczynamy od tego, że brakuje pieniędzy na realizację działań misyjnych. Organizacje, które się do nas zgłaszają, potrzebują pieniędzy, żeby zrobić coś dobrego dla świata. Mogą to być na przykład warsztaty czy inne działania społeczne: dla młodzieży, dla dzieci, dla młodych mam, dla seniorów. A czasami zwracają się z dużo większymi problemami: "Potrzebujemy wybudować dom pomocy społecznej za 30 milionów złotych". Pytają: "Jak to zrobić?". I to jest pierwszy obszar, którym się zajmuję jako fundraiser - pomagam zrealizować finansowo określony projekt.
W drugim aspekcie naszych działań wchodzimy na płaszczyznę strategiczną. Polega to przede wszystkim na pomaganiu danej organizacji w usystematyzowaniu się. Należy dopracować misję, wizję, cele strategiczne do osiągnięcia i sukcesywnie, a następnie wedle pracy projektowej to realizować. Zaczyna się na ogół od konkretnej sytuacji, ale wychodząc na pokład danej inicjatywy, widzimy wiele spraw do szerszego, systemowego uporządkowania.
Zatem, jeszcze raz. Kim jest fundraiser?
Fundraiser to jest ktoś, kto etycznie i w sposób projektowo zaplanowany, czyli systematyczny, prosi ludzi o to, żeby byli hojni. I ci ludzie odpowiadają na to wezwanie. Prośba sprawia, że pojawia się chęć pomocy.
Czy panie z Caritasu, stojące z puszką pod kościołem, także są fundraiserkami?
Raczej są wolontariuszami, które kwestują. Owszem, one zbierają pieniądze, ale czy robią to systemowo? Chyba nie. Raczej zbierają pieniądze w tym znaczeniu, że wykonują działania fundraisingowe, które ktoś wcześniej zaplanował. Ktoś ustalił, że tego i tego dnia, stoimy w danym miejscu i zbieramy na określony cel.
Kluczowa w fundraisingu jest systemowość.
Tak właśnie jest. Oczywiście można robić akcje zbiórkowe punktowo i doraźnie, w obliczu jakiejś potrzeby. Jednak jeżeli mamy kogoś nazywać fundraiserem, to jest ktoś, kto systemowo i systematycznie pozyskuje pieniądze. Nasze panie kwestujące pod kościołem działają w ramach struktury Caritasu, a ich pojedyncze akcje ktoś wcześniej zaplanował.
Fundraiser jest mózgiem tej operacji.
Tak, a niekoniecznie jej wykonawcą.
Dlaczego to jest takie ważne, żeby działania pozyskujące fundusze miały swój mózg, a nie tylko serce?
Bo serce się bardzo szybko skończy. Mam na myśli, że serce może nam się przepracować. Kiedy chcemy komuś pomóc, to działamy awaryjnie. Szczególnie jeżeli sytuacja dotyczy bliskich nam osób, którym bardzo chcemy pomóc. Tylko w pewnym momencie przychodzi zmęczenie, kończą się pomysły i pojawia się takie znużenie czy wyczerpanie. Z sercem można zrobić wielkie rzeczy, lecz potem musi wejść rozum, czyli umiejętność planowania.
Pieniądze dla Kościoła
Duża część Waszej działalności to pomaganie organizacjom kościelnym. A odnoszę wrażenie, że temat zbierania pozyskiwania funduszy w Kościele jest szczególnie trudny. Jest składka, jest wspomniany Caritas, są zbiórki na misje, są potrzeby parafii, czyli przysłowiowy przeciekający dach. Może pojawić się przesyt. Co fundraiser może zmienić w tym zakresie i czy Kościół jest otwarty na te zmiany?
Sądzę, że mniej więcej połowa naszych działań związana jest z Kościołem. A sam Kościół jest na zmiany otwarty i zamknięty równocześnie. Na pewno ma poczucie służby i odpowiedzialności - w tych miejscach, gdzie ludziom Kościoła zależy. Wysłali ich w dane miejsce przełożeni, a oni wyrośli w tę strukturę, albo po prostu poczuli, że to konkretne dzieło jest ich.
Jest też coraz większa rola świeckich w tych obszarach. To ludzie, którzy chcą po prostu pomóc. Jeżeli masz siostrę zakonną, która na trzeci etat ma wybudować coś za kilkanaście milionów... Na trzeci, bowiem po pierwsze jest katechetką, po drugie jest opiekunką w DPS, a dopiero w trzeciej kolejności ma zebrać środki na ten ośrodek. Można sobie tylko wyobrażać, jak bardzo jest to obciążające. Tutaj właśnie są potrzebni ludzie z zewnątrz, którzy to pociągną, czyli świeccy. Na tę współpracę ze świeckimi jest duża otwartość.
Natomiast Kościół jest zamknięty w obszarze strukturalnym. Tak bym to nazwał, bo dzwonili do mnie, żeby się skonsultować w sprawie zbiórek, już wszyscy biskupi innych denominacji poza katolicką.
Co jest najistotniejsze, jeśli chodzi o kościelne zbiórki?
Najważniejsza jest jawność i transparentność. W idealnej wersji każdy proboszcz informuje, ile pieniędzy zebrał i na co je wydał. Nie są wrzucane do mitycznego czarnego worka "na inwestycje parafialne". Hojność ludzi rośnie, gdy wiedzą, że ich środki idą na konkretny cel. Nawet jeśli ksiądz wydaje na remont plebanii, to ludzie mają świadomość, na co pójdą ich pieniądze i dlaczego.
W naszych akcjach zbiórkowych zawsze kładziemy nacisk na transparentność, nie boimy się jej. Jest pasek postępu każdej zbiórki - darczyńcy wiedzą, ile zebraliśmy w danym momencie. Na koniec dostępne są podsumowania i raporty.
Hojność jest sztuką
Czym jest hojność?
Hojność jest sztuką. Hojność to pewne nastawienie człowieka wynikające z jego wartości. Jeżeli poruszamy się w kręgu ludzi, dla których Ewangelia jest ważna, to hojność wynika z zasad ewangelicznych oraz zasad wypracowanych przez tradycję. Hojność to jest dawanie miarą szczodrą, przeniesioną na innych. Nie w takim merkantylnym nastawieniu, że jeśli dam od siebie, to dostanę z powrotem; tylko z taką pewnością, iż powinienem dawać, skoro mam co dać, czym się podzielić. Jest to także ograniczanie siebie, swoich zachcianek: mam możliwość kupić zbędną rzecz, ale mogę dać te pieniądze komuś innemu.
Hojność to jest otworzenie się na to, że może inaczej, to jest wyjście poza dziesięcinę. Jeżeli ktoś płaci dziesięcinę, to dla niego jest podstawa. Daję dziesięcinę i to nie jest już moje, ale Pana Boga. A to jest dopiero początek rozmowy o dawaniu z siebie więcej. Dopiero potem wchodzimy na obszar jałmużny.
Niesamowita i bardzo trudna perspektywa. Zwłaszcza w społeczeństwie, któremu najogólniej rzecz biorąc, brakuje.
W latach 2015-2-2020 dochód rozporządzalny polskich gospodarstw domowych wzrósł o 42%. Głównie ze względu transferów socjalnych, ale jednak wzrósł. Co więcej, wedle niektórych badań awansowaliśmy do ligi krajów rozwiniętych. Na rynku, wśród ludzi są pieniądze, bo ludzie po prostu mają więcej pieniędzy. Ośmielę się twierdzić, że jesteśmy bogatym Zachodem, zwłaszcza w zestawieniu z mieszkańcami Trzeciego Świata. Jesteśmy ludźmi bogatymi - mamy się z czego dzielić.
Tak naprawdę jest to kwestia pewnej postawy. My, Polacy, średnio co 30 lat traciliśmy majątki życia. Jedna wojna, druga wojna, powstanie jedno, drugie, trzecie. Mamy w sobie strach oraz tendencję do gromadzenia tych środków, bo się przyda na przyszłość.
I kwestią mojej postawy jest to, czy jako człowiek kumuluję środki dla siebie, spełniam wszystkie swoje zachcianki. Współcześnie dorośli ludzie nierzadko sobie odbijają przysłowiowe biedne dzieciństwo. Ponadto konsumpcyjny świat nas do tego nagania. Mając pieniądze, chcemy je wydawać. Często też nie umiemy nimi mądrze zarządzać. Nie pozostaje przestrzeń na dzielenie się.
Ośmielę się powiedzieć, że ludzie mogą i potrafią być hojni - tylko nikt im tego nie powiedział. Gdy wspominam o dziesięcinie, okazuje się, że mało kto ją płaci. Często mylimy pojęcia dziesięcina i jałmużna. Zaś hojność, jak już powiedziałem, to pewna postawa, a także pewna sztuka. Trzeba odebrać sobie, aby dać komuś innemu.
Po prostu podzielić się. Czy hojność jest dzieleniem się?
Szczodrym dzieleniem się. A to może być związane z pewną trudnością, zwłaszcza, gdy wyciągamy gotówkę z portfela, a nie płacimy elektronicznie pieniędzmi, których nie widać.
Warto swoje darowizny ustawić jako stałe przelewy, aby nie musieć o tym myśleć, nie musieć przezwyciężać tego bólu. Co więcej, mam wszystkie ważne darowizny ustawione na pierwsze dni miesiąca, a nie na ostatnie. Nie chodzi o to, żeby się podzielić "jak zostanie". Moją rolą jest tak gospodarować środkami, które zarabiam, aby mi wystarczyło, zaś potrzebujący nie byli poszkodowani. Chodzi tutaj o pewną postawę: zakładam, że najpierw pomagam innym, a potem dobrze gospodaruję tym, co mi pozostaje.
Czynienie świata lepszym
Po co? Co mnie, jako darczyńcy, daje hojność?
Lubię powtarzać, że hojność rodzi hojność. Są takie badania odnośnie sieci społecznych, które wskazują, że jeżeli ja jestem hojny i o tym mówię: nie poprzez chwalenie się, tylko informuję, że wspieram różne organizacje, to statystycznie nie tylko moi znajomi, ale także znajomi moich znajomych stają się hojniejsi. Powoduje to, że jako społeczeństwo stajemy się jeszcze bardziej hojni, generuje pewną zmianę w mentalności, tworzy przestrzeń do wspierania innych.
Nie chodzi o to, aby okazjonalnie wrzucić coś do jakiejś puszki, realnej czy wirtualnej. Część ludzi ma taką postawę, że to wystarczy, rozliczy z dobroczynności na cały rok.
Chodzi o to, że stałe wspieranie organizacji pozarządowych i ich działań misyjnych, powoduje, że mamy więcej dobra w świecie. Organizacje mają więcej środków na realizację swojej misji, działają efektywniej, pomagają konkretnym ludziom. Więc hojność daje to, że świat wokół nas staje się lepszy.
Wyobraźmy sobie świat, w którym nie ma organizacji pozarządowych. Ujmując wprost: nie ma Kościoła, nie ma Caritasu, nie ma klubu karate, do którego chadzają dzieci i wnuki, nie ma klubów piłkarskich dla młodzieży. Nikt nie wspiera w obszarach zdrowia psychicznego. Nie ma miejsc, gdzie się spotykają pasjonaci różnych rzeczy. Nie ma zajęć tanecznych, nie ma zajęć szachowych w szkołach. To wszystko prowadzą organizacje pozarządowe!
Gdy uświadomimy sobie, jak wiele organizacji nas otacza, z jakich ich zasobów korzystamy, naturalną staje się chęć, aby tę tkankę społeczną wzmacniać. To właśnie nam daje hojność. To, że wspieramy świat, z którego być może czerpiemy bezpośrednio, a być może czerpiemy pośrednio albo w ogóle nie czerpiemy. Bo hojność daje takie poczucie, że świat staje się bardziej uporządkowany, bardziej ludzki, a nie tylko urzędniczy.
A co daje hojność indywidualnej osobie, która decyduje się coś wesprzeć? Mam taką intuicję, że hojność może też przemieniać mnie samą.
Jesteśmy społeczeństwem indywidualistów. Hojność to powrót do naszych pierwotnych, młodzieńczych ideałów. Może w naszym zwykłym życiu, pełnym obowiązków rodzinnych i zawodowych, nie mamy już przestrzeni na zmienianie świata. Mamy jednak pieniądze, aby delegować to tym, którym się chce i którzy mają taką możliwość.
Odwołam do kardynała Wyszyńskiego i ordo caritatis, czyli porządku miłości. Mamy zadbać najpierw o samych siebie oraz najbliższych wokół nas. Małżonka, rodzina, krąg znajomych bliższych i dalszych. To jest ten porządek i nasza podstawowa odpowiedzialność.
Ponieważ wciąż istnieją na świecie ludzie, którzy nie słyszeli o Jezusie, istnieją także misjonarze, przygotowywani do tego, aby iść na krańce świata i głosić Dobrą Nowinę. Wysyłamy jako społeczeństwo swoich specjalistów do realizacji tego celu. To jest nasza odpowiedzialność finansowa, aby oni mogli tę misję w naszym imieniu realizować. To po prostu wspieranie tych ludzi, którzy mają coś ważnego dla świata zrobić.
Święty Paweł, pierwszy fundraiser, pisał do Koryntian coś w rodzaju: "Zbierzcie pieniądze, a ja przechodząc zabiorę je i zaniosę świętym w Jerozolimie". Także św. Szczepan, mój patron, opiekował się sierotami i wdowami w pierwszym kościele. Zaś żeby to czynić, musiał mieć na to środki - czyli musiał je jakoś pozyskać.
Podsumowując, powiem za księdzem Henrim Nouwenem, autorem książki "Duchowość fundraisingu": "Zbieranie pieniędzy na dzieła kościelne jest tak samo ewangeliczne, jak głoszenie Ewangelii i pielęgnowanie chorych." Fundraising jest ewangeliczny i nie możemy się wstydzić tego, że zbieramy pieniądze.
Piękne.
Dziękuję. Nie moje, ale piękne.
Dziękuję za inspirującą rozmowę.