Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Kryzys i rozwój
Trwa poszukiwanie przyczyn kryzysu Kościoła. Oczywiście nie całego. Są miejsca na świecie, gdzie Kościół rozwija się dobrze – jest młody, dynamiczny, pełen ludzi, wydaje ewangeliczne owoce. Często idzie to w parze z doświadczeniem życiowego trudu, materialnego ubóstwa, a nawet krwawych prześladowań za wiarę w Chrystusa. Te niełatwe, pełne wyzwań i niebezpieczeństw warunki nie tylko nie przeszkadzają, ale wręcz, paradoksalnie, jakby pomagają wielu chrześcijańskim wspólnotom w rozwoju. Chrześcijanie są tam autentyczni, zdeterminowani i powiązani ze sobą braterskimi więzami miłości, tworząc w ten sposób realną przestrzeń wiary – duchowy dom, w którym każdy jest u siebie, w jedności z pozostałymi i z poczuciem przynależności do Chrystusa. To niewątpliwie daje siłę i w praktyce unaocznia to, o co Jezus modlił się dla swoich uczniów i dla tych, którzy przyjdą po nich: aby byli jedno; aby się wzajemnie miłowali.
Dom, który nie przetrwa
Jeśli przez taki pryzmat spojrzeć na kryzys Kościoła w Europie – unikając przy tym nadmiernych uproszczeń przekładających się na twierdzenie, że aby było dobrze, musi być „źle”, że sytość, bogactwo, dobrostan i brak poczucia zagrożenia zawsze muszą przyczynić się do rozkładu wiary – można z doświadczenia zdrowych społeczności w Kościele wynieść cenną lekcję. Wydaje się bowiem, że tym, co przede wszystkim przyciąga do Kościoła, nie są najpierw błyskotliwe pomysły duszpasterskie czy akcje ewangelizacyjne – niewątpliwie ważne i potrzebne – ale autentyczna jedność i miłość panująca między chrześcijanami. Ona w jakimś sensie uwiarygadnia przekaz dobrej nowiny. I odwrotnie, tym co do Kościoła zraża, czyni go w oczach ludzkich nieautentycznym, podejrzanym, śmiesznym a nawet niebezpiecznym, są podziały, wrogość, wzajemna niechęć, a nawet nienawiść, którą chrześcijanie żywią do siebie nawzajem. Widać to wyraźnie w dyskusjach politycznych, teologicznych czy moralnych, które prowadzimy. Ileż tam wzajemnej niechęci, oskarżeń, piętnowania i odsądzania się od czci i wiary, posądzeń o herezję czy, złe intencje; ileż stereotypów i uprzedzeń, niepotwierdzonych plotek, oszczerstw i nieprzebaczenia. To wszystko emanuje z postawy i pada z ust ludzi, którzy uważają się za uczniów Chrystusa.
Trudno nie widzieć w tle przebiegle działającego ducha podziału i zamętu. To właśnie jego zamiarem i strategią jest, aby Boży dom, który tworzymy, był jak najbardziej podzielony. Wynika to zresztą wprost ze słów samego Jezusa, który odpierając irracjonalny zarzut zapiekłych w swej złości faryzeuszów, że mocą Belzbuba – władcy złych duchów – wyrzuca demony, odpowiedział: „Jeśli dom wewnętrznie jest skłócony, to taki dom nie będzie mógł się ostać” (Mk 3, 25). Nie chodzi jednak o zwykłą kłótnię czy spór, który przydarza się w relacjach międzyludzkich i może zostać przy odrobinie dobrej woli zażegnany.
Jaki obraz Kościoła kształtujemy?
Ewangelista Marek używa w tym fragmencie greckiego słowa μερίζω (meridzo), które oznacza: dzielić, rozdzielać, rozczłonkować. Wskazuje więc na takie skłócenie, które powoduje rozdarcie, rozczłonkowanie jakiegoś organizmu. Ten obraz mocno przemawia do serca, jeśli przypomnieć sobie porównanie Kościoła do ciała Chrystusa, które kreśli w swoim pierwszym liście do Koryntian św. Paweł. Tak rozumiany Kościół żyje dzięki jedności i silnym, zdrowym związkom, które panuję między jego członkami. Jest wówczas czytelnym znakiem zbawienia i Bożej miłości ofiarowanej w Chrystusie każdemu z nas. Kościół podzielony i skłócony to obraz ciała rozdartego i rozczłonkowanego, które nie tylko epatuje rozkładem, a nie zdrowiem , ale także – zamiast przyciągać – gorszy współczesnego człowieka, który nie odnajduje w nim lekarstwa na swoje rany i w ogóle woli trzymać się od niego z daleka.
To ważna lekcja dla nas. Warto bowiem – zanim zaczniemy angażować się z zapałem w wewnątrzkatolickie wojny, spory i debaty, ferować wyroki czy formułować osądy – postawić sobie pytanie, czyim narzędziem jesteśmy; czy nasza postawa służy budowaniu, czy też raczej burzeniu, i jaki obraz Kościoła kształtujemy w oczach tych, którzy przyglądają się nam z boku? Może właśnie taki rachunek sumienia powinien być pierwszym krokiem w poszukiwaniu lekarstwa na kryzys Kościoła.