separateurCreated with Sketch.

Życie każdej singielki jest tak samo wartościowe jak życie żony. Świadectwo Basi, która była sama przez 16 lat

Barbara Karska, arch. prywatne

Barbara Karska-Woźniak | fot. Górajka Foto Studio (Anna Górajka)

whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Magdalena Galek - 26.12.23
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Błogosławię każdą singielkę, która to będzie czytać i niech uwierzy, że naprawdę nie jest gorsza - mówi Basia Karska-Woźniak, która wyszła za mąż w wieku 47 lat, po 16 latach bycia singielką.

Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.

Przekaż darowiznę za pomocą zaledwie 3 kliknięć

Magdalena Galek: Bycie singielką to dla wielu osób neverending story. U ciebie ten etap miał początek i ma też koniec. Czy z perspektywy czasu widzisz ten czas jako proces?

Barbara Karska-Woźniak: Rzeczywiście postrzegam to jako proces, który miał różne fazy i trwał dość długo - wyszłam za mąż w wieku 47 lat. Nie wiem de facto kiedy się rozpoczął. Do 30. roku życia byłam non stop w relacjach damsko-męskich.

Jak wtedy myślałaś o sobie?

Miałam o sobie takie myślenie, że jestem nie do kochania. No bo wchodziłam w relacje, ale one się rozpadały. Któryś z kolei związek, bardzo bolesny, dał mi do myślenia, że coś jest nie tak i chciałam sprawdzić, czy w mojej historii życia nie ma czegoś, co powoduje, że te relacje się kończą. To był impuls, żeby pójść na psychoterapię. Miałam 31 lat.

Co wniosło to badanie przeszłości?

Poprzez analizę dzieciństwa i mojego życia zobaczyłam, że były we mnie nieprawidłowe wzorce dotyczące związków - pojęcie miłości, jak ta relacja powinna wyglądać. Dzięki terapii zdałam sobie sprawę, że potrzebuję zburzyć złe wzorce i zacząć budować na nowo. Podjęłam decyzję, że nie wejdę w związek dopóki nie przepracuję siebie.

Czy to pomogło ci wejść w kolejną relację z mężczyzną w inny sposób?

Gdy byłam w terapii, zbiegło się to z moim nawróceniem, które przewróciło moje życie do góry nogami. Do tego stopnia, że temat związków przestał dla mnie istnieć. Pierwsze miejsce w moim życiu zajął Jezus Chrystus. I ten etap fascynacji Jezusem, ewangelizacją to było spotkanie z ogromną miłością, której nie doświadczyłam ani w poprzednich relacjach z mężczyznami, ani też w domu rodzinnym. To było doświadczenie bezwarunkowej miłości i przebaczenia.

Jak twoje życie zaczęło wyglądać od tego momentu?

Zaangażowałam się w ewangelizację, rozwój duchowy. Czerpałam ze wszystkiego co jest „do wzięcia” w Kościele. Modlitwy, różne dzieła we wspólnocie, akcje charytatywne. Chciałam, aby każdy poznał Miłość, którą jest Jezus Chrystus. I tak mi zeszło na czynnej służbie od 33. do 38. roku życia.

Wtedy bycie singielką nie sprawiało, że czułaś się nieszczęśliwa, samotna?

Nie. Widziałam, że koleżanki wychodziły za mąż i cieszyłam się tym, ale mówiłam: ja mam inną misję. To było przekonanie, że chcę pracować dla Jezusa Chrystusa. Pamiętam moment kiedy to się zmieniło - na wydarzeniu ewangelizacyjnym. Moje serce na widok pewnego mężczyzny zabiło mocniej. Starałam się to ignorować, ale za każdym razem, kiedy go widziałam, reagowałam żywiołowo, co przez ostatnie kilka lat w ogóle nie miało miejsca. Próbowałam się poznać z nim, ale nic z tego nie wyszło.

Od tego momentu rozbudziło się na nowo moje pragnienie wejścia w relację, zaczęłam zauważać mężczyzn i weszłam w związek, który jednak szybko się skończył. I miałam taki wniosek, że nic się nie zmieniło. Jest już chłopak wierzący, ja jestem nawrócona, a to znów się rozpadło.

Czy ten wniosek do czegoś cię pobudził?

To była kolejna decyzja, żeby wrócić na terapię i rozpocząć 12 Kroków, program rozwoju duchowego dla chrześcijan. Wtedy pojawiło się pragnienie, żeby wejść w relację, która będzie oparta na Bogu, w czystości, na jedności duchowej. To było moje marzenie, żeby mieć mężczyznę z Kościoła, stworzyć sakramentalny związek małżeński. To pragnienie od 38. roku życia było na tyle dominujące, że zaczęłam uskuteczniać w tym kierunku różne praktyki. Było to nowe, nigdy wcześniej nie modliłam się o męża. Poszłam na pielgrzymkę do Częstochowy, odmówiłam nowennę pompejańską. Co ciekawe, 3 dni przed skończeniem nowenny poznałam mężczyznę i zinterpretowałam to, że „o, jest! To działa!”. Zaczęłam tę relację i znowu się nie udało. Wtedy pojawiły mi się pytania w głowie, czy nie traktuję różnych modlitw magicznie.

Czyli był to etap duchowych praktyk nakierowanych na jeden cel - na spotkanie mężczyzny, który ma zostać twoim mężem.

Tak. I nikt się nie pojawiał. Mijał miesiąc za miesiącem, rok za rokiem. Jednocześnie pracowałam nad mechanizmami, lękami, świadomością emocji i okazywaniem ich, nad stawianiem granic. Zauważyłam, że gdy pojawiał się mężczyzna, stawał się tak bardzo ważny, że zatracałam siebie. Całe moje życie podporządkowywałam jemu i widziałam, że to nie służy relacji. Mężczyźni czuli się zabluszczeni przeze mnie. Głód miłości, który towarzyszył mi od dzieciństwa, mimo nawrócenia, mimo miłości Chrystusowej, która przez kilka lat mi wystarczała, teraz wrócił. Głód, pustka.

Czy ten etap głodu i pustki wpłynął w jakiś sposób na twoją relację z Bogiem?

Zaczynała pojawiać się we mnie gorycz i żal do Pana Boga. No tyle się modlę, a Bóg nie stawia na mojej drodze mężczyzny, męża. A już skończyłam 40-tkę. Podjęłam też wtedy ważną decyzję. Mianowicie do tej pory pracowałam w korporacjach, w biznesie. To był taki trochę męski świat. Tam trzeba było zachowywać się w sposób bardziej męski niż kobiecy. I zdałam sobie sprawę, że moją kobiecość stłamsiłam przez te naście lat. Po rozeznaniu, zostawiłam ten świat. To była przełomowa decyzja, ponieważ całą moją karierę zostawiłam dla Jezusa i powiedziałam: masz moje talenty, masz wszytko, zagospodaruj mnie tak, jak chcesz. Ta decyzja całkowitego zaufania była też potem ważna w otwarciu się na moje małżeństwo.

Czy z perspektywy czasu widzisz, że pojawiały się symptomy zbliżającego się końca życia w pojedynkę i jeśli tak, to czy był to jeden z nich?

Tak. Miałam taką myśl, że mimo, że pracowałam w męskiej branży, spotykałam się z setkami mężczyzn, to występowałam tam w pozycji menadżera, specjalisty. Podobałam się mężczyznom, ale budziłam bardziej respekt, byłam mało przystępna. Tu wchodziło też chodzenie w spodniach, w koszulach, bardzo po biurowemu.

A podczas 12-kroków poczułam kobiecość w sobie. Zaczęłam chodzić w sukienkach, na luzie. Zaczęłam odtajać jako kobieta i dopuszczać do siebie, że mogę czegoś nie wiedzieć, mogę być bezradna, mogę się rozpłakać.

Podjęłam też decyzję, że skoro nie mam rodziny, to poświęcę czas na odkrycie mojej misji życiowej. I rzeczywiście te 3 lata 38-39-40 to był taki mocny czas rozeznania mojego powołania zawodowego. Chodziłam na kursy, szkolenia. Często zadawałam Panu Bogu to pytanie: nie powołujesz mnie do rodziny, nie mam dzieci, jestem już koło 40-tki, to czego ode mnie pragniesz?

A czy czułaś do Boga złość i czy wyrażałaś ją szczerze przed Nim?

Tak, pojawiła się wielka złość, bo moje modlitwy nie skutkowały. Pan Bóg świetnie sobie poradził z moją pracą - bardzo szybko zaczęłam pracować jako coach chrześcijański, z uzdrowieniem - zostałam uzdrowiona w Libanie u św. Charbela, więc dlaczego nie potrafił uczynić takiego cudu w moim życiu osobistym? I zaczęłam myśleć: no Panie Boże chyba Cię to przerasta.

Nie dałeś rady…

Nie dałeś rady - dokładnie takie było moje myślenie. To, co najbardziej Panu Bogu miałam za złe, to że całe życie nie zaznałam bezpiecznej miłości - ani w domu rodzinnym, ani potem w relacjach. Więc mówiłam Mu: nie miałam miłości, a Ty mi jej nie dajesz. Nie dajesz mi ramion, które mnie przytulą.

Ten bunt doprowadził do tego, że gdy poszłam na Sylwestra dla singli i okazało się, że na tej imprezie jest jeden 75-letni mężczyzna, to się tak zdenerwowałam, że następnego dnia wyszukałam speeddating, zapisałam się i powiedziałam: będę chodzić na randki dotąd, aż kogoś znajdę. I wtedy zaczęła się desperacja. Myślałam: Boże ufałam Tobie, Ty nie dajesz rady, to ja się tym zajmę sama. Jak ta biblijna Sara. Wtedy weszłam w relację, zakończyła się niefajnie dla mnie. Ale powiedziałam: nic to, trzeba dalej próbować. Znowu kogoś poznałam… wtedy byłam w stanie być z każdym. To był taki dziwny przymus… Dzisiaj wiem, że to nie było od Ducha Świętego.

Ile miałaś lat?

44. Pojawiły się wtedy też myśli, że to ostatni dzwonek na dziecko. Za chwilę przecież przyjdzie menopauza. Koleżanki po 40-tce zaczęły przekwitać, praktycznie większość z nich wyszła za mąż. Zaczęło się pojawiać poczucie samotności. I też życie z takim wiecznym radarem, że gdziekolwiek poszłam, wypatrywałam, czy tu są jacyś wolni mężczyżni.

Był moment zwrotny, w którym zobaczyłaś siebie w tej desperacji?

Tak, jest to związane z nieudanym małżeństwem bliskiej mi osoby. To było otrzeźwiające. Zobaczyłam, że można źle wybrać chcąc tak desperacko wejść w związek małżeński. Plus fakt, że byłam otoczona przez cudownych przyjaciół, miałam pracę, która była moją pasją i powołaniem, a wszystko to straciło dla mnie smak. Nie chciałam spędzać kolejnego weekendu z przyjaciółmi, czy z obcymi osobami na kursie tańca. Wszystko chciałam z mężem. Przestało mnie cokolwiek cieszyć. I ten moment to był kolejny wstrząs. Zobaczyłam, co robię - uczyniłam z małżeństwa bożka.

Pamiętam taką nocną modlitwę, kiedy w płaczu poprosiłam Pana Boga, żeby przejął kontrolę nad tą sferą mojego życia. I powiedziałam, że Mu ufam. Że to, co On dla mnie przygotował jest dla mnie najlepsze. I że godzę się nawet na to, że żadne męskie ramiona już mnie nigdy nie obejmą. To było w bólu, ale to było znów przełomowe, ponieważ kolejny raz doświadczyłam ogromnej miłości Bożej i że ona jest dla mnie numer jeden.

Co się zmieniło od momentu tej akceptacji?

Psychicznie - jakbym zaczęła nowe życie. Na nowo cieszyły mnie praca, ewangelizacja, przyjaźnie. Wypisałam się też z portali randkowych, przestałam chodzić na speeddatingi. Ale nie zamknęłam się na relacje. Powiedziałam Bogu: jeżeli jest Twoją wolą, że będę sama, to ok, ale jeżeli masz dla mnie kogoś, to ja Ci ufam.

Czy ten sezon życia przyniósł Ci jakieś niespodzianki?

Miałam taki problem, że bardzo lubiłam jeździć na rowerze i nie miałam z kim. Czekałam, aż mąż się pojawi i będziemy razem jeździć. A teraz znalazłam grupę na Facebooku „wycieczki rowerowe” i zaczęłam z tymi ludźmi jeździć. Ciekawa rzecz, że w momencie kiedy pogodziłam się z tym, że mogę być sama, nagle jak grzyby po deszczu zaczęli wyrastać mężczyźni, którzy chcieli się ze mną umawiać. Chodziłam na te spotkania na zasadzie, że spędzę fajnie czas. Przestałam mieć presję, że idę na spotkanie z potencjalnym mężem. Dużo też zmieniłam w swoim nastawieniu. Zawsze bardzo zabiegałam o mężczyzn. Teraz przepracowałam kwestię, że jestem na tyle wartościowa, że mężczyzna może się o mnie starać i zawalczyć. Nie tylko ja o niego.       

To było trzy lata przed poznaniem twojego męża?

Niecały rok. „Obudziłam się” pod koniec sierpnia, a męża poznałam pod koniec czerwca. Więc przez 10 miesięcy byłam w zupełnie nowym stanie ducha, nastawienia.

Takiej lekkości i świeżości w relacjach z innymi.

W radości. Zaczęłam realizować odkładane marzenia. np. wyjazd do Ziemi Świętej. Podjęłam decyzję, że kupię mieszkanie w Warszawie. I w tym momencie mojego życia przyszedł sms od koleżanki, czy chciałabym kogoś poznać, a chodziło o mojego obecnego męża. Powiedziałam: co mi szkodzi. Spotykałam się wtedy z różnymi mężczyznami po prostu jako ludźmi.

Czy czułaś, że ta relacja jest jakoś inna niż te, które nawiązałaś do tej pory?

Nie. Była o tyle ciekawa, że rozmawialiśmy o ważnych dla nas tematach. Nawet nie miałam takiego przeświadczenia, że nas dużo łączy. Co było inne w tej relacji to to, że chciał mnie odprowadzić do domu. Grześ bardzo zabiegał o mnie. Wcześniej z innymi mężczyznami to było tak - napisze, nie napisze, odezwie się, nie odezwie, dlaczego się nie odzywa tyle czasu?… Nigdy nie wiedziałam, czy mężczyzna na pewno się mną interesuje, czy to jakaś gra. Tutaj od pierwszego spotkania widziałam, że był zainteresowany. Pisał i dzwonił wtedy, kiedy się umawialiśmy. Był punktualny i czułam od samego początku taką pewność i spokój.

Czy z perspektywy czasu widzisz to jako symptom dopływania do bezpiecznej przystani?

Tak. Dzisiaj wiem, że to jest wielka romantyczna miłość, o której marzyłam. Wiem, że to jest możliwe. Mimo, że nasze małżeństwo nie jest łatwe, bo jesteśmy z dwóch kontynentów i zawsze ktoś musi z czegoś zrezygnować dla miłości. I wiem dzisiaj, że Boga nie przerosło moje marzenie. Że On jest naprawdę Bogiem Wszechmogącym, tylko mnie przygotowywał. Bo wyobraź sobie, że weszłabym w tę relację jeszcze rok przed moim przebudzeniem, jako zdesperowana singielka.

A ten czas życia w pojedynkę, który miał swoje różne sezony, który przeobrażał się i zawierał kryzysy, czy on ukształtował cię na osobę którą jesteś teraz? Żonę, którą jesteś teraz?

Tak. Musiałam przejść te wszystkie etapy, żeby dojść na samym końcu do wyboru Pana Boga przede wszystkim. Zadałam nawet pytanie mężowi, czy jak mnie spotkał to czuł, że jestem zdesperowana. Powiedział, że nie. Że poznał kobietę pełną radości życia, pasji, która ma dużo zainteresowań, pracę, w której się spełnia, robi dużo dla innych. I to o go pociągnęło. No plus uroda, ale to jest wtórne. Jego zafascynowało to, jaką jestem osobą.

Na koniec pytanie świąteczne. Czy masz jakieś przesłanie dla kobiet, które zasiądą przy stole wigilijnym same? Czym mogłabyś je pokrzepić, aby inaczej, lżej przeszły przez ten czas?

Chciałabym, żeby każda z tych kobiet poczuła głęboko w sercu, że nie jest gorsza od kobiet, które są mężatkami. Tu nie ma gorszych i lepszych. Też czułam się często gorsza i jakaś wybrakowana, bo nie miałam męża. Byłam sama 16 lat. Sama na wigiliach, na weselach. Ale teraz jestem żoną i widzę, że jestem dalej tą samą osobą.

I też ważne jest podchodzenie asertywne do rodziny, która dopytuje „a kiedy…?”. Warto być asertywną i powiedzieć, że jak będzie mąż to dobrze, a jeżeli nie, to moje życie też jest wartościowe. Życie każdej singielki jest tak samo wartościowe jak życie żony.

Błogosławię każdą singielkę, która to będzie czytać i niech uwierzy, że naprawdę nie jest gorsza. I żeby była wdzięczna Panu Bogu za ten czas i zastanowiła się - co mogę zrobić, jak wykorzystać ten czas, żeby go nie zmarnować na czekanie. Bo im prędzej dojdzie do tego momentu, tym przypuszczam, Bóg będzie w stanie ją wcześniej zaprosić do nowej roli. Bo Bóg chce, żeby mąż i żona się spotkali jako dojrzałe, pełnowartościowe osoby. Które są pełnią, a nie szukają kogoś, kto je dopełni. Niech każda singielka poczuje, że jest pełnią. I niech to mówi - ja jestem pełnią.

*Barbara Karska-Woźniak - Twórczyni programu dla kobiet „Stworzona aby kochać”. Pokazuje inne spojrzenie na bycie samą. Celem warsztatów jest wyjście z frustracji bycia singielką, aby zobaczyć je jako etap życia, który trzeba dobrze wykorzystać - przygotować się do bycia żoną lub do tej roli, którą Pan Bóg przekazał jej do pełnienia na ziemi. Zawodowo zajmuje się coachingiem chrześcijańskim, uczy też katechezy w szkole. Prywatnie - żona Grzegorza. Wyszła za mąż w wieku 47 lat, po 16 latach bycia singielką. Wierzy, że miłość wszystko zwycięża.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Aleteia istnieje dzięki Twoim darowiznom

Pomóż nam nadal dzielić się chrześcijańskimi wiadomościami i inspirującymi historiami. Przekaż darowiznę już dziś.

Dziękujemy za Twoje wsparcie!

Top 10
See More
Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.