Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
W tym realnym trudzie budowania ojcostwa niekorzystną okolicznością jest fakt, że mamuty wyginęły. Dopóki po Ziemi spacerowały te piękne, futrzaste zwierzęta, sprawa była dużo prostsza. Ojciec brał swoje dzieci i szedł na polowanie. Kopali wielki dół, wbijali zaostrzone pale, po czym maskowali pułapkę i wchodzili na drzewo. W końcu zjawiał się i mamut. Człap, człap, człap zbliżał się do pułapki, aż tu „ryps” do dołu i na pale. Ojciec dopadał zwierza, wpijał mu dzidę między oczy. A dzieci patrzyły z podziwem i myślały sobie: „No, my to mamy ojca. Potrafi zabić mamuta”. On łapał zdobycz za trąbę, zarzucał sobie na plecy… i zanosił do domu. Rzucał żonie na stół, a ta, patrząc na niego z podziwem, myślała sobie: „No, ja to mam męża”. I żyli długo i szczęśliwie.
Dziś problem polega na tym, że mamuty wyginęły. Wydaje się więc, że obecnie do budowania ojcowskiego autorytetu najlepszą przestrzenią jest edukacja. Ojciec bierze dziecko na spacer i nieustannie wyjaśnia mu świat: „O, widzisz, to jest kasztanowiec. Potężne drzewo. Popatrz, drzewa mają różne systemy korzeniowe. Są korzenie wiązkowe, palowe, czepne, a są też spichrzowe i niektóre korzenie roślin nawet jemy. Przynieś, synu, łopatkę, odkopujemy i sprawdzamy, jaki system ma kasztanowiec, z którego owoców robimy ludziki na jesień”. A dziecko patrzy szerokimi oczyma i myśli sobie: „No, ja to mam ojca, on wszystko wie…”. Za chwilę szybka zmiana tematu: „Widzisz, synu, ten ciąg kamienic? Każda z nich stoi na fundamentach. Wielkość fundamentu zależy od wysokości budynku i od podłoża, na którym on stoi. Jeśli posadowienie jest luźne, piaszczyste, to i fundament musi być solidniejszy, a jeśli…, a co tam gadanie, przynieś łopatkę kopiemy”.
Tyle tylko, że czas na tego typu działania edukacyjne jest obecnie bardzo ograniczony, bo gdy tylko dziecko dostanie pierwszy tablet, szybko się zorientuje, że wiedza ojca jest szalenie ograniczona. Wówczas pozostaje jeszcze uczenie dziecka umiejętności, co jednak odbywa się w środowisku wielkiej konkurencji, jaką są filmiki instruktażowe na YouTubie, a znalezienie przestrzeni bez zasięgu wydaje się coraz trudniejsze. Warto jednak uczyć, ile się da – jak rozbić namiot, rozwiesić hamak, rozpalić ognisko, usmażyć naleśniki na kamieniu… albo zabrać się za najbardziej praktyczne czynności, jak czyszczenie butów i przepychanie zatkanego zlewu.
Poza tym Internet nie jest w stanie tak dobrze nauczyć sprawności, a także współdziałania i współpracy. Wszystkie książki, które przeczytaliśmy, cała nabyta wiedza, wszystkie obejrzane filmy nagle stają się niezwykle użyteczne i potrzebne w wychowywaniu dzieci i w stawaniu się dla nich ojcem. Nieustannie uczyć swoje dzieci – przy śniadaniu, obiedzie i kolacji, zawożąc z nimi rzeczy do pralni, idąc na wycieczkę w góry. Wtedy świat staje się ciekawy i interesujący. Nauczanie naturalne, czyli przygodne, powinno być trzonem zasadniczym edukacji młodych pokoleń, szkoła natomiast powinna tylko uzupełniać i systematyzować to wszystko, czego dzieci nauczyły się od swoich rodziców. Dlaczego to takie ważne? Bo wtedy pociechy czują się bezpieczne przy swoim ojcu i wobec świata, który można zrozumieć, bo funkcjonuje według poznawalnych zasad. Tak zdobywane zaufanie oparte na wiedzy i umiejętnościach ojca jest warunkiem sine qua non, żeby mężczyzna w oczach dziecka mógł zaistnieć jako ojciec.
Mądry ojciec nieustannie też dba o wychowanie swojego dziecka do pełnej samodzielności. Nie robi niczego za nie, ale wiele robi z nim, nawet jeśli takie działanie okazuje się o wiele bardziej czasochłonne.
Po mszy świętej dla rodzin w czasie agapy, w której uczestniczyło mnóstwo ludzi, do mojego przyjaciela Maćka podszedł jeden z jego synów. Kuba miał może z sześć lat. W ręku trzymał papierowy kubek z termiczną osłonką, pełen gorącej herbaty.
– Tato, herbata jest taka gorąca, a mnie bardzo chce się pić. Zrób coś – poprosił, robiąc maślane oczka.
– Możesz sobie podmuchać – zaproponował Maciek.
– Tak, ale to będzie długo trwało.
– No to co jeszcze możesz zrobić? – spytał malca. Ten się chwilę zastanawiał.
– Myślałem, żeby dolać trochę zimnej wody z kranu…
– No świetny pomysł. Wiesz, gdzie jest łazienka.
– Wiem, jest tam duża kolejka i ciągle zajęte.
– No to pomyśl jeszcze nad innym rozwiązaniem – malec zmarszczył czoło. – Co? Nic ci nie przychodzi do głowy?
– Nic – odparł trochę zrezygnowany.
– A jaka jest dziś pogoda? – spytał ojciec Kuby.
– No śniegu napadało… – i nagle malec… eureka! –
Pobiegnę wsadzić herbatę w śnieg i ostygnie szybciutko.
– No świetny pomysł – ucieszył się Maciek, a malec, nie czekając ani chwili, ruszył do wyjścia.
Dwa tygodnie później w podobnych okolicznościach przyrody zaobserwowałem analogiczną scenę, ale grali w niej już inni aktorzy. Otóż do sześcioletniego Kuby dokładnie w tej samej sprawie podszedł jego młodszy brat Grzesiu. Rozmowa była kalką tej, której byłem świadkiem dwa tygodnie wcześniej, ale dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że Maciej uczył swego syna nie tylko zaradności, pomysłowości i samodzielności, ale i ojcostwa. I z tej nauki Kuba skorzystał przy pierwszej nadarzającej się okazji, trenując swoje przyszłe ojcostwo. Tak oto z Kuby przekształcił się w Jakuba.
Ojciec jawi się dla syna jako wzorzec, jak jeszcze do 2018 roku wystawiany w Sèvres pod Paryżem wzorzec metra. Dziecko kopiuje, naśladuje zachowania, które są wartościowe, a nie ma nic bardziej wartościowego do kopiowania postępowania ojca. Owszem, przyjdzie czas, gdy dziecko będzie musiało to wszystko podważyć, zbuntować się i zacząć na nowo, po swojemu. Ale jakże często odkrywamy, że po drugiej stronie młodzieńczego buntu pojawiają się te same wzorce.
Niemniej najcenniejszym wychowaniem jest uczenie przygodne, dokonujące się przez przykład. Wszystkie pouczające gadki, pogadanki są psu na budę, jeśli nie wypływają z życiowego doświadczenia. Liczy się nie to, co rodzice mówią, ale jak postępują. Tu postawię kropkę, bo zaczynam ocierać się o truizm.
Wracając kiedyś wieczorem z weselnego obiadu, wpadłem na bardzo głupi pomysł, by po drodze zahaczyć o hipermarket. Chciałem kupić sobie dwie bułki na niedzielne śniadanie. Nietrafność tego pomysłu odkryłem, gdy z dwiema kajzerkami stanąłem w ogromnej kolejce do kasy. Ale cóż… Wykorzystałem sytuację i zacząłem się bacznie przyglądać ludziom. Moją uwagę przyciągnął ojciec z synkiem, stojący na końcu długiej kolejki. Malec siedział w wypełnionym po brzegi wózku zakupowym i prowadził ożywioną rozmowę z ojcem, który – jak się domyśliłem po zniszczonych rękach ze śladami farby – był najprawdopodobniej prostym robotnikiem.
– Tato, ale zrobiłeś zakupy – malec z podziwem oganiał spojrzeniem zawartość wózka.
– Zrobiliśmy, bo ty też coś wrzucałeś.
– Tak, kazałeś wybrać parówki i jogurty.
– To pokaż, co wybrałeś? – malec wyszukał produkty w koszyku.
– Tam było dużo różnych parówek, to dlaczego te? – spytał ojciec z zainteresowaniem.
– Bo te mi się podobały. Jest na nich rysunek z bajki, którą znam, i są mięciutkie w dotyku.
– No to, co mówisz, jest logiczne – odparł ojciec lekko zamyślony. Zapanowała chwila ciszy.
– A ty, tatuś, jakie byś wybrał? – zapytał ostrożnie synek.
– Nie wiem. Musiałbym poczytać.
– Poczytać? – zdziwił się chłopczyk. – A co poczytać?
– No to, co napisali na opakowaniu. Tam omawiają skład produktu, czyli to, czy są w nim niezdrowe konserwanty i takie tam.
– To poczytajmy, ale ja jeszcze nie umiem, ty czytaj.
Ojciec przez kilka minut czytał skład parówek, wyjaśniając malcowi, jaka jest zawartość mięsa, tłuszczu, węglowodanów, białka. Przyznał się od razu, że nie wszystko rozumie i annato norbiksyna oraz chlorek wapnia nic mu nie mówią, ale nad konserwantami i barwnikami, podobnie jak na zawartością energetyczną, już się pochylił. Malec zaproponował, że pobiegnie wymienić na inne. Przyniósł trzy rodzaje i wybierali z ojcem, które będą najlepsze, śledząc skład i porównując ceny. W końcu zabrali się za jogurty. Chłopcu w kolejce się nie nudziło, był zachwycony tym, co się działo. Gołym okiem było widać, jaka silna jest ich więź i co to znaczy wychowanie przygodne, wychowanie do samodzielności. A ja już nie żałowałem nieroztropnych zakupów dwóch bułek w sobotni wieczór. Co więcej, muszę przyznać, że łezkę uroniłem.
Nie ma lepszego nauczania jak właśnie takie przygodne, a jest to szkoła Chrystusa, który swym apostołom nie przekazywał inaczej Dobrej Nowiny jak właśnie tak, przy okazji różnych zdarzeń. A gdy już zdarzył Mu się jakiś dłuższy wykład, to bywał trudny do przyjęcia. To nastawienie ojca na kształcenie ustawiczne, poprzez spokojną rozmowę, w której każde pytanie jest ważne, wzmacnia w dziecku poczucie własnej wartości, autorytet ojca, a co być może najważniejsze: nić porozumienia, więź dziecka z ojcem, czyli to wszystko, co tak szumnie nazywamy miłością.
Tekst pochodzi z książki Ślady ojca. Przewodnik po budowaniu więzi, autorstwa ks. Krzysztofa Grzywocz i ks. Mirosława Malińskiego.