Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
„Nie jestem godzien” – to najczęstsza wymówka, gdy proszę kogoś, by pomodlił się wstawienniczo. Podobne stwierdzenia padają też w kontekście innych posług we wspólnocie. Oczywiście pełna zgoda: nie jesteś godzien. Ale cóż z tego, skoro On jest godzien, by przez ciebie służyć innym? Jak bardzo pasuje tu nieśmiertelny cytat z „Vabanku” Juliusza Machulskiego: „Co mam powiedzieć Spiętemu?”. „Żeby się rozpiął”.
„I nie nadjechali…”
Często opowiadam o niezwykłej sytuacji, która wydarzyła się, gdy po raz pierwszy organizowaliśmy kurs Alpha. Najważniejszym elementem tego kursu jest zawsze „weekend Alpha”, forma wyjazdowych rekolekcji, podczas których uczestnicy biorą udział w modlitwie wstawienniczej. Są też oczywiście spowiedzi, bardzo często pierwsze od wielu lat. Nieustannie zachwyca mnie to, jak Bóg działa przez ten sakrament! Rozpromienione twarze ludzi, którzy wracają po doświadczeniu odpuszczenia grzechów, i wymalowana na nich ulga – widziałem to mnóstwo razy, ale za każdym razem na nowo czuję wzruszenie. Może dlatego tak bawią mnie krążące po sieci filmiki o tym, że „kurs Alpha nie prowadzi do sakramentów”. Hmm… A może taka spowiedź (tak, było tam kilku księży!) na kursie Alpha nie jest prawdziwym sakramentem, ale jakąś „podróbą”, imitacją, namiastką, radosną, wspólnotową zabawą w Kościół?
Ale wróćmy do historii sprzed lat. Wyjechaliśmy na weekend do Kiczyc. Nadszedł czas modlitwy wstawienniczej. Mieliśmy jedynie dołączyć do bardzo obdarowanej wspólnoty, która obiecała stawić się na 17:00. Chcieliśmy zobaczyć, „jak to się robi”. Niewielu z nas miało doświadczenie tej formy modlitwy. 16:30 – zerknąłem nerwowo na zegarek, ekipy nie ma, 16:50 – nikt nie nadjeżdża. I nie nadjechał, bo zapomnieli i nie przyjechali. Jak się okazało, było to opatrznościowe. Wtedy jednak tego nie wiedzieliśmy.
Kiedy Bóg działa z mocą?
Pozostaliśmy w sali sami. Za drzwiami kilkadziesiąt osób czekało na to, że wreszcie Pan Bóg się do nich odezwie! Byli „świeżakami”, ludźmi, którzy w Kościele stawiali pierwsze kroki (nieprzypadkowo alpha jest pierwszą literą greckiego alfabetu). Nie mieli doświadczenia tego, że Bóg mówi na przykład przez Liturgię Słowa. Gdyby wówczas ktoś zobaczył nasze miny... To był szczyt bezradności. Można było nakręcić o nas film: „Jak nie przygotowywać się do modlitwy wstawienniczej”. Przecież mieliśmy jedynie „przyłączyć się” do innych! I wtedy, gdy emocje sięgały już zenitu, a nasza bezradność przypominała zapał Niemców wygrywających wprawdzie z Kostaryką, ale żegnających się definitywnie z mundialem w Katarze, podszedł do mnie kolega i wypalił: „Marcin, ja nie będę się modlił. Nie mam żadnych charyzmatów. Wy czasami widzicie jakieś obrazy, słyszycie słowa, ale ja nie mam nic. Jestem bardzo racjonalnym facetem i boję się, że to wszystko zepsuję”. „Nie odchodź” – poprosiłem i dodałem: „Jesteś ochrzczony?”. „Tak!”. „Jesteś bierzmowany?”. „Tak!”. „To przecież masz w stu procentach tego samego Ducha Świętego, który wskrzesił Jezusa z martwych!”.
Czy nie to jest problemem naszych wspólnot? Mamy Ducha Świętego, który jest Dawcą wszelkich darów, a skupiamy się na charyzmatach… Bardzo pomogły mi wówczas słowa, które kiedyś usłyszałem od założyciela międzynarodowego ruchu Mężczyźni Świętego Józefa. Gdy przeprowadzałem wywiad z Donaldem Turbittem, zadałem mu pytanie: „Czy masz doświadczenie, że gdy mówisz do Boga, to tak jakbyś rzucał grochem o ścianę?”. Everyday! (ang. „Każdego dnia!”) – uśmiechnął się emerytowany nowojorski strażak. „To kiedy masz doświadczenie, że Bóg działa z mocą?”. „W momencie, kiedy zaczynam służyć”. Ta dewiza wielokrotnie ratowała mi życie.
Rozpoczęła się modlitwa wstawiennicza. Otwarły się drzwi i weszły osoby, nad którymi mieliśmy się modlić. Do naszej grupki podszedł mężczyzna, którego nie znaliśmy. „Jak masz na imię?”. „Piotr”. „O co chcesz prosić?”. Odpowiedział w sposób, który bardzo „ułatwia” życie wstawiennikom: „Pan Bóg wie” (śmiech). Zaczęliśmy modlić się z ogromnym poczuciem bezradności, wiedząc, że jeśli Bóg nie zainterweniuje, będzie nas stać jedynie na familiarne poklepanie tego człowieka po ramieniu. I wówczas kolega, który chciał wycofać się z modlitwy, wyszeptał: „Nie wiem, czy to, co powiem, jest wytworem mojej wyobraźni, czy słowem poznania, ale modląc się nad tobą, widzę dwoje małych dzieci, które machają do ciebie z nieba i wołają: «Tato»”. Wtedy ten człowiek, bardzo wzruszony, rzucił: „A ja na ten kurs przyszedłem dlatego, że moja żona dwukrotnie poroniła i chciałem zapytać… czy moje dzieci są w niebie”.
„Rób ze mną, co chcesz”
Przytaczam tę historię za każdym razem, gdy słyszę argument: „Nie będę się modlił, nie potrafię się modlić, nie mam charyzmatów”. Sam Piotrek po jakimś czasie opowiadał: „W dzień pogoń za kasą, w nocy ostre picie. Krótki sen, szybka regeneracja i dalej w drogę. Alkomat w aucie i jazda! Nie wiem, czy przez trzy lata był w moim życiu weekend, w którym bym nie pił. Pamiętam scenkę: stoimy przez dwadzieścia minut z naszymi żonami na balkonie w Wiśle, a my z Tomkiem «robimy 0,7». W pracy bywało nerwowo, więc zapijałem stres. Weekend Alpha. Modlitwa wstawiennicza. Katowałem się jedną rzeczą: to niemożliwe, by Bóg przebaczył mi moje grzechy. Alkohol, pornografię, całe to bagno, w które zabrnąłem. Nie potrafiłem tego przyjąć. Pierwszy proroczy obraz wypowiedziany nade mną? «Jezus przebacza ci wszystkie twoje grzechy, które są zapisane na kartce. Ale widząc, że dalej w to nie wierzysz, pali te zapiski!». Zatkało mnie.
Nikt z modlących się nade mną nie wiedział, że moja żona dwukrotnie poroniła. Jeden ze wstawienników z wielkim wzruszeniem powiedział: «Widzę dwoje dzieci, które machają do ciebie z nieba i wołają: Tato». Powiedział to i zaczął płakać. To był nokaut. Leżałem na łopatkach. Dostałem też słowo, że Bóg mówi do mnie: «Jesteś moim dziedzicem». I o tym, że przychodzi do mnie i żony, niosąc dziecko. Po modlitwie wstawienniczej moja żona poszła uśpić naszego syna. A ja w czasie uwielbienia miałem przekonanie, że nasze drugie dziecko w niebie to dziewczynka: Amelka. Ola wróciła z pokoju (nie rozmawialiśmy ani sekundy!) i rzuciła: «Myślę, że nasze drugie dziecko to dziewczynka. Amelka». Powiedziałem: «OK, Panie. Wystarczy. Rób ze mną, co chcesz»”.
Fragment książki Marcina Jakimowicza „Jesteś wybrany. Jak Bóg powołuje tych, którzy się nie nadają”, wydawnictwo RTCK.
Tytuł, lead, śródtytuły i podkreślenia pochodzą od redakcji Aletei.