Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Scott Hahn, wybitny teolog w swojej najnowszej książce „Godne to i sprawiedliwe” konfrontuje nas z tym, co wiąże się z upadkiem cywilizacji chrześcijańskiej i co czeka nas w przyszłości.
Dzień 11 września był jedną z owych chwil „gdzie wtedy byłeś”, takich jak Pearl Harbor i zabójstwo prezydenta Kennedy’ego, które pozostawiły niezatarte znamię na każdym, kto był w wystarczającym wieku, by je zrozumieć. Poza traumą utraty życia, nasz pogląd na Stany Zjednoczone i ich miejsce w świecie zmienił się radykalnie w ciągu jednego dnia – a raczej jednej godziny. Złudzenie pokoju i łatwego bezpieczeństwa, które zdominowało lata dziewięćdziesiąte XX wieku, rozwiało się i ukazała się nam nowa rzeczywistość.
A teraz wyobraźmy sobie, że zamiast kilkudziesięciu terrorystów, którzy zamienili samoloty w pociski, późne lato 2001 roku naznaczone było lądowaniem miliona terrorystów w Bostonie, splądrowaniem go przez nich, następnie ich marszem wzdłuż Wschodniego Wybrzeża na Manhattan oraz spaleniem go i zniszczeniem. Central Park był pod okupacją, Wall Street została zrównana z ziemią, Statuę Wolności zrzucono do basenu portowego.
Tak właśnie czuli się ci, którzy żyli w Rzymie na początku V wieku po Chrystusie.
Upadek cywilizacji
W roku 410 król Wizygotów Alaryk przedarł się przez północne Włochy i złupił Wieczne Miasto – Rzym. W istocie rzeczy ten rezultat nie powinien być zaskoczeniem: było to trzecie oblężenie miasta przez Alaryka w ciągu trzech lat, a siły rzymskie pod wodzą cesarza Honoriusza za każdym razem okazywały się bezsilne wobec Wizygotów. Jednak cierpliwość Alaryka w stosunku do niekompetencji i nieustępliwości cesarza wreszcie się skończyła i król wkroczył do miasta…
Fakt, że efekt był możliwy do przewidzenia, nie czynił go ani trochę mniej wstrząsającym. Czy to wskutek myślenia magicznego, czy to niewiedzy o chwiejnym stanie cesarstwa, dla przeciętnego Rzymianina myśl o upadku miasta była niewyobrażalna. Splądrowanie Rzymu było dla nich błędem logicznym, takim jak opróżnienie oceanów czy zakup księżyca. Nie miało sensu: w końcu od ostatniego razu, kiedy siły najeźdźców wkroczyły do miasta, minęło niemal osiem stuleci.
Miasto kości
Gdy upadło Wieczne Miasto, św. Hieronim przebywał w klasztorze w Betlejem, pracując nad komentarzem do Księgi Ezechiela:
Któż by uwierzył, że Rzym, wzniesiony dzięki podbojowi całego świata, upadł, że matka narodów stała się także ich grobem; że wybrzeża całego Wschodu, Egiptu, Afryki, które niegdyś należały do cesarskiego miasta, były zapełnione zastępami jego sług i służebnic, że będziemy codziennie przyjmować w tym świętym Betlejem mężczyzn i kobiety, którzy ongiś byli arystokratami i obfitowali w każdy rodzaj bogactwa, a teraz zostali wtrąceni w ubóstwo? [...] Nie ma jednej godziny ani jednej chwili, byśmy nie przychodzili z pomocą tłumom braci, a cisza klasztoru zmieniła się w rozgardiasz gospody [...]. Któż by uwierzył, że potężny Rzym, z jego bezmyślnym bezpieczeństwem płynącym z bogactwa, znajdzie się w tak krańcowej sytuacji jak brak schronienia, żywności i odzieży?
Wszystko się zmieniło. Pozorne bezpieczeństwo porządku społecznego i ekonomicznego, które wydawało się istnieć od niemal tysiąca lat, zawaliło się. Ludzie Śródziemnomorza stanęli w obliczu tych samych pytań, z którymi konfrontujemy się my pośród powolnego upadku chrześcijaństwa: Co się stało i co będzie dalej?
Światłość świata
Na osiemsetną rocznicę założenia zakonu dominikańskiego polski twórca Jakub Bednarz stworzył nagrodzony krótki film Domini Canes – tytuł jest tradycyjną łacińską grą słów opartą na nazwie zakonu, która znaczy tyle co „Psy Pańskie”. Krótki film animowany, wykonany całkowicie przy użyciu papieru, opiera się na legendarnym śnie matki św. Dominika – miała ona według niego urodzić psa, który trzymał pochodnię i podpalił nią świat! Ten film to zachwycające dzieło sztuki, przywodzące na myśl słowa Chrystusa z Kazania na Górze:
Wy jesteście światłem świata. Nie może się ukryć miasto położone na górze. Nie zapala się też lampy i nie umieszcza pod korcem, ale na świeczniku, aby świeciła wszystkim, którzy są w domu (Mt 5, 14–15).
Wszyscy jesteśmy wezwani do niesienia pochodni łaski i miłości Chrystusa – nie tylko po to, by oświetlać naszą własną drogę, lecz także, by prowadzić innych i przekazywać im światło, tak aby oni również mogli zacząć nieść pochodnie. Ujmując łącznie, ciasno zbita grupa pochodni daje bardziej skoncentrowane i jaśniejsze światło niż ta sama liczba pochodni rozmieszczona przypadkowo. Jesteśmy zatem w szczególny sposób wezwani do tego, by ewangelizować ludzi, którzy są najbliżej nas, do tworzenia społeczności światła „położonych na górze”.
Już w latach osiemdziesiątych XX wieku ówczesny kardynał Joseph Ratzinger pisał o zagrożeniach płynących z prywatyzacji religii w laickim społeczeństwie, odwołując się do tych samych słów Chrystusa, które cytowaliśmy powyżej:
Wielkość duszy ludzkiego powołania wyrasta poza indywidualny aspekt ludzkiej egzystencji i nie może być wtłoczona z powrotem do sfery jedynie prywatnej. Społeczeństwo, które zamienia coś specyficznie ludzkiego [tzn. nasze powołanie do relacji z Bogiem i kontemplowania Go] w coś czy- sto prywatnego i definiuje siebie w kategoriach całkowitej laickości (co ponadto nieuchronnie staje się pseudoreligią i nowym, wszechogarniającym systemem, zniewalającym ludzi) – tego rodzaju społeczeństwo będzie ze swej natury smutne, będzie miejscem rozpaczy: opiera się ono na pomniejszeniu ludzkiej godności. Społeczeństwo, którego publiczny porządek konsekwentnie kształtuje agnostycyzm, nie jest społeczeństwem, które staje się wolne, ale takim, które popada w rozpacz; naznaczonym smutkiem człowieka, który ucieka od Boga i stanowi zaprzeczenie siebie samego. Kościół, który nie miałby odwagi podkreślać publicznego statusu swojego obrazu człowieka, nie będzie już solą ziemi, światłem świata, miastem położonym na górze*
* Benedict XVI, The Yes of Jesus Christ: Spiritual Exercises in Faith, Hope, and Love, tłum. R. Nowell, Chestnut Ridge (NY) 2005, s. 76.