Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Każdy, kto może pozwolić sobie na wyjazd wakacyjny, czeka na niego z utęsknieniem. Zmiana otoczenia, pozwolenie sobie na „nicnierobienie”, nadrobienie zaległości czytelniczych to plany, które „muszą się udać” podczas wyjazdu.
Wszystkie rytuały, które przygotowują nas do odskoczni od codzienności, takie jak: sprawdzenie garderoby, czy aby wszystko mi pasuje, wyposażenie samochodu w zapasowe żarówki, zniesienie ze strychu letniego kapelusza, zaopatrzenie się w olejek do opalania są niezbędne i budują nasz komfort psychiczny, tak potrzebny przed wyjazdem.
Ruszamy w drogę
No i wyruszamy. Modlitwa w samochodzie do Anioła Stróża o szczęśliwą podróż. Godziny wieczorne, więc dzieci szybko zasypiają. Tylko samochód, noc i playlista z piosenkami na 13-godzinną podróż na południe. Trasa do celu mija dość przyjemnie. No i jesteśmy. Piątka pasażerów już godzinę od dotarcia na miejsce zażywa kąpieli słonecznych i morskich. Wszystko jak w scenariuszu dobrego, rodzinnego wakacyjnego filmu. Sielanka jednak kończy się następnego dnia, gdy rano okazuje się, że przednia szyba w samochodzie z jakichś powodów została rozbita.
Początkowa konsternacja i niedowierzanie przeradzają się jednak w szybkie działanie i już drugiego dnia samochód trafia do lokalnego mechanika, który wydaje się godnym zaufania i rzetelnym specjalistą od czterech kółek. Nowa szyba ma przyjść za kilka dni, więc sprawa wydaje się załatwiona. Można spokojnie korzystać z uroków południowych, słonecznych plaż. Rodzina zatem bez frasunku spędza nad wodą całe dnie, bawiąc się w najlepsze.
W głowie rodziców jednak ciągle coś nie gra. Wciąż odczuwają jakieś napięcie. Brak samochodu na co dzień najpierw trochę wyparty, później zaczyna nieco dopiekać, gdy do najbliższego sklepu trzeba na nogach iść około 35 minut. Ale i to nie jest problemem nie do przejścia (dosłownie), mimo 30-stopniowego upału i chronicznego opadania z sił najmłodszych piechurów.
Nadchodzi dzień odbioru samochodu i niestety okazuje się, że szyba uszkodziła się w transporcie. Pech, ktoś powie. No cóż, mechanik zapewnia jednak, że już zamówił kolejną, ale data dostawy wypada niestety dzień po planowanym wyjeździe do domu. Znów zakłopotanie w głowach rodziców i pytania, co robić. Bardzo uprzejmi właściciele kwatery widząc nasze zmartwienie, proponują dodatkowy nocleg na ich koszt.
Budzi się nadzieja. Mechanik zapewnia, że wprawi szybę rano, a wieczorem będzie można już jechać. No dobrze, decydujemy się na tę opcję. Lecz niestety kolejna szyba również przyjeżdża rozbita. Mechanik bezwładnie rozkłada ręce. Proponuje zalepienie uszkodzenia taśmą samoprzylepną i podróż do domu z dużo niższą prędkością niż pozwalają na to autostrady.
Rodzina więc przyparta do muru, pakuje swoje rzeczy do samochodu i z duszą na ramieniu tata-kierowca wyrusza w ponad 1200-kilometrową drogę do domu z rozbitą przednią szybą zaklejona taśmą. Jeden powie, że odważny, inny, że nieroztropny. W tamtej chwili nie było innego wyjścia. Mimo kilkunastu mijanych radiowozów, kilkudziesięciu widzianych policjantów, bez kontroli i bez uszczerbku udaje się szczęśliwie dojechać do domu.
„No, Panie Boże, toś mnie urządził”
Historia może banalna, ale jakże dla nas wtedy trudna. Gdy na początku dowiedziałem się, że szyba się rozbiła, pomyślałem sobie: „No, Panie Boże, toś mnie urządził”. Przy pierwszej dostawie moje myśli były jeszcze gorsze. W dniu wyjazdu, gdy pakowałem walizki do samochodu z rozbitą szybą, mając w perspektywie 15-godzinną jazdę przez cztery kraje, moje myśli brzmiały mniej więcej tak: „Panie Boże, Ty chyba o mnie zapomniałeś”. Ale była też modlitwa przed podróżą, troszkę z innym podłożem, bardziej przypominała błagalne wołanie o pomoc. Została wysłuchana.
Zastanawiam się, czego Pan Bóg chciał mnie nauczyć przez tę sytuację. Jedno przychodzi mi do głowy. To, że On nie działa jak czarodziej, który na każde pobożne życzenie, skinieniem czarodziejskiej różdżki sprawia, że problemy znikają. Czasem wydaje się, że świat wali się nam na głowę, że to właśnie NASZ problem jest tym najważniejszym we wszechświecie, i że to NAM i teraz Pan Bóg musi pomóc.
A my jesteśmy Jego dziećmi i On nas kocha, ale tak jak my rodzice nie dajemy swoim dzieciom wszystkiego, czego zapragną, tak i On daje nam to, czego nam potrzeba, we właściwym czasie. Dziś mogę powiedzieć, że przećwiczył mnie Pan Bóg z tą szybą, każąc czekać na rozwiązanie problemu od przyjazdu na wakacje do przyjazdu do domu, ale w końcu pomógł. Zapewnił sporą dawkę stresu, ale nie zostawił. Dał naukę, którą zapamiętam na długo, ale właśnie za to Mu dziękuję.