separateurCreated with Sketch.

Gdyby nie wypastowany but, być może nie przeżyłby Powstania Warszawskiego…

Pomnik Powstania Warszawskiego w Warszawie
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Redakcja - 22.07.23
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Niemiecki samolot zbombardował gmach, część budynku runęła. Dziadek został ciężko ranny. Leżał przywalony cegłami i ktoś wypatrzył jego nogę wystającą spod gruzowiska. Promień słońca odbił się od idealnie wypastowanego buta dziadka. Gdyby nie to, być może nikt by go tam nie zauważył.

Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.

Przekaż darowiznę za pomocą zaledwie 3 kliknięć

Zbigniew Franciszek Dębski ps. Prawdzic, w Powstaniu Warszawskim walczył na Śródmieściu. Był podpułkownikiem WP, pośmiertnie awansowanym do stopnia pułkownika, członkiem Kapituły Orderu Wojennego Virtuti Militari, sekretarzem Klubu Kawalerów Orderu Wojennego Virtuti Militari. Opowiada o nim wnuk, Michał Bigoszewski:

Był ciepłą, rodzinną osobą.

Mama czasami wspominała, że jako tata bywał dla niej surowy i wymagający podczas okresu wychowywania. Dla mnie, jako dla wnuczka – nigdy. Wspólnie żartowaliśmy, spędzaliśmy czas. Mój ukochany dziadek.

Rodzina najważniejsza

Nigdy nie ulegało wątpliwości, że rodzina jest dla niego na pierwszym miejscu. Dbał o nas i nasze dobro.

Zależało mu na dobrej przyszłości dla rodziny. Zdawał sobie sprawę z tego, jak ważne są wiedza, nauka, inwestowanie w siebie. Myślę, że czuł, iż jego pokolenie nie miało takich szans jak moje, dlatego bardzo dbał o mój rozwój i moją edukację. Gdy dostałem się na studia, dziadek był ze mnie tak dumny i zadowolony, że w prezencie kupił mi mój pierwszy samochód. To była niezła „bestia” – fiat punto diesel. Wspaniałe wspomnienie!

Do tego na studiach narodziła się moja pasja: język hiszpański. Dziadek tę pasję „sponsorował” – płacił za moje zajęcia językowe, a że teraz pracuję w zawodzie mocno związanym z używaniem języka hiszpańskiego, to mogę powiedzieć, że swoją drogę zawodową zawdzięczam w sporej części dziadkowi.

Michał Bigoszewski
Michał Bigoszewski

Dziadek aktywista

Mój dziadek był człowiekiem, który nie potrafił usiedzieć w domu. Odkąd go pamiętam, zawsze był bardzo aktywny. Jako kombatant, weteran wojenny jeździł w różne miejsca, żeby oddawać hołd poległym żołnierzom. Mnóstwo było tych wyjazdów – a to w Polsce, a to za granicą. Co rusz były jakieś uroczystości, w których brał udział.

Miał dużo obowiązków, ciągle jakieś sprawy organizacyjne. Jeśli odbywało się składanie wieńców pod Grobem Nieznanego Żołnierza czy Gloria Victis na Powązkach, to dziadek tam był. Starałem się mu pomagać, a to gdzieś z nim pojechać (dziadek zawsze był kierowcą), a to przygotować wieniec albo po prostu mu towarzyszyć.

Bez forów

Uczył mnie gry w brydża, ale co ciekawe, to ja musiałem się postarać dopasować do jego kalendarza, nigdy odwrotnie. Jego kalendarz był naprawdę pełny! Nie były to zatem regularne spotkania, takie że co niedzielę siadamy i gramy, tylko spontaniczne partyjki z dziadkiem i jego znajomymi. Dziadek w brydżu uczył mnie przede wszystkim licytacji i rozgrywki, gry rozważnej, bez zbytniego ryzykowania, ale też, żeby nie było nudy.

Graliśmy we czworo – dziadek, ja i jego przyjaciel z żoną. Jeśli chodzi o młody wiek, to cóż… byłem w mniejszości, ale dawania mi forów nie było. Do ostatnich dni życia dziadek był w świetnej formie psychicznej i fizycznej.

Mój dziadek, mój bohater

Kiedy pierwszy raz pomyślałem o dziadku jako o bohaterze?

Nie pamiętam, czy to była trzecia, czy czwarta klasa, ale chodziłem wtedy do szkoły podstawowej. Dziadek przyszedł do nas na lekcję, żeby opowiedzieć o Powstaniu Warszawskim. To było coś. Byłem dumny, że dziadek jest w mojej klasie i opowiada ważne rzeczy. Poczułem, że mój dziadek jest kimś wyjątkowym.

Był człowiekiem raczej małomównym. Nie opowiadał za wiele szczegółów z czasów wojny i okupacji. Raczej dawkował nam wspomnienia. Kiedy wybuchło Powstanie, miał dwadzieścia dwa lata. Szczęśliwie przeżył Powstanie, ale zginęła w nim większość jego kolegów i koleżanek…

Wypastowane buty

Pamiętam taką historię, opowiadaną przez dziadka, jedną z trudniejszych. Trwały walki na Nowym Świecie. Po jednej stronie budynku byli Polacy, w tym dziadek ze swoimi kolegami, a po drugiej Niemcy. Rozwinęła się potworna strzelanina, aż w końcu niemiecki samolot zbombardował ten gmach po stronie z Polakami. Część budynku runęła. Dziadek został ciężko ranny. Leżał przywalony cegłami i ktoś wypatrzył jego nogę wystającą spod gruzowiska. Stało się to dlatego, że promień słońca odbił się od idealnie wypastowanego buta dziadka. Gdyby nie to, być może nikt by go tam nie zauważył. Później w rodzinie zawsze się mówiło, że dziadek dba o porządek, o szczegóły i ma zawsze, ale to zawsze bardzo dobrze wypastowane buty.

W tym nalocie,  z którego dziadek ocalał, zginęła większość jego kolegów. I wydaje mi się, że właśnie dlatego dziadek tak bardzo angażował się później w zachowanie pamięci o walczących, w oddanie hołdu żołnierzom. Robił to dla nich, dla kumpli. Było dla niego ważne, że jego pokolenie walczyło o wolność Polski. Zależało mu na tym, żeby ta pamięć i ta idea były przekazywane następnym pokoleniom. Chciał, żeby młodzi ludzie mieli świadomość, że trzeba czasami zawalczyć o swoją godność,  o niepodległość. Chciał,  żebyśmy wiedzieli, jak okrutne są wojna i walka.

Może jakoś uskoczył?

Lot do Smoleńska też był częścią jego działalności i zaangażowania w utrwalanie pamięci.

Pamiętam, że babcia bardzo go namawiała, żeby nie leciał. A wcześniej moja mama sugerowała, że może poleci razem z nim: „Przyda ci się opieka” – powiedziała. „O nie! Tacy, co potrzebują opieki, to nie lecą!” – odpowiedział. Taki właśnie był: samodzielny, niezależny, nie lubił pomocy, raczej nie umiał o nią prosić lub nie chciał tego robić.

Był na pokładzie samolotu TU-154, którym 10 kwietnia 2010 roku leciała polska delegacja na obchody siedemdziesiątej rocznicy zbrodni katyńskiej. Z tej podróży już do nas nie wrócił. Samolot rozbił się na lotnisku w Smoleńsku. Katastrofy nie przeżył nikt z pasażerów ani z załogi.

To była sobota. Dobrze pamiętam ten dzień. Najpierw o katastrofie usłyszałem w radiu. Potem zaczęły się telefony do rodziny. Rozmowa z mamą, z babcią. Długo mieliśmy nadzieję, że to był jakiś wypadek, może usterka. Pojawiały się doniesienia, że jakieś osoby przeżyły. Babcia liczyła, że może był wśród nich dziadek. „On zawsze był sprytny, radził sobie, może jakoś uskoczył?” – z nadzieją czekaliśmy na informacje. Niestety, każda kolejna, która do nas docierała, była gorsza od poprzedniej.

Cukiereczki

Dziadek miał wtedy osiemdziesiąt osiem lat. Był chyba najstarszą osobą na pokładzie tego samolotu. Ja wiem, że osiemdziesiąt osiem lat to „słuszny” wiek, ale to nie był jego czas na odejście. Zdecydowanie nie. Miał jeszcze dużo do zrobienia.

Byłem w Moskwie na identyfikacji ciała dziadka. Do tej pory mam jego paszport, który wówczas przy nim znaleziono. Jest na nim jeszcze trochę błota i brudu. Został obmyty, ale zostawiliśmy go w takiej podniszczonej formie. Dziadek miał przy sobie również telefon komórkowy. Włączyliśmy go i na poczcie była nagrana wiadomość od mojej mamy, której dziadek już nie odsłuchał, gdy wylatywał.

W kieszeniach jego marynarki były cukierki. Wcale mnie to nie zdziwiło, bo dziadek zawsze i wszędzie miał przy sobie coś słodkiego – cukiereczki albo jakiś wafelek. Obiad oczywiście można było zjeść, ale dla niego najważniejszy był deser. Miał słabość do słodkości. Jak widać, zostało mu to do końca…

Nie chciałbym naciągać rzeczywistości, ale mówi się, że ludzie dotknięci traumą wojenną i głodem po wojnie zawsze mieli przy sobie coś do zjedzenia, nawet coś bardzo drobnego; grunt, żeby było. Może dziadek też miał taką traumę, a może to są tylko moje domysły? A może po prostu lubił słodycze? Ja też je lubię, tak samo jak on. Czasami prozaiczne wyjaśnienie jest najbardziej trafne.

Wnuk Powstańca

Czy odczuwam ciężar odpowiedzialności jako wnuk Powstańca?

Nigdy nie miałem z tym problemu. Nie odczuwałem żadnej presji. To, że mój dziadek był bohaterem, traktowałem zawsze jak przywilej, bo miałem z kogo brać przykład. Może to wynika również z tego, że – odpukać – jak dotąd dosyć dobrze mi się w życiu powodzi, jestem szczęśliwy, więc nigdy nie czułem, że miałbym nie sprostać wyzwaniom narzuconym przez postawę mojego dziadka.

Zresztą, sam czuję potrzebę przekazywania dalej tej wiedzy i tych refleksji, którymi obdarzał mnie dziadek. Chcę, żeby wszyscy pamiętali, jak wiele Powstańcy poświęcili, w jak strasznym czasie przyszło im żyć i jak straszna jest wojna. I w sumie bezsensowna.

*Wspomnienie Michała Bigoszewskiego pochodzi z książki „Jacy byli? Jacy jesteśmy? Opowieść o pamięci, miłości, wartościach i rodzinie", Justyna Dżbik-Kluge, W.A.B. 2023

Jacy byli? Jacy jesteśmy?

**Tytuł, lead, śródtytuły pochodzą od redakcji Aleteia.pl; serdecznie dziękujemy wydawnictwu W.A.B. za możliwość przedruku fragmentu wspomnień

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Aleteia istnieje dzięki Twoim darowiznom

Pomóż nam nadal dzielić się chrześcijańskimi wiadomościami i inspirującymi historiami. Przekaż darowiznę już dziś.

Dziękujemy za Twoje wsparcie!

Top 10
See More
Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.