„Strażnicy, by mogli odpocząć, na zmianę strzegą zamków swoich władców. Ale Jezusowi należny jest większy respekt niż władcom” – mawiał. Zachowało się wiele wspomnień o tym, ile wysiłku wkładał w to, by przed każdą górską wyprawą przyjąć komunię świętą. Zajrzyjmy do niektórych z nich. Pragnienie Eucharystii stało się fundamentem świętości błogosławionego Pier Giorgio.
Msza jest pierwsza
„Był porannym budzikiem wzywającym na mszę. Tym, którzy mieli poczucie obowiązku, nie dawał spokoju, dobrze wiedział, jakim złym doradcą był sen, więc pomagał innym pokonać tę rozkoszną pokusę dłuższego spania” – wspominała jego nauczycielka, pani Zampieri. Opowiadała, że w czasie górskich wypraw każdego ranka nawoływał wszystkich, by wstali na mszę. Zawsze znał godziny odprawiania mszy świętej w najbliższych kościołach, czy kaplicach i potrafił tam doprowadzić grupy na czas. Jednak jeśli ktoś odmawiał, wcale go to nie zniechęcało, wręcz przeciwnie, uśmiechał się jakby szerzej.
Nikt też nie krytykował tych jego zaproszeń. Był silny, znał się na wspinaniu, przy okazji wierzący – był wiarygodny, nikogo nie denerwował swoją religijnością. Jeden z przyjaciół jego ojca, senator Federco Marconcini wspominał, że Pier Giorgio miał swoje grono przyjaciół, z którymi organizował wspólne projekty alpinistyczne. Oprócz doskonałego przygotowania do tych wypraw – 12 września 1924 r. zdobyli Grivolę, szczyt o wysokości 3969 metrów – nie było możliwe, aby opuścili niedzielną mszę świętą.
Pier Giorgio za każdym razem szuka i zbiera informacje o mszy dla siebie i innych, zwołuje wszystkich o świcie. Jeśli ktoś mieszka dalej, bierze samochód, jedzie go obudzić i przywozi do kościoła. A jeśli wyruszają w sobotę, upewnia się, że będą mogli wypełnić chrześcijański obowiązek w którymś z górskich kościółków. „Tam skromni proboszczowie już dobrze go znali, przyjmowali jak przyjaciela” – wspominał pan Marconcini.
Msza jest taka sama
Księża posługujący w małych, górskich kościołach, rzeczywiście go znali. „Któregoś wieczoru przyszedł cały przemoczony i zziębnięty w stroju alpinisty. Na zewnątrz padał śnieg, a on jak zawsze był bez czapki, ze śniegiem we włosach. Nie chciał ruszać w góry bez wcześniejszej spowiedzi i prośby o opiekę Jezusa” – wspominał ks. Mario.
Panowało powszechne przekonanie, że Frassati pragnie wspinaczki, bo pragnie Boga. Jakby wchodzenie wyżej, na szczyty gór, dawało mu szanse na spotkanie z Nim. Jednocześnie głód Eucharystii był w nim, alpiniście należącym do Włoskiego Klubu Alpinistycznego tak wielki, że nie widział żadnej różnicy między pasterką w turyńskiej katedrze a liturgią sprawowaną w zasypanym śniegiem kościółku na alpejskim zboczu, w mokrych butach po wędrówce w śniegu po kolana.
Zobacz niezwykłe zdjęcia wspinającego się bł. Pier Giorgia Frassatiego:
Najważniejszy obowiązek
Proboszcz z parafii Biela zapamiętał dobrze wydarzenie z poranka 14 września, święta Podwyższenia Krzyża. Był w górskiej parafii Biela zwyczaj, by tego dni uczestniczyć we mszy na wzgórzu Mucrone. Wszyscy już zebrali się na szczycie i patrzyli, jak ksiądz przygotowuje się do mszy. I wtedy pojawił się Pier Giorgio. Przyszedł od strony Pollone, był zziajany i spocony, ale natychmiast zapytał, czy może służyć do mszy.
„Zrobił wrażenie na setkach osób, kiedy po godzinach samotnej wędrówki nie pragnął niczego więcej, poza przyjęciem komunii” – wspominał ks. Mario Trompetto. Proboszcz z innej parafii opowiadał: „W wigilię jednego ze świąt przybył do mnie Pier Giorgio Frassati, aby zapytać o godzinę rozpoczęcia pierwszej mszy i dowiedzieć się, w którym z kościółków mógłby ewentualnie uczestniczyć w niedzielnej Eucharystii, zanim wyruszy w góry. Był zdecydowany zrezygnować z wyprawy, jeśli nie wypełni – jak twierdził – swojego najważniejszego obowiązku”.
Najważniejszy z głodów
Wieczorem w schroniskach zawsze klękał na podłodze – niezależnie od tego, ile było osób w środku – zamykał oczy, składał ręce i… znikał dla otoczenia. Wydawało się, że on naprawdę rozmawia z Bogiem. Było w jego postawie jakieś uniesienie i uniżenie jednocześnie. „Nikt też nie ośmielił się na żadną krytyczną uwagę. Prostota i naturalność Frassatiego podbijała serca wszystkich” – wspominał wykładowca z politechniki, inżynier Erio Barabino.
W czasie tych wielu górskich wypraw stawał do mszy, w roli ministranta, czasem o czwartej, albo nawet trzeciej w nocy. Nigdy się nie skarżył. Nigdy nie rezygnował, gdy okazywało się, że aby być na mszy, trzeba nadłożyć drogi. „Pamiętam kilka wspólnych wypraw w góry z Pier Giorgiem. Nie zapomnę jednak dnia, kiedy spóźnił się na mszę i nie zdążył przyjąć komunii. W efekcie zrezygnował z wędrówki!” – wspominała jedna z koleżanek. Poczekał na miejscu, zaspokoił swój duchowy, najważniejszy z głodów, i dojechał do całej grupy wędrowców, później, następnym pociągiem.
7 powodów, dla których musicie lepiej poznać Pier Giorgia Frassatiego!
Eucharystia – źródło siły
Jako tercjarz dominikański i członek Apostolatu Modlitwy i Towarzystwa Adoracji Najświętszego Sakramentu był wielkim miłośnikiem nocnych adoracji. Odmawiał sobie kilku godzin snu, bo twierdził, że ludzie najwięcej grzechów popełniają w nocy. Nigdy zaplanowanych nocnych adoracji nie opuszczał. Jego skupienie na modlitwie robiło na wielu ogromne wrażenie, choć Pier Giorgio nie zdawał sobie z tego sprawy. Jeśli nocna adoracja wypadał mu w Turynie, szedł do katedry i klęczał na posadzce.
Często zatracał się w modlitwie, bywało tak, że wosk kapał ze świec na jego ubranie, ale on był tak skupiony, że zupełnie tego nie zauważał. „Wtedy zrozumiałem, czy była dla niego komunia i życie Eucharystią” – mówił ks. Castagno. Nie było osoby bardziej niż on kochającej adorację” – mówił inny z kapłanów. Spędzał noce przed Najświętszym Sakramentem. Byli ludzie, którzy w czasie adoracji patrzyli na niego zamiast na hostię, bo robił tak niezwykłe wrażenie sposobem swojej modlitwy. Wieszał się na Chrystusie, jak na linie, po której trzeba się wspiąć, by dojść do celu.
Każdy dzień był dla niego jak ostra grań, której nie da się pokonać o własnych siłach, bez asekuracji i pomocy. Jeden z proboszczów wspominał: „Był ostatni sobotni wieczór karnawału 1925 roku. W naszym kościele rozpoczęło się nocne czuwanie adoracyjne. Zobaczyłem Pier Giorgia wchodzącego do zakrystii w kompletnym stroju alpinistycznym. Powiedział mi: Jadę na trzy dni w góry, spędzę karnawał na śniegu. Dobrze, a kiedy ruszasz? – spytałem. Po mszy i komunii, pierwszym porannym pociągiem. Noc spędzę tutaj, po czuwaniu modlitewnym będę silniejszy, pewniejszy a także bardzie radosny – odparł Pier Giorgio”.
Artykuł powstał w oparciu o wspomnienia zebrane przez Lucianę Frassati w książce pt. Mój brat Pier Giorgio”.