Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Wyjść przed szereg
Łukasz Witkiewicz: Czy pamiętasz pierwsze dziecko, któremu udzieliłaś pomocy?
Dominika Wielkiewicz: Pierwsze w moim życiu, czy w życiu zawodowym?
Opowiedz o obu przypadkach.
Pierwszym „dzieckiem” był kolega, dwa lata starszy, który się przy mnie ciął. Miałam wtedy 17 lat, byłam w szkole średniej. Polegało to na rozmowie i pilnowaniu, żeby się to więcej nie zdarzyło. A pierwszym dzieckiem „fundacyjnym” była czternastoletnia dziewczynka, która się okaleczała i miała za sobą próby samobójcze.
Jak doszło do tego, że założyłaś fundację i zaczęłaś pomagać dzieciom z takimi problemami?
Postanowienie, żeby pomagać dzieciom, miałam już w szkole podstawowej. Nie towarzyszyło temu żadne szczególne doświadczanie, ale pamiętam dzień, kiedy leżałam na tapczanie w swoim pokoju i zdecydowałam, co będę robić w życiu – skończę szkołę średnią, pójdę na pedagogikę, będę pracować z dziećmi.
Autoagresją zaczęłam zajmować się na studiach – natrafiłam w prasie zagranicznej na artykuł traktujący o tym problemie, a później podjęłam ten temat w pracy magisterskiej. W czasie studiów pisałam o tym artykuły naukowe, brałam też udział w konferencjach.
Kiedy na początku zajmowałam się tym na studiach, to wielu pracowników naukowych nawet nie wiedziało, o czym ja w ogóle mówię – patrzyli na mnie jak na jakąś dziwną osobę. A mówiłam o samookaleczeniach, o skaryfikacji, o podwieszaniu na hakach – oni słyszeli o tym ode mnie pierwszy raz w życiu!
Planowałam też poświęcić tym zagadnieniom pracę doktorską, ale spotkałam się z oporem, bo nie było wtedy nikogo, kto mógłby mnie prowadzić. W tamtych czasach, w tamtym środowisku rzeczywiście wychodziłam przed szereg.
Czy czułaś już wtedy, że w przyszłości będzie to ogromny problem?
Kilkanaście lat temu było to jeszcze marginalne zjawisko, ale wiedziałam, że problem będzie narastać. Kiedy wysłałam do 250 szkół informację, że mogę do nich przyjechać i zupełnie za darmo przeprowadzić szkolenie dla rodziców oraz nauczycieli, to z każdej ze szkół, które mi odpowiedziały, dostałam informację zwrotną, że taki problem u nich nie istnieje. To w takim razie, dlaczego tyle dzieci zaczęło się do mnie zgłaszać z problemami?
Wołanie o pomoc
Czyli problem był zamieciony pod dywan przez dorosłych: pedagogów, rodziców, nauczycieli. Wszyscy chcieli mieć święty spokój. A przecież się działo, dzieci zaczęły się do ciebie zgłaszać. Jak cię znalazły?
Założyłam profil na Facebooku, trochę go wypromowałam, ale już po dwóch dniach miałam kilkadziesiąt maili. Przez pierwszy miesiąc siedziałam po 8 godzin non stop i odpisywałam dzieciom.
Dlaczego dzieci okaleczają się i nie chcą żyć?
Odpowiedź jest bardzo długa i skomplikowana. Ale najkrócej można powiedzieć w ten sposób: w sytuacjach, kiedy dzieci spotykają się z różnymi problemami, dorośli tym problemom zaprzeczają, mówiąc: „To żaden kłopot, zobaczysz, jak będziesz w moim wieku, jak będziesz miał/ miała rodzinę na utrzymaniu”. I dlatego do znudzenia powtarzam dorosłym, że każdy problem dla dziecka, czy to jest 3 -latek, czy 13-latek, jest jak mały koniec świata.
Nieważne, czy pokłóci się z kolegą w przedszkolu, czy z koleżanką jako nastolatka – jeśli ich problemy zostaną zbagatelizowane i nie mają z kim o tym porozmawiać, to zaczynają odczuwać, że są nikomu niepotrzebne, że ich obecność nie sprawia nikomu żadnej radości, ani nie robi nikomu żadnej różnicy – nie ma znaczenia, czy są, czy ich nie ma.
A samookaleczenie jest formą radzenia sobie z problemem. Dla dorosłych brzmi to absurdalnie, lecz mówiąc obrazowo i w skrócie – jeśli dziecko się tnie, to wtedy większy ból przejmuje mniejszy. Przez chwilę nie boli psychika, boli tylko ręka. Więc można się skupić na czymś innym, nie trzeba myśleć o palącym problemie. Warto też wiedzieć, że kiedy dzieci się tną, to poziom hormonów podnosi się tak bardzo, że one nie czują bólu – mówimy wtedy o analgezji. Bólu nie czuć nawet godzinę po samookaleczeniu, a dzieci doznają chwilowej ulgi w sferze psychicznej. W ten sposób dzieci radzą sobie z problemami, które ich przerastają.
Czy to też jest sposób wołania o pomoc?
Tak, to jest też wołanie o pomoc. Bardzo często w szkołach widać mnóstwo młodzieży z pociętymi rękoma, z bliznami. Pomijam oczywiście przypadki, że dzieci się tną „bo wszyscy tak robią”, ale jest to zwracanie na siebie uwagi, na zasadzie: „Skoro rodzice nie widzą, że jest mi tak strasznie smutno, że nie mam na nic siły, to może w końcu zareagują, jak się potnę. Jak zobaczą blizny na mojej ręce, to może w końcu się zainteresują”. Ale często też bywało, a dotyczyło to też dzieciaków, którym pomagałam w fundacji, że rodzice reagowali agresją, choćby werbalną. Wyzywali je, krzyczeli: „Przestań się ciąć! Nie rób problemów!” i dalej bagatelizowali problemy swoich dzieci.
Czyli bardzo upraszczając sprawę – wszystkie te problemy można sprowadzić do braku uwagi i relacji, których dzieci tak bardzo potrzebują?
Kiedy dzieci dorastają, są w wieku nastoletnim, to bardzo nas potrzebują, chcą, żebyśmy z nimi byli. Wtedy rodzice mówią: „Ale on/ona, woli sama siedzieć w pokoju”. Rzeczywiście nastolatki powiedzą, że nie chcą z nami pójść do kina, nie pokażą się z nami na niedzielnym spacerze, bo to obciach. Nie pójdą z nami na zakupy itd. Powiedzą na wszystko „nie”, ale kiedy wszystkiemu zaprzeczają, to sprawdzają, na ile nam zależy na ich obecności.
Jeśli mamy nastoletnie dziecko i proponujemy spacer, a wtedy ono mówi: „Nie, nie chce mi się”, a my wtedy faktycznie idziemy sami, to młody człowiek myśli sobie: „Im chyba jednak nie zależy, żebym z nimi poszła/poszedł, wolą iść beze mnie”.
I oczywiście, takie myślenie jest dla nas absurdalne, ale pamiętajmy, że wiek nastoletni, ma swoje prawa. I trzeba też wiedzieć, że nie tylko małe dzieci potrzebują uwagi rodziców – nastolatkowie potrzebują jej dwa raz więcej, wbrew temu co sądzimy o wieku dojrzewania. Dzieciaki w tym wieku mają tendencje do sprawdzania, na ile nam zależy, żeby spędzać z nimi czas, by być z nimi.
Dziecko może się czuć jak przedmiot
Kilka lat temu, na samym początku działania fundacji dostawałaś mnóstwo wiadomości od dzieci – problem już był. A już w zeszłym roku, w porównaniu do roku 2017 r. liczba prób samobójczych wzrosła o 100 procent! Pierwsza rzecz, to oczywiście pandemia, lockdown. Kontakty face-to-face zostały odcięte, a dzieci zostały wyeksponowane na działanie mediów społecznościowych w niewiarygodnej skali. Ale może też nam rodzicom przybyło problemów, bo rzeczywistość stała się bardziej skomplikowana i nasze trudności zaczęliśmy przenosić na nasze pociechy?
Pandemii oczywiście nie należy bagatelizować, ma swoje ogromne następstwa i tego nie można ukryć. Z pewnością spotęgowała dolegliwości u dzieci, które wcześniej borykały się z zaburzeniami, czy to depresyjnymi, czy lękowymi. Ale to, co w pandemii było dla mnie szczególne przerażające, to pewne głosy, które często pojawiały się w mediach. Ludzie nie mieli żadnych oporów, by mówić, że najgorsze w tym lockdownie jest to, że widzą swoje dziecko cały czas! Bo jesteśmy wszyscy zamknięci w domu, przez 24h na dobę!
Dla mnie osobiście było to szalenie trudne do zrozumienia, że można tak bardzo cierpieć tylko dlatego, że rodzina jest cały czas ze sobą! Obnażyło to niezwykle drastycznie to, że jesteśmy ze sobą tylko rano przed szkołą i pracą, a wieczorem widzimy się na krótko, przez co nasze relacje są niezwykle powierzchowne. Są rodziny, które jadą na wakacje i dziećmi zajmuje się opiekunka. Albo rodzice wyjeżdżają na wakacje kilka razy w roku, a dziecko zostaje samo w domu, z opiekunem albo kimś z dalszej rodziny. To jak te dzieci mają się czuć? Jak przedmiot postawiony w domu, bo tak się zdarzyło?
A skoro nie możemy ze sobą dłużej wytrzymać, to coś jest naprawdę nie tak. Pandemia, to jedno, ale w całym tym zgiełku, który wiąże się z cywilizacją, wśród tych wszystkich rzeczy dobrych i złych, które niesie postęp, choćby rozwój mediów społecznościowych, zapomnieliśmy, że dzieci wciąż najbardziej potrzebują kontaktów z rodzicami –- nie ciuchów, nie butów, nie nowego smartfona, nie gadżetów, ale relacji! Kiedyś zwróciła się do mnie o pomoc pewna dziewczynka i napisała: „Proszę pani, ja mam wszystko, naprawdę wszystko! Ale nie mam z kim porozmawiać”. I takich wiadomości od dzieci było naprawdę wiele.
Rozwiązanie dostępne dla wszystkich
Mówiliśmy o problemie. A teraz porozmawiajmy o rozwiązaniach. W jaki sposób pomagasz dzieciom?
Pomoc jest jedna i taka, której dzieci zawsze potrzebują – to czas i rozmowa. Nie potrzebują jakiś niesamowitych fajerwerków. Każde dziecko, które do mnie napisało, potrzebowało tego, żeby ktoś okazał mu zainteresowanie. Często do mnie odpisywały – „Ojej, to pani do mnie odpisała!?”, ze zdziwieniem, że ktoś przeczytał od nich wiadomość (bo preferowały formę pisemną) i odpowiedział, a potem rozmawiał przez dłuższy czas. I czy pomagam dzieciakom w fundacji, czy w szkole – one muszą mieć przekonanie, że nieważne co się wydarzyło, mogą przyjść do mnie i wszystko powiedzieć.
I my jako rodzice mamy w naszych dzieciach wytworzyć takie samo przekonanie. Nawet jak nasze dziecko będzie miało 15 lat i tak się upije, że nie trafi do domu, ale potem będzie mogło przyjść do mamy i taty i powiedzieć: „Przepraszam, że się tak się upiłem, no nie wiem, co we mnie wstąpiło”, a rodzice zaczną z nim rozmawiać, zamiast zaczynać od awantury. Po pierwsze spokój i rozmowa, cokolwiek w życiu się stanie, cokolwiek dziecko zrobi. Konsekwencje oczywiście też będą, rzecz jasna i naturalna. Ale najpierw spokojna rozmowa, nie tylko konsekwencje, a to już jest zasadnicza różnica.
Jak rozmawiać z dziećmi? Bo chyba też nie zawsze potrafimy to robić.
Na początku zacznijmy rozumieć i nazywać przede wszystkim swoje emocje.
Bywa, że przychodzi do nas dziecko z jakimś swoim tematem, a nam się akurat ulewa, bo wszystkiego tego dnia było za dużo. I naprawdę, powiedzenie wtedy dziecku: „Proszę cię, daj mi pół godziny, bo muszę się uspokoić, nie wytrzymam, nie dam rady, nie mogę, ale za pół godziny porozmawiam z tobą” nie jest niczym złym, wręcz przeciwnie. W ten sposób pokazujemy dziecku, że my również mamy swoje emocje, że możemy się różnie czuć, bo jesteśmy np. zmęczeni – dajemy jasny sygnał, że w tej chwili potrzebujemy trochę odpoczynku, ale już za moment będziemy mogli rozmawiać, będziemy mieli czas dla dziecka.
Czyli na początku zacznijmy nazywać swoje emocje.
I pamiętajmy o jednym, co ja przedstawiam bardzo obrazowo: „Żeby pamiętał wół, kiedy cielęciem był”. Jest w tym najprostszy opis tego, jak z dziećmi rozmawiać – przypomnijmy sobie o problemach, jakie mieliśmy jako nastolatki, przypomnijmy sobie, co wtedy czuliśmy. Ich problemy wieku dojrzewania mają wagę naszych najtrudniejszych problemów wieku dorosłego.
Sytuacje skrajne
A kiedy dzieją się już rzeczy drastyczne, kiedy dziecko zaczyna się ciąć lub wręcz mówić o samobójstwie, jak mamy zareagować? Chodzi mi o „pierwszą pomoc” w takich przypadkach.
Przed próbą samobójczą zawsze są sygnały, które dziecko wysyła, zawsze!
Ale wtedy to już nie jest czas, żeby siąść i rozmawiać – trzeba zgłosić się do specjalisty.
Wtedy koniecznie trzeba rozpocząć terapię dziecka lub terapię całej rodziny, bo z kolei dla rodzica świadomość, że dziecko chciało sobie odebrać życie, jest jedną z trudniejszych sytuacji do zniesienia. Z całą pewnością nie można bagatelizować lub zaprzeczać tej sytuacji.
Spotkałam się z przypadkiem, że dziecko było pocięte – ręce od góry do dołu w bliznach, ale rodzice wciąż uważali, że nic się nie dzieje.
Pamiętajmy, że zwrócenie się po pomoc nie jest oznaką słabości! Zawsze powtarzam dzieciom, kiedy zwracają się po pomoc, że to jest dowód ogromnej dojrzałości i odwagi. Rodzice też powinni o tym pamiętać – nikt nie będzie ich oceniał pod kątem „jakości” rodzica, nie będzie przeprowadzał sądu nad dorosłymi, nikt nie będzie dokładał im jeszcze ciężarów. Chodzi o to, by znaleźć w życiu dziecka to, co spowodowało, że chce sobie odebrać życie.
Jakie sygnały świadczą o tym, że dziecko chce popełnić samobójstwo?
W wieku nastoletnim zachowania zmieniają się na opozycyjno-buntownicze związane z naturalnym rozwojem dziecka, dlatego to nie jest łatwo wychwycić.
Ale kiedy np. dziecko kompletnie przestaje interesować się rzeczami, które kiedyś były dla niego ważne. Kiedy zmienia się jego nastrój, bo było żywe, energiczne, nawet radosne, a zaczyna być apatyczne, oderwane od wcześniejszych zachowań. Często przestaje dbać o higienę, staje się niechlujne, nie myje się, nie dba o wygląd. Staje się bardzo agresywne. Każda znacząca zmiana, która odbiega od poprzedniego zachowania, może być takim symptomem – ale, jak już wspomniałam, w wieku nastoletnim jest to trudne do zidentyfikowania, bo choćby rzuty hormonalne powodują huśtawkę nastrojów.
Jeśli chodzi o cięcie, to np. latem dziecko nosi długie rękawy pozaciągane aż do palców, nie chce się przy nas rozbierać. Córka, która pozwalała na obecność mamy w przymierzalni mówi: „Wyjdź”. Oczywiście, to może świadczyć, że się wstydzi swojego ciała, co jest typowe, ale może też ukrywać blizny.
Zawsze kiedy obserwujemy zmianę zachowania o 180 stopni, czy apatię, to może oznaczać, że u dziecka dzieje się coś złego.
Tymczasem brakuje specjalistów, psychiatrów dziecięcych. Zamyka się nawet oddziały szpitalne, a coraz więcej dzieci potrzebuje pomocy.
Pierwsza osoba, do której można się zwrócić, to psycholog, pedagog szkolny. Jednak nie zawsze cieszy się zaufaniem wśród dzieci, a zwłaszcza rodziców. Szkoła jest ostatnio mocno deprecjonowana, w efekcie rodzice nie chcą szukać tam pomocy. Od czasu kiedy szkoły deklarowały brak problemu, wiele zmieniło się na lepsze. Problem stał się powszechny, szkoły go już nie bagatelizują. Dzieci same chcą korzystać z pomocy szkolnego psychologa, ale bywa, że rodzice się nie zgadzają. Tymczasem na wizytę do psychiatry lub terapeuty czeka się w bardzo długich kolejkach, kilka lub kilkanaście miesięcy. A przecież, powtarzam – można w tym czasie zawsze przyjść do psychologa w szkole.
Pojawiło się też parę organizacji, dziś już wszyscy widzą ten problem. Ważne też, żeby dorośli zadbali o siebie, dla rodzica to też ogromne obciążenie – na początek, doraźnie warto nawet skorzystać z telefonu zaufania.
Dobrze by było uwrażliwiać również personel medyczny przyjmujący dzieci do szpitali specjalistycznych na SOR, chodzi mi o to, żeby powstrzymać się od ocen, komentarzy i niepotrzebnych słów – zarówno w stosunku do rodziców, jak i dzieci.
Najlepszy prezent
To jaki najlepszy prezent można dać dziecku na dzień dziecka 1.06. 2023 r. ?
Oprócz tego, co sobie już wymarzyło i od pół roku chodzi i wierci o tym dziurę w brzuchu (śmiech), to warto dać mu czas, zaplanować weekend, bo w tym roku dzień dziecka przypada w czwartek – sport jeśli lubi, wystawa, festyn, wspólne lody lub gofry, rodzinny obiad.
I ważne, żeby to był czas z mamą i tatą
Ważne, żeby był z mamą i tatą, bez względu na to, czy są razem, czy osobno – niech nie zapominają, że nadal są mamą i tatą.
To jak zamierzacie spędzić dzień dziecka?
Muszę sprawdzić, czy synek nie podsłuchuje (śmiech) – będzie niespodzianka, prezent oczywiście jest już kupiony, ale jest też plan na całą niedzielę, czyli dzień z kulturą, wspólnym obiadem, przyjemnością.
*Dominika Wielkiewicz jest pedagogiem resocjalizacyjnym oraz opiekuńczo-wychowawczym, pracuje również jako nauczyciel wspomagający dzieci z zespołem aspergera. Zajmuje się bajkoterapią i muzykoterapią, prowadzi Treningi Umiejętności Społecznych. Autorka publikacji naukowych z zakresu współczesnych zagrożeń i patologii społecznych. Posiada wieloletnie doświadczenie pracy z dziećmi i młodzieżą. Zajmuje się tematyką autoagresji i samobójstw wśród dzieci i młodzieży, a także profilaktyką zachowań autodestrukcyjnych oraz szkoleniem dorosłych w tym zakresie. Założycielka fundacji (Samo)Naznaczeni. Prywatnie żona i mama. Kontakt do fundacji: samonaznaczeni@gmail.com