Katarzyna Szkarpetowska: Pochodzi Ksiądz z Podlasia, z Terespola. Podlaska dusza, czyli jaka?
Bezpieczny w Bożych rękach
Ks. dr Jerzy Jastrzębski*: Podlaską duszę cechuje bogactwo życia duchowego, ogromna mądrość ludzi głęboko wierzących. Mądrość zrodzona z bólu i z ciężkiej pracy. To także umiejętność prowadzenia dialogu z różnymi kulturami i religiami, z prawosławiem, Żydami i protestantami, a także zachwycająca przyroda, rodząca tęsknotę za światem, który przemija.
W jaki sposób Pan Bóg odsłaniał przed Księdzem drogę powołania?
Gdy miałem siedem lat, rodzice po raz pierwszy zabrali mnie do Częstochowy. Po modlitwie na Jasnej Górze byłem tak głęboko poruszony, że nie mogłem zasnąć i przez znaczną część nocy odmawiałem różaniec. Przez tamto spotkanie z Maryją Bóg pochwycił moje serce, pozostawiając w duszy niezatarty ślad.
Od dziecka czułem, że Kościół to moje miejsce, a angażowanie się w życie parafii było czymś naturalnym. Księża organizowali rekolekcje, wycieczki, przedstawienia. Dzięki Kościołowi nabieraliśmy pewności siebie, stawaliśmy się bardziej otwarci, poznawaliśmy szeroko pojęty świat kultury. Wtedy Bóg zapukał do mego serca.
Czuje się Ksiądz bezpieczny w Bożych rękach?
Oczywiście, że tak. Nigdy nie zapomnę, jak Pan Bóg zatroszczył się o mnie, gdy przyjechałem do Warszawy, żeby złożyć papiery do seminarium duchownego.
Okazało się, że w seminarium nie ma akurat osoby odpowiedzialnej za przyjęcie dokumentów. Poproszono mnie więc, żebym przyszedł następnego dnia. Nie miałem gdzie się podziać, a ostatni pociąg do domu już odjechał.
Przypomniałem sobie, że przed wyjazdem ksiądz wikary dał mi kartkę i powiedział: „Weź ten adres na wszelki wypadek. Gdybyś potrzebował noclegu, możesz tam się zatrzymać”. Udałem się pod wskazany adres. Drzwi otworzyła mi pani emerytka, która miała wtedy ponad siedemdziesiąt lat. Wytłumaczyłem, że jestem uczniem ich znajomego księdza i potrzebuję noclegu. Przyjęła mnie bardzo serdecznie, nakarmiła.
Polubiliśmy się. Potem zresztą wielokrotnie ją odwiedzałem. Ta tajemnicza uboga wdowa stała się znakiem, że Bóg zatroszczy się o wszystko.
„Nie wybiera się kapłaństwa dla wygody”
Kilka dni temu obchodził Ksiądz rocznicę przyjęcia święceń kapłańskich.
Tak. Święcenia przyjąłem 13 maja 2000 roku, w święto Matki Bożej Fatimskiej. To był dzień, w którym szczęście z nieba wlało się do mojej duszy.
Pamiętam, że rodziły się we mnie wtedy pytania podobne do tych, które zadawał sobie król Dawid: kim jestem, Panie, że doprowadziłeś mnie aż dotąd? (por 2 Sm 7,18). Kim jestem i kim Ty jesteś?
Miewał Ksiądz trudne momenty w kapłaństwie?
Myślę, że trudne momenty są wpisane w każde powołanie, nie tylko kapłańskie. Dobrze jednak, jeśli nie są one dla nas powodem do rozpaczy, przyczyną zgorzknienia, ale zachęcają do tego, żeby jeszcze bardziej zaufać Bogu.
Zostałem kiedyś skierowany do pełnienia posługi duszpasterskiej w parafii, w której warunki lokalowe były dość surowe, żeby nie powiedzieć: okropne.
Gdy kolega, który mnie odwiedził, zobaczył, w jakim miejscu przyszło mi pełnić posługę, powiedział: „Tak nie może być. Poproś o zmianę parafii”.
Odpowiedziałem: „Nie! Zostanę tutaj. Pan Jezus w Betlejem gorzej zaczynał”.
Bliskość z Jezusem jest cenniejsza od tego, jaką mamy łazienkę czy kuchnię. Nie wybiera się kapłaństwa dla wygody. Kapłaństwo to powiedzenie „tak” miłości, która nas przekracza. Spędziłem w tej parafii kilka lat. Poznałem wspaniałych ludzi, z wieloma zaprzyjaźniłem się. Mówię o tym, bo każdy z nas ma takie momenty w życiu, kiedy stoi przed wyborem: uciekać z Westerplatte czy bronić Westerplatte? Pięknie o tym napisał Konstandinos Kawafis: „przychodzi taka godzina, kiedy muszą powiedzieć wielkie Tak albo wielkie Nie. Od razu widać, kto z nich w sobie ma gotowe Tak. Wypowiedziawszy je, coraz wyżej się wspina. Wzrasta i w ludzkiej czci, i w zaufaniu do samego siebie. Ten, kto powiedział Nie – nie żałuje. Gdyby zapytali go, czy chce odwołać je, nie odwoła. Ale właśnie to Nie – to słuszne Nie – na całe życie go grzebie”.
Niebiańscy przyjaciele
Przed wywiadem napisał mi Ksiądz, że w ostatnim roku na nowo odkrył Najświętsze Sercu Pana Jezusa i na nowo w nim się zakochał.
To prawda. Dzięki temu odkryciu i temu zakochaniu się w Sercu Jezusa subtelniej przeżywam sprawowanie Eucharystii, jeszcze bardziej cieszę się każdym człowiekiem, którego Pan Bóg stawia na mojej drodze. Adorowanie Najświętszego Serca Pana Jezusa, kontemplowanie go, sprawia, że miłość Boża obficie wlewa się do naszych serc.
Gdy doświadczamy zranień, gdy nie rozumiemy tego, co nas spotyka, ukojenie możemy znaleźć właśnie w Najświętszym Sercu Chrystusa. Ono jest zdrojem wszelkich łask.
Na łamach książki pt. „Błogosławiony Stefan Wyszyński. Prymas do odkrycia” przyznał się Ksiądz do szczególnej więzi z prymasem Wyszyńskim.
Kardynał Stefan Wyszyński, którego uważam za ojca duchowego, stał mi się bliski dzięki mojemu biologicznemu ojcu.
Gdy prymas zmarł, miałem zaledwie sześć lat. Tata zapragnął oddać mu hołd.
Zdecydował się na wielogodzinną podróż z Terespola do Warszawy, a potem przez kilka godzin stał w długiej kolejce, żeby przez krótką chwilę pomodlić się przy trumnie prymasa, która wtedy była wystawiona w kościele seminaryjnym w Warszawie.
Następnego dnia musiał stawić się w pracy, więc do domu wracał nocnym pociągiem. Do domu dotarł nad ranem.
Zastanawiałem się: kim jest ten prymas, że mój kochany ojciec podjął aż taki trud?
To pytanie „pracowało” we mnie. Z biegiem czasu zacząłem sięgać po książki o kard. Wyszyńskim, po jego kazania, poznawać miejsca z nim związane. A gdy sam stanąłem przed wyborem tematu pracy doktorskiej, zdecydowałem, że chcę pisać właśnie o nim.
Od kard. Wyszyńskiego uczę się myślenia o życiu, o Bogu, o człowieku, o Polsce. Gdy komuniści gardzili ludźmi, prymas mówił o wzajemnej miłości. Do tego stopnia podkreślał ludzką godność, że o każdym człowieku mówił: „jego wysokość człowiek”. Uważał bowiem, że największym znakiem godności człowieka jest to, że sam Bóg stał się człowiekiem.
Przyjaźni się Ksiądz z wieloma świętymi. Ze wspomnianym kard. Wyszyńskim, ale też z s. Wandą Boniszewską, z bł. ks. Michałem Sopoćką. To my wybieramy świętych, czy oni wybierają nas?
Mamy w Polsce to znane przysłowie: „Z kim przestajesz, takim się stajesz”. Potrzebujemy życzliwych ludzi tutaj, na ziemi, ale potrzebujemy bliskich osób również po tamtej stronie życia. Świętych, którzy będą pomagać nam w trudnych sytuacjach, orędować za nami w niebie.
W przypadku ks. Michała Sopoćki było tak, że to on wybrał mnie. Pracowałem kiedyś w pewnej parafii. Po wieczornej Eucharystii przyszła do zakrystii kobieta i powiedziała: „Chciałabym zamówić mszę o potrzebne łaski dla księdza przez wstawiennictwo ks. Michała Sopoćki”.
Zapisałem tę intencję, po czym wyszedłem za nią przed kościół.
– Dlaczego pani to zrobiła? – zapytałem.
– Byłam wczoraj na beatyfikacji ks. Sopoćki w Białymstoku i otrzymałam wewnętrzne światło, że ks. Sopoćko chce księdzu pomagać – odparła.
Jeśli chodzi o s. Wandę Boniszewską, wydawało mi się, że to ja ją wybrałem – zainteresowałem się jej pismami, zacząłem pracować nad książką o niej. Jednak im dłużej przebywałem z nią duchowo, tym bardziej przekonywałem się, że to jednak ona wybrała mnie. Siostra Wandzia to moja kochana przyjaciółka z nieba.
(nie)Ziemski przyjaciel
A skoro już rozmawiamy o bliskich po tamtej stronie… Przez wiele lat współpracował Ksiądz z ks. Piotrem Pawlukiewiczem. Towarzyszył Ksiądz mu również duchowo w odchodzeniu do Domu Ojca.
Z Piotrem spotykaliśmy się często w seminarium duchownym jako wykładowcy. Wielokrotnie rozmawialiśmy o różnych kazaniach i kaznodziejach. Pragnienie pięknego głoszenia Słowa Bożego stało się naszą wspólną pasją. Obaj przygotowywaliśmy przyszłych księży do mówienia kazań. Prowadziliśmy razem zajęcia przez dziesięć lat.
Pan Bóg sprawił, że przez ostatni rok jego życia mieszkaliśmy przy tej samej parafii.
Ten ostatni rok to już był inny czas niż ten spędzony w seminarium. Piotr mierzył się z cierpieniem i starał się być w tym bardzo dzielny.
Lubiłem z nim przebywać. On również potrzebował obecności drugiego człowieka. Dużo rozmawialiśmy, modliliśmy się, oglądaliśmy jakiś film, piliśmy herbatę lub jedliśmy lody, które on uwielbiał.
Bóg przez ks. Piotra zmieniał ludzkie życie.
I robi to nadal. To, co Piotr mówił, wypływało z jego życia modlitewnego, ale też z jego geniuszu. Piotr doskonale wyczuwał, czego potrzebuje drugi człowiek i wiedział, jak do niego dotrzeć. Msza się kończyła, a ludzie długo myśleli o jego słowach. Choć czas mija, to słowa Piotra, geniusza na ambonie, nadal brzmią w naszych sercach.
*Ks. dr Jerzy Jastrzębski – wykładowca homiletyki w Wyższym Metropolitalnym Seminarium Duchownym w Warszawie, rekolekcjonista, publicysta, autor kilku książek, m.in. „Błogosławiony Stefan Wyszyński. Prymas do odkrycia” (wyróżnionej Feniksem 2022), „Ukryta w Ranie Serca Jezusa. S. Wanda Boniszewska”, „Dialog serc. Rozważania wezwań Litanii do Najświętszego Serca Pana Jezusa” (napisanej w duecie z s. Anną M. Pudełko AP). Prowadzi stronę internetową www.skarbnicajerzego.pl oraz podcast „Miłość zawsze podnosi” na Spotify.