Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Po pomoc do świętych wujków?
Katarzyna Kamińska: Kiedy ma pan gorszy dzień, nastrój – prosi pan o pomoc świętych przodków?
Maciej Szeptycki*: Kiedy już mnie coś dopadnie, to rozmawiam raczej z „Przełożonym”, czyli Bogiem. Z nim konsultuję swoje plany. Pytam, czy idę w dobrą stronę. Zgodnie z credo kościoła katolickiego „wierzę w świętych obcowanie”, czyli to, że otaczają nas wszyscy zmarli, którzy od nas odeszli. Dwóch błogosławionych wujów – Klemensa Szeptyckiego i Stanisława Kostki Starowieyskiego oczywiście nie poznałem, zginęli w latach 40. i 50. Było to na długo przed moim urodzeniem. Natomiast opowiadali mi o nich ci, którzy ich znali.
Co mówili?
Nikt nie mówił o nich, jak o świętych, ale o zwykłych ludziach, członkach rodziny. Mój dziadek i jego siostry przekazali mi najwięcej informacji o nich. W rodzinie mówi się: wuj Staś i stryj Kazio (Klemens to imię zakonne). Dwie zupełnie inne osobowości. Stanisław, był człowiekiem świeckim, ziemianinem, mężem i ojcem licznego potomstwa.
Klemens – kawaler, który w wieku 42 lat wstąpił do zakonu. Był prawą ręką swojego brata arcybiskupa, Andrzeja Szeptyckiego. Z opowieści rodzinnych wyłania się ich obraz – ludzi z krwi i kości. Przykładowo stryj Kazio, gdy był człowiekiem świeckim korzystał z życia. Zachowały się jego zdjęcia, na których stoi i pali cygaro. Nie wyróżniali się czymś szczególnym, poza głębokim życiem duchowym. Robili dużo dobrych rzeczy, niekoniecznie jawnie i angażowali w to innych. Obaj zginęli śmiercią męczeńską.
Czy święci przodkowie to obciążenie?
Kiedy byłem młodszy zastanawiałem się nad tym, czy muszę być taki, jak oni? Nie, nie muszę. Każdy z nas samodzielnie odpowiada za swoje życie. Kroczy swoją unikalną drogą do zbawienia. Na pewno czuję ich wsparcie na ziemi. To nic materialnego. Właściwie wprost przeciwnie. Można mówić o czuciu porównywalnym do powiewu wiatru, do ulotnych skojarzeń czy myśli.
Jak pomagają?
Być może podsuwają te myśli czy skojarzenia. Pewną zdolność łączenia punktów z przeszłości w odniesieniu do teraźniejszości. Może to właśnie ich zasługa, że w moim życiu pojawiają się ludzie w odpowiednim czasie i coś wartościowego do niego wnoszą?
Leczenie ran
Wzdycha pan do nich?
Nie! Jestem konkretnym człowiekiem, z zawodu inżynierem, więc sobie do nikogo nie wzdycham. Po prostu zastanawiając się nad czymś, pytam: czy to ma sens, drogi stryju lub wuju?
Ponieważ czuje, do czego pani zmierza, powiem tak. Rozmawiam z panią z Łaszczowa, z miejsca, z którego przez okno widzę resztki dworu. To stamtąd wiosną 1940 roku wuj Staś został zabrany przez gestapo i wywieziony do obozu koncentracyjnego w Dachau, gdzie zginął niecały rok później. Został zakatowany przez obozowego kapo. Jestem w miejscu, z którego on odjechał w wieku 44 lat. Kiedy zacząłem przyjeżdżać do Łaszczowa, odbudowywać gospodarstwo, które kiedyś on prowadził, też miałem 44 lata. Nie połączyłem tych faktów od razu. Dopiero po kilku latach, w czasie jednego z pobytów, zastanawiałem się, ile lat miał wuj, gdy go aresztowano. Dlaczego mi takie pytanie przyszło do głowy?
Dlaczego?
Myślę, że dlatego, że to dla mnie ważne. To, że po latach nasza rodzina wróciła do Łaszczowa i próbujemy z żoną odbudować pałac i rewitalizować park, by stworzyć tu Dom Komedii Aleksandra Fredry. Sprawy wróciły na właściwe tory. Przecież moja rodzina została wyrwana siłą z tego miejsca. Najpierw przez okupantów – Niemców, a ostatecznie przez obcy system – komunizm.
Tradycja, która była budowana przez stulecia została zburzona. Została gigantyczna rana. Zresztą każda wojna, przemoc wywołuje taką reakcję. Przypomina nam o tym każdego dnia, obecność ukraińskich kobiet z dziećmi, które od roku gościmy w naszym domu, tu w Łaszczowie. One na razie nie mają gdzie wrócić.
Arystokracja, rodzina taka jak Pana, przez lata (wojna, komunizm) traciła nie tylko dobra materialne, ale i szacunek…
Zburzone i zdeptane zostało wszystko. Pamięć, kultura, ale i poczucie godności tworzone przez kolejne pokolenia od setek lat. Mój przodek gen. Stanisław Szeptycki walczył o wolność, niepodległość Polski. Aż tu w 1944 roku nazwano nas wyrzutkami społecznymi. Zabrano wszystko. Dla pokolenia moich dziadków i rodziców to był tragiczny szok.
Mimo to umieli się podnieść, wytrwać i przekazać poczucie własnej wartości oraz pamięć o przeszłości swoim wnukom i dzieciom. Nasze pokolenie dostało kolejną szansę. My możemy na dziedzictwie przodków i na tych gruzach zbudować coś nowego, aby napisać następny, mam nadzieję pozytywny i szczęśliwy rozdział, w tej wielowiekowej sztafecie pokoleń.
Dom Komedii
Z żoną Katarzyną działacie ku chwale Aleksandra Fredry, który pisał nie tylko komedie, ale wiersze głęboko religijne. Był bardzo wierzącym człowiekiem. W najbardziej znanej komedii „Zemsta” pisał: ZGODA! A BÓG WTEDY RĘKĘ PODA!
To z finału „Zemsty”! Ciekawe podsumowanie naszej rozmowy się zrobiło. Zgoda. Przebaczenie. Ważne, zapomniane dziś słowa. Budując z żoną Dom Komedii Aleksandra Fredry wierzymy, że ludzie, którzy mają się w nim znaleźć, znajdą się na pewno. Mówiłem o punktach łączących ludzi i sytuacje w naszym życiu. Tak właśnie jest przy przywracaniu pamięci o Fredrze.
Osoby, których potrzebujemy z bardzo różnych środowisk w określonym czasie – same się znajdują, by pomóc. Dom Komedii buduje się poprzez spotkania i powiększanie grona domowników. Mamy rok Aleksandra Fredry i wielu ludzi nami – potomkami Fredry – szczególnie się interesuje. Musimy na to trochę uważać.
Czasami się nacinamy, czujemy się lekko wykorzystani. Są tacy, którzy chcą się dzięki niemu pokazać, zaistnieć, a może i zarobić na Fredrze. Na szczęście pojawiają się i ci, którzy chcą coś robić dla Fredry, tak jak my. Tylko z tymi drugimi jest nam po drodze.
Skąd taka nazwa: Dom Komedii?
Dom to słowo, które ma ciepłą konotację. Z Kasią aktualnie jesteśmy w nim „na stałe”, występujemy w roli gospodarzy. Powołaliśmy go do życia wraz z moim kuzynem i jego żoną. Inni przychodzą i odchodzą. Nasze dorosłe już dzieci, kuzynki i kuzyni, ludzie, którzy pomagają nam go współtworzyć, goście przychodzący na spotkania z nami, czy – sięgając pamięcią w przeszłość – poprzednie pokolenia. Taki też był dom w czasach Aleksandra Fredry. Otwarty. Miał licznych rezydentów. To były zresztą czasy otwartości na innych. Próbujemy przywrócić do życia taką właśnie atmosferę w Domu Komedii Aleksandra Fredry.
*Maciej Szeptycki (ur. 1971): twórca Fundacji Rodu Szeptyckich, wspólnie z żoną Katarzyną (ur. 1972). Opiekun rodzinnego Archiwum. Zawodowo – mgr inż. telekomunikacji. Przedsiębiorca. Właściciel gospodarstwa warzywniczego. Potomek Aleksandra Fredry. Prowadzi Dom Komedii Aleksandra Fredry.