Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
O codziennej sytuacji na Ukrainie atakowanej przez rosyjskie naloty i chowającej swoich obrońców, a także wizycie w tym kraju generała zakonu o. Gerarda Timonera III pisze w kolejnym „Liście z Kijowa” przełożony dominikanów na Ukrainie, o. Jarosław Krawiec OP.
List z Kijowa
Drogie Siostry, Drodzy Bracia,
majowe noce w Kijowie są w tym roku wyjątkowo niespokojne. Zwłaszcza ta z poniedziałku na wtorek. Strzelającym do rosyjskich rakiet i dronów obrońcom ukraińskiego nieba akompaniowały alarmy samochodów. Jak szalone włączały się i wyłączały, kiedy drżała ziemia, a niebo wielokrotnie rozświetlały powtarzające się eksplozje. Trudno byłoby chyba znaleźć w Kijowie kogoś, kto nie zerwał się z łóżka tuż po godzinie trzeciej. Pani Katia, nasza klasztorna kucharka, wyszła z sąsiadami na klatkę schodową, szukając tam bezpieczniejszego miejsca. W budynku, w którym mieszka, ludzie się po prostu boją, bo w pierwszych miesiącach wojny w pobliżu kilkukrotnie spadały rakiety, a z okien wylatywały szyby. Teraz każdy ostrzał miasta, to dla nich potężna dawka stresu.
Dzisiejszej nocy również toczyła się bitwa nad kijowskim niebem, ale w okolicy klasztoru było znacznie ciszej i większość z nas dowiedziało się o tym, co się działo dopiero z porannych wiadomości. Przy śniadaniu zapytałem Panią Katię, jak spała tej nocy? „Ojcze, pierwszy raz od bardzo dawna nie słyszałam wreszcie wycia syren… ale niestety zadzwoniła kuzynka z pytaniem czy u mnie wszystko w porządku… Jak pech to pech – do rana już nie mogłam zasnąć”.
Wspominam o Kijowie, ale to oczywiście nie jedyne ostrzeliwane miasto. Jest ich codziennie w Ukrainie znacznie, znacznie więcej. Całkiem niedawno doszło do potężnych eksplozji w Chmielnickim. Były na tyle mocne, że choć wszystko działo się w pewnej odległości od naszego klasztoru, to bracia znaleźli na podłodze fragmenty tynku, który posypał się z sufitu.
Dzisiaj obchodzony jest dzień wyszywanki, czyli tradycyjnej ukraińskiej koszuli ozdobionej specjalnymi haftami, których wzory różnią się w zależności od regionów. Koszule, t-shirty, eleganckie suknie a nawet alby i liturgiczne szaty zdobią ornamenty wykonane często z prawdziwym kunsztem. Na pomysł, by świętować ludowy strój mieszkańców Ukrainy, a zarazem stworzyć z niego prawdziwą markę, wpadli podobno w 2007 roku studenci uniwersytetu w Czerniowcach. Dziś chyba nikt w Ukrainie nie wstydzi się chodzić w wyszywance, a za naprawdę eleganckie koszule czy kobiece bluzki, wykonane przez renomowane firmy, trzeba dobrze zapłacić. Wracając z porannych zakupów, mijałem sporo osób w wyszywankach. Mam wrażenie, że znacznie więcej niż w ubiegłych latach.
W pierwszych dniach maja odwiedził nas generał dominikanów. Była to jego pierwsza wizyta w Ukrainie, a dla nas radość spotkania z najwyższym przełożonym i zarazem 88. następcą św. Dominika. Ojciec Gerard Timoner III wraz ze swoim socjuszem o. Alainem Arnauld, który w Ukrainie był po raz trzeci od wybuchu wojny, odwiedzili Fastów, Kijów, Chmielnicki, Czortków i Lwów. Przejechali pociągami i samochodami mnóstwo kilometrów, by spotkać się rodziną dominikańską, czyli siostrami, braćmi oraz świeckimi Zakonu, wszędzie tam, gdzie znajdują się dominikańskie klasztory. Mam wciąż w pamięci wiele słów ojca Gerarda, który w moim przekonaniu łączy w pełnionej posłudze przełożonego autentyczną miłość, współczucie i prawdziwie dominikański rozsądek.
Na wniosek polskiego prowincjała, generał uhonorował szczególnym wyróżnieniem wolontariuszki i wolontariuszy Domu św. Marcina de Porres z Fastowa. Medal „Bene Merenti” jest przyznawany od ponad 50 lat osobom nie należącym do Zakonu, których świadectwo życia Ewangelią zasługuje na wyróżnienie. Nagroda po raz pierwszy nie została przyznana pojedynczej osobie, co jak podkreślał o. Alain, jest inspirujące dla dominikanów, którzy na całym świecie starają się żyć i głosić Chrystusa właśnie jako wspólnota. „Dziękuję, że jesteście budowniczymi pokoju razem z nami!” – dodał.
Jestem wdzięczny o. Łukaszowi Wiśniewskiemu, a także generałowi, że nie tylko dostrzeli wolontariuszy i to co robią dla innych, ale również, że osobiście im tę nagrodę wręczyli. Nie brakowało łez i wzruszenia na twarzach wyróżnionych. I sam go też nie kryłem, patrząc z dumą na nich, a także… na trzymaną z czułością w dłoniach Katii maleńką figurkę św. Marcina de Porres, jedną z dwóch wykonanych dla nas przez brata Marie-Bernarda z Francji. Ojciec Alain zaskoczył nas jeszcze jednym prezentem. Otóż Ania, jedna z wolontariuszek, która jest nauczycielką angielskiego, włada także językiem fińskim. W podarunku od o. Alaina i braci dominikanów z Helsinek dostała trzy książki... oczywiście po fińsku!
Jadąc z Fastowa do Kijowa odwiedziliśmy tereny wyzwolone przed rokiem z rosyjskiej okupacji. Wciąż są one mocno zniszczone. Zatrzymaliśmy się w Andrijewce, o której wielokrotnie wspominałem w listach na samym początku wojny. Ojciec Misza wraz z wolontariuszami znów przywieźli kilka tysięcy maleńkich kurczaków, które razem z braćmi Gerardem i Alainem rozdawaliśmy mieszkańcom wioski. Zwłaszcza starsi ludzie bardzo cieszyli się z takiego podarunku, mówiąc, że z tych „kościelnych” piskląt, które dostali przed rokiem, żadne nie umarło. Nie wiem ile w tym prawdy, a ile serdecznej wdzięczności dla o. Miszy za towarzyszenie im od samego początku tej tragedii. Stanąłem z boku, by porozmawiać ze starszym mężczyzną, który przeżył okupację Andrijwki: „Pierwszy raz w życiu byłem wdzięczny, że jestem stary. Kiedy Rosjanie zaczęli aresztować, wywozić albo zabijać młodszych ode mnie mężczyzn, mnie puścili wolno, mówiąc, że jestem już stary i nikomu niepotrzebny”. „Starość uratowała mi życie” – dodał.
W Irpieniu zatrzymaliśmy się na chwilę obok ruin mostu. To symboliczne miejsce i brama do wolnego świata dla osób uciekających z zajętych przez Rosjan terenów na samym początku wojny. Ludzie przedzierali się wtedy tamtędy pod ostrzałem, nie zważając na lodowatą wodę, a heroiczna pomoc ukraińskich żołnierzy, strażaków, policjantów i wolontariuszy, została utrwalona na zdjęciach, które oglądał na przełomie lutego i marca 2022 roku cały świat. Dzieląc się ze mną i Radiem Watykańskim swoimi wrażeniami z pobytu w Ukrainie o. Gerard wspomniał to miejsce: „Obok tego zniszczonego mostu jest budowany nowy, być może mocniejszy od poprzedniego. I to jest dla mnie ważny obraz. Symbole zniszczenia pozostają, jak rany Chrystusa, które pozostały nawet po zmartwychwstaniu. Ale po drugiej stronie widzisz most, który jest budowany nawet teraz, gdy trwa konflikt. I chciałbym wierzyć, że to jest również misja Kościoła, misja wszystkich ludzi dobrej woli, aby budować mosty. Kiedy Tomasz Apostoł dotknął ran Chrystusa wykrzyknął «Pan mój i Bóg mój». Modlimy się i mamy nadzieję, że nawet jeśli jesteśmy otoczeni przez zniszczenia i przez rany ukraińskiego narodu, to nadal możemy dotykać ran Chrystusa i wołać: «Pan mój i Bóg mój», ponieważ wierzymy w zmartwychwstanie. Symbole śmierci mogą stać się symbolami nowego życia. Nowego życia, które tylko Bóg może dać”.
W Międzynarodowy Dzień Pielęgniarek i Położnych, przywiozłem do Kijowa z Krakowa i przekazałem kapelaństwu prowadzonemu przez dominikanów w jednym ze stołecznych szpitali relikwie pielęgniarki bł. Hanny Chrzanowskiej (1902 – 1973). To był pomysł Sylwii, świeckiej pielęgniarki pracującej w krakowskim pogotowiu ratunkowym, związanej z Ukrainą od rewolucji na Majdanie w 2014 roku. Mocno wierzę, że wstawiennicza modlitwa bł. Hanny i przykład jej świętego życia będzie wsparciem dla lekarzy, personelu medycznego, a przede wszystkim chorych, którym jako kapelan posługuje o. Oleksander.
Kilka dni temu odwiedziłem cmentarz we Lwowie, gdzie znajdują się groby ukraińskich żołnierzy. Z każdym dniem ich przybywa. Przy jednej z mogił starszy pan układał kwiaty. „Slava Isusu Chrystu! To wasz syn?” – zapytałem. Mężczyzna poprosił o powtórzenie, jakby był myślami gdzie indziej. „Tak. Jedyny syn. Był. Nie ma go”. Zginął na Chersońszczyźnie. Przy innym grobie młodego żołnierza, na ławeczce modlił się na różańcu również starszy i ubrany w polowy mundur mężczyzna. Zadałem mu to samo pytanie. „Nie. To mój towarzysz. Nie znałem go. Ale zginął tuż obok mnie”. „Gdzie to było?” „Awidijwka” - odpowiedział. I w rozmowie pokazał na serce, dodając: „Teraz tutaj toczy się największa wojna”.
Chwilę wcześniej, podczas Mszy świętej przeczytałem słowa z Ewangelii według św. Jana: „Ojcze, chcę, aby ci, których Mi dałeś, byli ze Mną tam, gdzie Ja jestem” (17,24). Jestem przekonany, że o to prosi dziś Ojca dla braci dominikanów Chrystus. On jest na Chersońszczyźnie, w Awdijwce, na lwowskim cmentarzu z bliskimi opłakującymi swoich zmarłych… Zaprasza by Mu towarzyszyć.
Podobnym doświadczeniem dzieli się Marzena, wolontariuszka z Polski, która wraz z o. Miszą i ekipą z Fastowa była w ubiegłym tygodniu w okolicach Iziumu: „W wsi Zawody spotkaliśmy mężczyznę, którego ciężko będzie zapomnieć. Nie miał więcej niż 50 lat, widać, że pije, widać jednak, że to nowe picie, że przed wojną alkohol nie był częścią jego życia. Przyszedł na spotkanie w sprawie remontu domów, które nadają się do uratowania. Przyszedł, żeby przez chwilę pobyć z ludźmi. «Zabili mojego synka w biały dzień, w czasie okupacji wioski, ot tak, szedł przez wioskę, patrzyli na niego i strzelili. Zostałem absolutnie sam. Nie chcę nic remontować. Chcę, żeby alkohol mnie zabrał...»
I co można zrobić? Co można powiedzieć? Nic. Po prostu nic. Patrzysz na człowieka, z którego uszło życie, a jednocześnie widzisz w jego oczach, czujesz w nim niesamowite dobro. Po prostu być... Po prostu przez chwilę przy kimś pobyć...”
Z pozdrowieniami, wdzięcznością za okazywane nam wsparcie i prośbą o modlitwę,
Jarosław Krawiec OP, Kijów 18 maja 2023
info.dominikanie.pl