Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Trawa nie rośnie szybciej, kiedy ciągnie się ją rękami do góry. Żadna roślina nie rozwinie się z tego powodu, że ktoś na nią nakrzyczy. Ogrodnictwo - tak bardzo obecne w przypowieściach Jezusa - pozwala zobaczyć czego potrzebuje człowiek do rozwoju. Każdy, kto choć raz zanurzał ręce w ziemi i pielęgnował warzywa, drzewa albo kwiaty wie, ile potrzeba troski, oddania i miłości, by cokolwiek mogło zakiełkować i dalej rosnąć. Metafory delikatności i opieki mogą nam wskazać sens Wielkiego Postu.
Od makowca do tłustego pączka
W języku polskim nazwa okresu poprzedzającego Wielkanoc może być dla kogoś przytłaczająca: nie dość że „post”, czyli wyrzeczenie, to jeszcze „wielki”. Zapewne wpływa to też na rozkład akcentów, jaki często towarzyszy osobom wierzącym w tym czasie. Na myślenie, że oto nadchodzi okres wielkich umartwień. A za umartwieniami powinna pójść również wewnętrzna przemiana. Autorem tej przemiany jest rzekomo sam Bóg (tego przynajmniej byśmy chcieli), ale tak naprawdę to przecież spinamy w tym momencie wszystkie mięśnie, by tylko pokazać, na jak wiele nas stać. Z drugiej strony: wreszcie możemy ukarać samego siebie za dotychczasową ilość folgowania i pobłażania własnym zachciankom. Nie da się przecież zaprzeczyć, że zaczęliśmy świętować Boże Narodzenie serniczkiem i makowcem, a skończyliśmy na tuzinie pączków pochłoniętych w tłusty czwartek (i może jeszcze z jakąś poprawką w ostatki).
Kolizja Wielkiego Postu z karnawałem w samej już nomenklaturze zatrzymuje nas przy bardzo powierzchownym myśleniu o funkcjonowaniu człowieka. Kiedy świętujemy i wnosimy do naszego życia przyjemności, często się nam wydaje, że nad wyraz sobie folgujemy. A przecież prawdziwe życie zaczyna się dopiero wtedy, gdy „zaciśniemy pasa” i „dokręcimy wszystkie możliwe śruby”.
Surowy i wiecznie niezadowolony Bóg
Oczywiście taka wizja ludzkiego wzrostu ma głęboki związek z obrazem Boga, który jawi się nam jako nieludzki. Postrzegamy go jako surowego i niezadowolonego z nas Ojca, który obraża się na każdy przejaw radości w ziemskim życiu. I który, z założonymi rękami czeka, aż wreszcie osiągniemy doskonałość. Przecież chcieć to móc, jeśli więc żadna przemiana nam nie wychodzi, to znaczy, że z pewnością staramy się za mało.
Woluntaryzm i bez Wielkiego Postu podpowiada wielu ludziom, że naprawią siebie sami gestami coraz większej surowości, a na koniec będą mogli powiedzieć, że wszystko to sprawiła w nich łaska Boża. Jeszcze gorzej, gdy nie zauważają, że duma z niezjedzonej ani jednej łyżeczki cukru aż do śniadania wielkanocnego może przysłonić całkowicie fakt, w jak ogromnym napięciu upływała ich codzienność. Mogą też nie zauważyć, jak odbierali swoim bliskim życie - kawałek po kawałku czyniąc im złośliwe docinki, zaniedbując więzi czy zapominając o miłosierdziu.
Post: umieranie czy budzenie się do życia?
W języku angielskim nazwa „Wielki Post” brzmi „Lent” i pochodzi od średnioangielskiego „springtime” – czas wiosny. Gdy wracam do niej, łatwiej mi zauważać, że to okres budzenia się do życia. Okres, w którym wrzucone w ziemię ziarna i zimujące cebule po prostu otwierają się na sprzyjające okoliczności: coraz wyższe temperatury, dłuższy dzień, wilgoć i słońce. Zadziwiające, że natura - tak pełna troski i sprzyjająca życiu - tyle mówi o Bogu, który chce nam właśnie sprzyjać.
Na progu Wielkiego Postu myślę także o dzieciach i o tym, co takiego daje im wzrost. One uczą się kochać tylko wtedy, gdy są kochane. Szanują innych, gdy same doświadczają szacunku. Współpracują i ubierają się do przedszkola, gdy mają wystarczająco dużo czasu i czują więź z opiekunem, który je rozumie. Rozpadają się zaś na kawałki, gdy do porannej rutyny włączony zostaje pośpiech, krzyk i szantaż.
Warunki do rozkwitu
Nie znam dziecka, które rozkwitałoby na skutek szorstkości, surowości, głodzenia, bicia i odmowy relacji. Czasem ratuje takie dzieci przed całkowitą rozpaczą i zamknięciem się w sobie jakaś kochająca babcia. Czasem jednak, sposobem na lepsze życie jest poszukanie tym dzieciom jakiejś pieczy zastępczej.
Mimo to, w Wielkim Poście wciąż zdarza się nam ulec pokusie zafundowania sobie samym „zimnego chowu” i oczekiwania od siebie fenomenalnych skoków rozwojowych. Trudno spodziewać się, że udręczeni, zdegustowani sobą i zanurzeni w popiele przez czterdzieści dni – staniemy się nagle punktualni, przestaniemy krzyczeć, a zaczniemy się regularnie modlić.
Bóg jak czuły rodzic
Może lepiej jednak pomyśleć o Bogu, jak o czułym rodzicu, który pragnie otulić nas swoją miłością, by to ona mogła nas leczyć. Może warto wyobrazić Go sobie jako kogoś, kto chce nam pomóc stworzyć w życiu przestrzeń, dzięki której zrozumiemy lepiej samych siebie i zauważymy, czego potrzebujemy, by nasza codzienność mogła byś bardziej wspierająca dla nas samych i naszych bliskich. Możliwe, że wtedy uda się nam zbudować z Nim lepszą relację: taką, którą nie będzie się opierać na składaniu ofiar, ale na Bożym dziecięctwie. Jego ojcostwo znaczy, że możemy do Niego przychodzić ze wszystkim i w każdej chwili naszego życia po to, by usłyszeć: „kocham Cię”, „jestem z tobą”, „nigdy cię nie opuszczę”, „jesteś dla mnie ważny/ważna”.
Bóg, kochający ogrodnik, będzie zaś otulał nas ciepłem niczym słońcem. Będzie też zasilał, podlewał i cieszył się z każdego zielonego listka, pączka i kwiatka. A gdy nam braknie cierpliwości do siebie samych, będzie nam jej użyczał z głębin własnego serca. Byśmy – podobnie jak on – umieli kibicować sobie i patrzeć na siebie z życzliwością.
By pomagać sobie i Wam spotykać się w Wielkim Poście z Bogiem, który jest miłością, przygotowałam „Kalendarz na Wielki Post”, który można pobrać tutaj: