Dopiero co wróciła z mistrzostw tanecznych Malta Open Dance Spectacular 2022, gdzie stanęła na podium, dwukrotnie zajmując trzecie miejsce: w kategorii Single Lady Conventional Class 1 oraz w kategorii Showdance Championships Class 1. Gościnnie zatańczyła też z grupą ze Stowarzyszenia Swing-Duet z Łomianek, która zajęła 1. miejsce.
Pierwszy wyjazd Sary na zawody Pucharu Świata (dwa lata temu w holenderskim Cuijk podczas World Para Dance Sport Competitions 2019) dał jej dwa złote medale. Z ostatnich, XXIV, Mistrzostw Polski w tańcach na wózkach w czerwcu br. wróciła z poczwórnym złotem. W sumie przez 6 lat zdobyła już 20 medali.
Pasja nieoczywista
Sama przyznaje, że jest uparta i gdy coś postanowi, to nie zniechęca się w dążeniu do osiągnięcia celu. Właściwie tak było od samego początku z tańcem. To nie było oczywiste, że będzie mogła tańczyć, z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze, choruje na rzadką chorobę genetyczną – wrodzoną łamliwość kości – dlatego też porusza się na wózku.
Po drugie, w Przemyślu nie było szkoły tańca dla osób na wózkach. Ale Sara zakochała się w tańcu już w podstawówce – strzała amora trafiła prosto w serce. Najpierw oglądała różne występy taneczne np. w szkole, potem na YouTubie. I tak się zaczęło. A potem chciała sama tańczyć. Wydawało się to niemożliwe ze względu na jej chorobę – kości mogą się złamać nawet samoistnie podczas snu. O uszkodzenie bardzo łatwo chociażby podczas gwałtownego ruchu. Już przed urodzeniem Sara doznała 8 złamań, a ze szpitala jako noworodek wychodziła w gipsie.
Najpierw znalazła sojusznika w siostrze. Obdzwoniły wszystkie szkoły tańca w mieście, aż w końcu trafiły na Rafała Zakielarza, właściciela szkoły Golden Dance w Przemyślu. – Dałam numer mamie, która zadzwoniła tam pełna obaw. Mama nie robiła sobie i mnie wielkich nadziei. Ale pan Rafał powiedział, żebym przyszła – opowiada Sara. – Na początku myślał, że to będzie dla mnie zabawa, ale gdy zobaczył, jak poważnie traktuję treningi, postarał się o partnera dla mnie i uczył nas indywidualnie. Dlatego moje sukcesy są także jego zasługą. Muszę też podziękować mamie, która ze mną wszędzie jeździ. I oczywiście sponsorom moich wyjazdów, czyli firmie OBPON i Zamkowi Dubiecko, bez nich te podróże nie byłyby możliwe – dodaje.
Ukochana samba
– Nie boję się tańczyć. Przyzwyczaiłam się do choroby, chociaż nie powiem, żeby nie było na początku ciężko. Zastanawiałam się, dlaczego ja choruję. Nie życzę tego nikomu, ale było mi ciężko to zrozumieć. Zdaję sobie sprawę, że może dojść do złamania, ale myślę, że co ma być, to się stanie. Kocham taniec i chcę realizować tę pasję – mówi Sara. Na razie jest w II klasie technikum reklamy, ale ma jasno sprecyzowane cele. Marzy o tym, żeby założyć w Warszawie szkołę tańca dla osób na wózkach i być instruktorką tańca. Po drugie, marzy, by należeć do kadry narodowej, aby móc profesjonalnie rozwijać się w tańcu. Bo to, co kocha w nim najbardziej, to pokazywanie swoich prawdziwych emocji i samej siebie. – Taniec mnie motywuje i otwiera. Podobają mi się wszystkie style taneczne, ale najbardziej samba – podkreśla Sara.
Beata Staszyszyn, mama Sary, potwierdza, że jak Sara coś postanowi, to uparcie do tego dąży. – Dlatego często dochodzi między nami do wojny, wręcz na noże. Sara jest bardzo uparta i szczera, mówi to, co myśli. A to nie każdemu się podoba i córka ma też przez to wrogów. Nie da sobie przetłumaczyć pewnych rzeczy – mówi.
Przyznaje, że teraz czuje ulgę, że Sara znalazła swoją pasję, cel w życiu, że się spełnia i daje jej to satysfakcję. – Jednak nie jest do końca tak, że się o nią już nie boję. Obie wiemy, że w każdej chwili może dojść do złamania. Jednak rozmawiałam z jej lekarzem prowadzącym, który przyznał, że nie mogę Sarze zabronić tańczyć, bo wtedy zamknie się w sobie i nie będzie szczęśliwa. Wiem, że tak by właśnie było – przyznaje.
U progu dorosłości
Pani Beata o chorobie Sary dowiedziała się trzeciego dnia po jej urodzeniu. Na początku nie wiedziała, jak się nią zajmować, żeby nie uszkodzić córki. Nie miała też wsparcia psychologicznego. – Bardzo to przeżyłam. Jednak po części pogodziłam się już z jej chorobą, nie ma wyjścia.
– Dzięki Sarze stałam się silniejsza. Teraz ona mnie wspiera. Czasami mówi, żeby czymś się nie przejmować, że to nie ma sensu. Ja tak sobie nie dawałam rady w życiu, jak ona – przyznaje Beata Staszyszyn. – Sara jest też bardzo wrażliwa, ma dobre serce. Jak widzi, że ktoś potrzebuje pomocy, to zaraz pierwsza chce pomóc – mówi kobieta. Obecnie mama i córka toczą batalie o to, żeby Sara mogła sama wychodzić do miasta. – Jeszcze się obawiam o jej bezpieczeństwo, bo wystarczy tylko chwila nieuwagi – mówi pani Beata. Choć przyznaje, że Sara jest w bardzo wielu obszarach codziennego życia samodzielna i dąży do tego. Sara zaś podkreśla, że gdy za dwa lata znowu pojedzie na zawody na Maltę, to już będzie pełnoletnia.