separateurCreated with Sketch.

Książki pod kocyk na zimowe wieczory? Te tytuły cię rozgrzeją!

BOOKS
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Najnowsza powieść Szczepana Twardocha, choć tytuł „Chołod” kojarzy się zimno, rozgrzewa wyobraźnię. Jaką jeszcze książkę wziąć pod kołdrę na długie grudniowe wieczory?

Długie grudniowe wieczory aż proszą się o umilenie dobrą lekturą. Koc, herbata z goździkami i cynamonem, a do tego wciągająca książka. Czego więcej trzeba, by przetrwać zimę?

Szczepan Twardoch „Chołod”

Zestawienie otwiera najnowsza powieść Szczepana Twardocha. Jako wierna fanka pisarza z Pilchowic nie mogłam inaczej ;) Nawet jeśli Chołod nie jest najwybitniejszą jego książką. Tym, za co Twardoch zbiera krytyczne opinie, jest przede wszystkim wstęp. Długi i nużący. Nawet przywykłych do megalomańskich skłonności autora będzie uwierał.

Twardoch ze szczegółami opisuje przygody z wyprawy na Spitsbergen. Warunki pogodowe, mapy, radary, dane z AIS, maszty, żagle... Gdy ma już wracać, poznaje Borghild Moen, tajemniczą kobietę, z którą… rusza w dalszą podróż. A ta „sprzedaje” mu historię, która staje się kanwą do utkania Chołodu.

Pomijając irytujący wstęp, historia Konrada Widucha jest arcyciekawa. To marynarz niemieckiej marynarki podczas I wojny światowej. Potem bolszewik i komunista. Całym sercem oddany rewolucji. W czasie wielkiej czystki w 1937 r. aresztowany i skazany. Trafia do łagru, z którego po roku ucieka. Nie sam, z przestępcami Gabaidze i Ljubow.

Jestem jeszcze człowiekiem?

Trafiają do tytułowego Chołodu – miejsca nieskażonego czasem i historią. Miejsca, gdzie mówi się nieznanym językiem i żyje w rytmie wyznaczonym przez surową, polarną naturę. Widuch próbuje tam znaleźć też swoje miejsce, ale czy mu się uda? Choć mówi kilkoma językami i uczy się kolejnego, języka Chołodców, to nić porozumienia szybko się zrywa. Po tym wszystkim, co widział i przeżył, nieustanie zadaje sobie powracające jak refren w litanii pytanie: „Czy jestem jeszcze człowiekiem?”.

Nie da się czytać Chołodu bez analogii do współczesności. Rosja jest tu potworem, który wsysa każdego, kto stanie naprzeciw. Sieje spustoszenie. Rządzi się prawem silniejszego. Niesie przemoc i cierpienie. Ciarki przechodzą, jeśli wziąć pod uwagę atak Rosji na Ukrainę. A Twardoch, jak to Twardoch, trzyma w napięciu do ostatniej strony. Od powieści trudno się oderwać, więc ostrzegam – wygospodaruj sobie na nią 2–3 nieprzespane noce. Tytuł, pozornie „zimny”, ale jakże rozgrzewa wyobraźnię!

Bernard Newman, "Rowerem przez Polskę w ruinie"

Pozostajemy w klimacie historyczno-wojennym, ale kolejna pozycja to lektura z gatunku non-fiction. Bernard Newman – brytyjski dziennikarz, wcześniej żołnierz, a przede wszystkim niestrudzony podróżnik. W okresie międzywojennym odwiedził ponad 60 krajów, i to na rowerze. Do Polski przyjechał kilka razy. Efektem wypraw była książka Rowerem przez II RP. Niezwykła podróż po kraju, którego już nie ma… Opisał Polskę z perspektywy zwykłych ludzi, których napotkał między Helem a Zakopanem.

Kraj, którego nie ma

Pomiędzy tamtą wyprawą a kolejną mija dekada (1934–1945). Kraj, który Newman opisuje w kolejnej książce, Rowerem przez Polskę w ruinie, zmienia się nie do poznania. Polska ledwo co podnosi się z wojennej pożogi. Brytyjczyk opisuje naszą sytuację polityczną, ekonomiczną, gospodarczą. Przygląda się pomysłom w sferze industrializacji (np. GOP). Nie unika drażliwych i gorzkich tematów, jak antysemityzm czy gorycz Polaków z powodu pojałtańskiego podziału świata. Rozmawia z chłopami, nauczycielami, rolnikami, intelektualistami.

Tym, co czyni relację Brytyjczyka jeszcze smakowitszą jest fakt, że to jedyny nieocenzurowany reportaż z 1945 roku. A było to możliwe tylko dlatego, że Newman spisał wrażenia z podróży już po powrocie do Anglii. Dlatego ocalał przed interwencją komunistycznej propagandy… Gratka dla miłośników historii (prawdziwy, surowy do bólu, nieskażony poprawnością polityczną i obiektywny opis powojennej Polski), ale i dla rowerzystów i podróżników (zwłaszcza wędrowników w starym stylu ;)).

Alicja Urbanik-Kopeć, "Matrymonium. O małżeństwie nieromantycznym"

I znowu – lektura z historią w tle, o Polsce, której już nie ma, ale z perspektywy… zawierania związków. Okładka Matrymonium może nieco mylić. Moją uwagę przykuła świetna grafika: para do góry nogami i anonse prasowe, w których pan szuka miłej pani (albo odwrotnie) na resztę życia. „Warunki wymagane: panna, lat 24–29, ładna niekoniecznie, ale sympatyczna, bardzo zgrabna, koniecznie ładne nóżki, wzrostu nie więcej średniego, któraby chciała sobie wspólną pracą byt zabezpieczyć”. Albo: „Panowie zamożni, na poważnych stanowiskach, lat 40–45, złożą oferty wdówce młodej, ładnej, posiadającej 30.000 gotówki. Cel matrymonialny”.

Czyta się i parska śmiechem, ale to lektura słodko-gorzka. Autorka, niczym przewodnik, przeprowadza przez kolejne etapy związku: od szukania partnera (za pomocą anonsów albo rodzinno-towarzyskich koneksji), przez zawarcie kontaktu, ekhm, małżeństwa, aż po koniec, mniej lub bardziej szczęśliwy, kiedy zamążpójście okazuje się złą inwestycją, a majątek trzeba – nie bez szarpanin – podzielić.

Małżeństwo z/bez wyboru

Autorka szeroko opisuje sytuację kobiet na przełomie XIX/XX wieku, które kiszą się w ciasnych ramach prawno-społecznych. Kiedy pozycję (i wartość!) kobiety wyznacza liczba zer w posagu (albo weksle, hektary i rodzinne cenne pamiątki). Kiedy nie mogą same zarządzać swoim majątkiem (i sobą!), bo decyduje o tym ojciec (albo brat czy kuzyn). Gdy małżeństwo wydaje się jedynym przeznaczeniem i zabezpieczeniem finansowym kobiety.

Z początku nieco zabawna lektura prasowych anonsów cytowanych w oryginale (ach, ta przedwojenna polszczyzna!), szybko zmienia się w gorzką analizę sytuacji kobiet na przełomu wieków. Jak nietrudno przewidzieć, nieromantyczne, aranżowane małżeństwa często się rozpadają, a kobiety pozostają „na lodzie”, z dziećmi, a często i długami mężów.

Autorka kreśli jednak szerszy obraz – opisuje też kobiety, które zaczynają pracować, a których samodzielność finansowa rośnie. Wdowy czy stare panny, które nie dają się zamknąć w ciasne karby małżeńskich transakcji. Ich niezależność rośnie, ale jednak – oczekiwania społeczne nie maleją. Niby opisy sprzed wieku, a niekiedy trudno uniknąć deja vu – brrr…

Agata Romaniuk, "Krótko i szczęśliwie. Historie późnych miłości"

Zostajemy w miłosnym klimacie, ale tym razem będzie o związkach jak najbardziej romantycznych! Chociaż nieoczywistych. Bo kto by tam myślał na starość o miłości. W dodatku: nie zawsze z happy endem. Agata Romaniuk w Krótko i szczęśliwie zbiera historie dojrzałych miłości, które przydarzyły się na ostatniej prostej życia. Miłości po śmierci męża/żony. Pierwszym zakochaniu, któremu nie przeszkadza 70 lat na karku.

Reportaż o późnych miłościach nie jest cukierkowy. Można się uśmiechnąć, ale i wzruszyć. Szczególnie za serce chwyta reportaż Dwie altówki, jeden kot o parze muzyków, którzy uciekają z Ukrainy przed wojną czy Powrót Hani – o Tadeuszu, który po śmierci żony przestał mówić. Jego życie odmienia… wnuczka. Jak? – przeczytajcie, ale uprzedzam, potrzebne będą chusteczki.

Ostatnia miłość 

Pierwsze miłości to temat „ograny” w kulturze: setki filmów, piosenek, wierszy. Ale ostatnie miłości? Samo zestawienie słów „miłość” i „ostatnia” nieco odstrasza. Bo pewnie będzie smutno, o rozstaniach i o śmierci. A o tym nie lubimy rozmawiać, podobnie jak o samej starości (przeczytaj wywiad z reporterką Izą Klementowską, autorką Minut).

Romaniuk dowodzi, że wcale nie musi być smutno. I daje nadzieję, że choć – wydawać by się mogło – nic już nas w życiu nie czeka, to jednak. Nigdy nie jest za późno. I nie ma co się oglądać na to, „co ludzie powiedzą”.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Top 10
See More
Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.