Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
„Nazywam się Wilhelm Brasse. Jestem fotografem. Od września 1940 roku byłem więźniem w obozie koncentracyjnym w Auschwitz. Wykonałem ponad 50 tysięcy zdjęć do obozowych kartotek oraz dokumentację eksperymentów doktora Mengelego”. Tak swoją opowieść zaczyna Brasse. Jego zdjęcia stały się dowodem zbrodni przeciw ludzkości. Historię człowieka, który fotografował piekło, przejmująco opisała Anna Dobrowolska w książce Byłem fotografem w Auschwitz. Prawdziwa historia Wilhelma Brassego.
Wilhelm Brasse
Brasse opowiada (relacje spisane są w pierwszej osobie liczby pojedynczej) o swoim życiu zaczynając od dzieciństwa. Miał trzech młodszych braci, a po śmierci ojca Rudolfa stał się najstarszy w rodzinie. Opiekował się młodszym rodzeństwem, wspierał mamę Helenę. Wzrusza jego wspomnienie, gdy opowiada, jak gotował braciom kluseczki-zacierki.
Fotografem został trochę przypadkiem. W domu nie było pieniędzy, by skończył szkołę. Trzeba więc było mu pilnie znaleźć pracę. Tak trafił do ciotki, która prowadziła zakład fotograficzny. Z początku tylko przyuczał się do zawodu. Później mama kupiła mu sprzęt do robienia zdjęć.
Fotograf z Auschwitz
Do Auschwitz trafił za próbę ucieczki z Polski. Odmówił podpisania Volkslisty. Miał germańskie pochodzenie, więc powinien wstąpić do niemieckiej armii. Ale on czuł się Polakiem. Jego ojciec, jak wspomina, był żarliwym patriotą, walczył w 1920 r. z bolszewikami. Wilhelm wyjechał więc do Krynicy. Chciał przedostać się do polskiego wojska, do Francji. Wpadł na zielonej granicy z Węgrami. W więzieniu w Sanoku po raz drugi odmówił podpisania Volkslisty. Do Auschwitz trafił drugim transportem tarnowskim.
„Witał” go napis Arbeit macht frei. Brasse wspomina, że wykuł go jego kolega, Polak, Jan Liwacz z drugiego transportu. „Spotykałem się z nim dosyć często, szczególnie w późniejszym okresie obozowym (…). Zrobił też samolocik dla syna Hössa” – opowiada.
Szczęście w obozie
Brasse szybko orientuje się w obozowej, brutalnej rzeczywistości. Najważniejsze to dobre komando. Czyli takie, w którym pracuje się pod dachem. A jeśli jeszcze trafi się „dobry”, niebijący za bardzo kapo/komendant, to już – jakkolwiek makabrycznie to nie zabrzmi – więcej do szczęścia nie było trzeba.
I to szczęście stało się jego udziałem. Najpierw trafił do komanda, którego zadaniem było m.in. kopanie drogi między dworcem a krematorium. Później został tłumaczem kapo. Następnie przeładowywał węgiel i koks. Pracował też w kartoflarni. Ostatecznie – kiedy Niemcy dostrzegli jego zdolności – został głównym fotografem obozowym.
Kiełbasa za zdjęcie
Brasse dość szybko odnajduje się w swoim obozowym „zawodzie”. I z czasem potrafi wykorzystać swoją – jakby nie patrzeć – uprzywilejowaną pozycję. Często, poza obowiązkami, wykonuje Niemcom prywatne zdjęcia. Oni w zamian dają mu coś do jedzenia albo papierosy. Z początku o nic nie prosił. Dawali sami z siebie. Ale kiedy już „wyczuł” kogo może prosić, tego prosił.
Jeśli zauważyłem, że esesman grzecznie się do mnie zwraca, że można z nim porozmawiać, dawałem mu do zrozumienia, ze owszem, zrobię coś dla niego dodatkowo, ale za jakieś papierosy, chleb czy kawałek kiełbasy.
Prosiłem o lekką śmierć…
Dzięki fotografowaniu Brasse zdobywał nie tylko dodatkowe jedzenie, które później mógł na coś wymieniać. Wraz z kolegami z komando szmuglował leki do obozu kobiecego w dużym futerale na statyw. Pomagał też w miarę możliwości przenosić się więźniarkom z Brzezinki do Oświęcimia.
Kiedy miał fotografować kompanię karną, poprosił kata, by więźniowie nie umierali długo. By się nad nimi nie znęcał. „Zrobi się” – odpowiedział. „Dziś to brzmi nieprawdopodobnie, że prosiłem o lekką śmierć dla kogoś… Ta historia wlecze się za mną przez całe życie. Ciągle wraca we wspomnieniach” – mówi.
Jedzenie to był bóg
Z czasem jednak śmierć staje się po prostu elementem obozowej rzeczywistości. Powszednieje z kolejnymi przenoszonymi trupami. Więźniowie, jak wspomina Brasse, potrafią w „towarzystwie” trupów coś zjeść.
À propos jedzenia, to temat, który oczywiście także często powraca w relacjach Wilhelma:
W niedzielę do miski wpadał czasem makaron, a innym razem kartofel, zależy, jak wydający pomieszał. No i trzeba było jeść od razu, nawet spod głowy potrafili ukraść. Wszyscy powtarzali: „Jak wrócę do domu, to mi mama ugotuje zupę, że łyżka będzie stać”. Jedzenie to był bóg, chociaż wiem, że to bluźnierstwo tak mówić.
Fotografie dzieci w Auschwitz
Brasse z początku robił zdjęcia nowym więźniom do kartoteki. Każdemu serię trzech fotografii: w nakryciu głowy, pod kątem, a potem z profilu. Z czasem zaczął fotografować całą, szeroko pojętą, obozową rzeczywistość. Robił zdjęcia kompanii karnej, duchownych, rampy, komór gazowych, krematorium. Zdjęcia policyjne i portrety Niemców. Fotografował prace obozowych artystów i orkiestry. Pracował przy fotografiach wykorzystywanych do fałszowania banknotów.
Fotografował też „okazy” i „przypadki dziwne”. Efekty eksperymentów Mengelego i innych lekarzy, króliki doświadczalne. Poznał Josefa Mengelego, którego wspominał jako grzecznego człowieka. Ale najbardziej utkwiło mu w pamięci fotografowanie dzieci:
To było najgorsze doświadczenie w moim życiu. Fotografowanie dzieci w obozie. Patrząc na bezbronne istoty, przeżywałem to i płakałem. Zrozumiałem, że jedynym zadaniem dorosłego człowieka jest chronienie dzieci.
Gdzie był Bóg?
Kiedy powstały pierwsze komory gazowe, „ludzka śmierć wydawała się jeszcze bardziej beznadziejna…” – mówi Brasse.
„Krematorium było czymś zupełnie normalnym. Nie zwracało się na nie już uwagi i nie myślało się o nim. Szczególnie Niemcy traktowali to jako coś naturalnego, normalnego…” – wspomina, relacjonując występy orkiestry, podczas gdy za plecami muzyków odbywało się gazowanie ich kolegów.
W relacji fotografa pojawia się pytanie powracające w opowieściach wielu innych byłych więźniów obozów koncentracyjnych. Pytanie o to, gdzie był Bóg. Brasse mówi:
Ksiądz na religii mnie uczył, że Bóg jest wszechmogący. „Gdzie On teraz jest?” – pytałem sam siebie. Ani ksiądz katolicki, ani protestancki pastor nie udzielili mi odpowiedzi.
Boże Narodzenie w Auschwitz
Przejmujące są wspomnienia Brassego o pierwszych w obozie świętach Bożego Narodzenia:
Był silny mróz. Tej Wigilii na szczęście nie fotografowaliśmy, ale zapadła mi mocno w pamięć. Niemieccy kapowie postawili naprzeciw kuchni choinkę i zawiesili na niej kilka żarówek. W Wigilię wieczorem był apel i wtedy zobaczyliśmy ten straszny obraz. Niemcy ułożyli pod choinką kilka żydowskich trupów. Obok drzewka trzech kapów intonowało niemiecką pieśń wigilijną – Markus grał na bandonium, drugi na gitarze, a trzeci śpiewał "Heilige Nacht".
50 tys. zdjęć fotografa z Auschwitz
Brasse, jak szacuje, wykonał w obozie ok. 50 tys. zdjęć. Podczas ewakuacji Auschwitz zignorował polecenie, by wszystkie zdjęcia spalić. Dzięki temu ocalił ok. 40 tys. fotografii. Stały się one dowodami w procesach hitlerowców. Sam po wojnie długo nie podejmował tematu Auschwitz. Przez wiele lat nikt nawet nie wiedział o jego obozowej przeszłości.
Fotografowałem kobietę, widziałem nagą Żydówkę
Próbował wrócić do zawodu fotografa, kupił nawet dobry sprzęt od radzieckich żołnierzy, ale…
Problem w tym, że gdy tylko zaczynałem robić zdjęcia, zwłaszcza kobiet i dzieci, przed oczami stawały mi obrazy z Oświęcimia – szczególnie tych dziewcząt od doktora Mengelego. Fotografowałem normalną kobietę, a widziałem nagą Żydówkę z obozu.
Te obrazy ciągle do mnie powracały, bezustannie widziałem dzieci, ludzi niepełnosprawnych, niedorozwiniętych (…). Prześladowały mnie koszmary, cały czas widziałem atelier i nagie dzieci. Przeżyłem wtedy głębokie załamanie nerwowe i poczułem wstręt do fotografowania (…). Nie umiałem tych obrazów pożegnać. Nie umiem i z tym już umrę.
Wilhelm Brasse zmarł 23 października 2012 roku w swoim rodzinnym Żywcu.
*W 2006 roku Ireneusz Dobrowolski nakręcił film „Portrecista”, w którym Brasse po raz pierwszy opowiada o obozowej przeszłości. Książka Anny Dobrowolskiej powstała na podstawie wywiadów do filmu.