Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Czy można nie mieć instynktu macierzyńskiego? Gdzie leży granica między zdrowym dbaniem o własne potrzeby a zaniedbywaniem dzieci? I jak sobie poradzić (o ile w ogóle jest to możliwe) z poczuciem winy z powodu popełnionych błędów? Te pytania stawiają książka Eleny Ferrante Córka i jej ekranizacja.
Mogę nie mieć instynktu macierzyńskiego?
„Nie mam instynktu macierzyńskiego” – mówi Leda, główna bohaterka filmu Córka. Zwierza się przypadkowo poznanej kobiecie na wakacjach. Przyznaje, że porzuciła swoje córki, kiedy miały one siedem i pięć lat.
W przebitkach z przeszłości widzimy, że Leda nie jest osobą, która staje nam przed oczami, kiedy myślimy o złej matce. Nie leży pijana w rowie, tylko kocha swoje dzieci i troszczy się o nie. Zajmuje się domem, a nawet (początkowo) dba też o relację z mężem.
Co sprawiło, że zostawiła córki? Była wycieńczona i osamotniona. Stęskniona za pracą, która dawała jej satysfakcję i na którą kompletnie nie miała czasu. Skorzystała z okazji, jaką było poznanie przystojnego, błyskotliwego i zauroczonego jej intelektem kolegi po fachu. I „odpłynęła”. Wróciła po trzech latach. Jak przyznaje, choć było jej wspaniale, to jednak tęskniła za dziećmi.
Włoska niewolnica Isaura
Sielskie wakacje w Grecji zamieniają się w bolesny powrót do przeszłości i otwieranie ran, które zadała swoim dzieciom, i które zadano jej samej. A wszystko to w atmosferze thrillera rozpętanego przez… zaginięcie lalki.
I książka, i film narobiły sporo szumu. Film w reżyserii Maggie Gyllenhaal był nominowany do Oscara w kilku kategoriach, m.in. za pierwszoplanową rolę żeńską w wykonaniu zjawiskowej Olivii Colman. Z powieścią wiążą się jeszcze ciekawsze okoliczności.
Jej autor(k)a podpisuje się jako Elena Ferrante i wydał(-a) jeszcze kilka powieści (m.in. czteroczęściową serię Genialna przyjaciółka), których popularność we Włoszech można chyba porównać do popularności serialu Niewolnica Isaura w latach 80. w Polsce. „Ferrantomanię” potęguje fakt, że Elena Ferrante to pseudonim, a osoba, która się pod nim ukrywa, skrzętnie ukrywa swoją tożsamość.
Elena Ferrante "Córka"
Powieści mają ewidentnie lewicowy wydźwięk, ale trzeba przyznać, że są wybitne. Jak to często bywa z genialnymi dziełami, nawet przy ideologicznym nachyleniu, da się w nich odnaleźć sporo prawdy.
Na przykład w Genialnej przyjaciółce, oprócz wątków trudnej przyjaźni i jeszcze trudniejszych relacjach rodzinnych, mamy zapis przejmowania rządu dusz we Włoszech przez komunizm. Możemy prześledzić, jak „nieuchronne” i „oddolne” przemiany społeczne były w rzeczywistości pracowicie generowane przez opiniotwórcze środowiska.
Film Córka – tak samo jak ekranizacja Genialnej przyjaciółki w wykonaniu HBO – bardzo wiernie naśladuje powieść. Różni się od niej jedynie drobiazgami, np. w książce Leda jest Włoszką, która zajmuje się naukowo tłumaczeniami z angielskiego, i spędza urlop na włoskim wybrzeżu, a w filmie – Amerykanką zajmującą się tłumaczeniami z włoskiego i wypoczywającą w Grecji.
Matka i zgubiona lalka
Czy film i powieść wpisują się w tak modną dzisiaj narrację, w której urodzenie i wychowywanie dzieci to najgorsze, co może się przydarzyć kobiecie? Trudno wyrokować co do motywacji twórców, ale trzeba przyznać, że ich dzieła trafiają w punkt, jeśli chodzi o pokazanie trudów, radości i rozterek macierzyństwa.
Główna bohaterka obserwuje na plaży młodą matkę, Ninę, z córeczką. Uruchamia to w niej wspomnienia z czasów, kiedy jej własne dzieci były małe. Nina początkowo wydaje się szczęśliwa. Zły humor, spowodowany przeziębieniem i zaginięciem ukochanej lalki, narasta. Coraz bardziej staje się jasne, że Nina wcale nie jest szczęśliwa.
Wrażenie uwięzienia znakomicie potęguje w filmie duszna atmosfera. Tworzą ją wścibscy, rozgadani i agresywni krewni męża Niny. Kobieta jest na nich skazana. Zdaje się, że nie tylko na wakacjach.
„Umarłam, ale mam się dobrze”
„Czy to przejdzie?” – pyta Nina, mówiąc o swoim przygnębieniu. Wiemy, że Leda jednak wróciła do córek. Dzisiaj ma z nimi dość dobre relacje. Analizuje te związki otwarcie. Nawet nieco brutalnie, choć z dużą dozą czułości. Może wcale nie brakowało jej instynktu macierzyńskiego? Zwyczajnie była przemęczona i sfrustrowana? Zabrakło jej wsparcia męża i „wioski”?
Po obejrzeniu filmu i przeczytaniu książki zdecydowanie skłoniłam się ku tej opcji. Ale film jest zdecydowanie czymś więcej niż apelem o wspieranie młodych matek.
Ostatnie zdanie powieści brzmi: „Umarłam, ale mam się dobrze”. Mówi się, że przy narodzinach dziecka rodzi się również matka. Bo kobieta staje się w tym momencie poniekąd inną osobą. Co się wtedy staje z nią dawną? Chyba częściowo umiera. Co zrobić, żeby umrzeć, ale jednak mieć się dobrze? To pytanie, które chyba każda matka powinna sobie zadać. I poszukać na nie odpowiedzi.