W muzeum św. Andrzeja Boboli w Warszawie wisi odnaleziony niedawno obraz tego męczennika, namalowany na początku XVIII wieku. Św. Andrzej, zamęczony przez kozaków w 1657 roku, zapewne wyglądał właśnie tak, jak został tam przedstawiony. Z portretem wiąże się kilka niezwykłych historii.
Relikwie w srebrnej trumnie
W Narodowym Sanktuarium św. Andrzeja Boboli przy ulicy Rakowieckiej w Warszawie można zobaczyć integralne relikwie męczennika, czyli jego ciało zachowane od rozkładu. Szczątki ubrane w szaty kapłańskie są wystawione w srebrno-szklanej trumnie przed głównym ołtarzem.
Na niższej kondygnacji świątyni, na lewo od wejścia, znajduje się muzeum poświęcone patronowi świątyni. Wśród wielu ciekawych eksponatów (np. kserokopii dokumentów napisanych własnoręcznie przez Andrzeja Bobolę, obrazów z różnych czasów, ulotek wydanych z okazji kanonizacji w 1938 roku) znajduje się szczególna pamiątka – najstarszy portret męczennika.
List ze Śląska
Jezuita o. Aleksander Jacyniak, twórca muzeum, trafił na ślad obrazu na początku XXI wieku, przeglądając dokumenty parafialne. Znalazł tam list od pewnego małżeństwa ze Śląska, które w latach 80. chciało sprzedać stary (jak się wydawało, XIX-wieczny) obraz św. Andrzeja Boboli. Autorzy listu trafili na kiepski moment, bo kościół na Rakowieckiej był wówczas w budowie i ojcowie nie myśleli o innych inwestycjach. 20 lat później o. Jacyniak postanowił sprawdzić, co się stało z obrazem. „Były to jeszcze czasy książek telefonicznych, więc znalazłem numer telefonu do tych państwa. Okazało się, że nadal mają obraz św. Andrzeja, a nawet chętnie go sprzedadzą, bo niedługo ich córka wychodzi za mąż i mają wydatki związane z weselem” – opowiada o. Jacyniak. Bardzo się ucieszyli, bo chcieli, żeby obraz zawisł w godnym miejscu.
Obraz leżał przez wiele lat zwinięty w rulon i był bardzo zniszczony. Po przywiezieniu go do Warszawy ojciec poprosił kilku konserwatorów sztuki o wycenę renowacji, ale kwoty okazały się spore. Kiedy myślał, co z tym fantem zrobić, zgłosiła się do niego ceniona pani konserwator sztuki.
Powiedziała, że zawdzięcza św. Andrzejowi cud uratowania życia i zdrowia po poważnym wypadku i chciałaby zrobić coś w podzięce. „Ustaliliśmy, że wyliczy koszty materiałów i profesjonalnej dokumentacji fotograficznej, a ja przekażę jej tę sumę. Natomiast cały wkład jej pracy miał być darem dla św. Andrzeja” – opowiada o. Jacyniak.
Po kilku dniach przedstawiła kosztorys: 1500 zł. Jeszcze tego samego dnia do o. Jacyniaka zgłosił się mężczyzna z prowadzonej przez niego wspólnoty i powiedział, że chciałby przekazać pewną kwotę, a ojciec na pewno będzie wiedział, co z nią zrobić. I wręczył mu 1500 zł.
Starszy o wiek
Po oczyszczeniu obrazu coraz bardziej uwidaczniały się przemalowania i odsłonił się napis na odwrocie: Renovata 1855. Skoro obraz był poddany renowacji w połowie XIX wieku, musiał powstać co najmniej kilkadziesiąt lat wcześniej. Poza tym badanie płótna wykazało, że pochodzi ono z drugiej połowy XVII wieku.
Najbardziej prawdopodobna wersja jest taka, że obraz został namalowany około 1711 roku, gdy rozpoczynał się proces beatyfikacyjny Andrzeja Boboli. Tę datę sugerują również wyniki specjalistycznych badań ocalałych fragmentów pierwotnej sygnatury malowidła. Byłby to więc najstarszy znany wizerunek tego świętego.
Twarz męczennika
Jeszcze ciekawsze jest to, że Andrzej zapewne wyglądał tak, jak został przedstawiony na obrazie. Jak to możliwe, skoro sportretowano go kilkadziesiąt lat po śmierci?
Kiedy w 1702 roku Andrzej Bobola ukazał się swojemu współbratu w Pińsku i zażądał odnalezienia trumny ze swoim ciałem, po zdjęciu wieka okazało się, że zwłoki nie uległy rozkładowi. Gdyby nie to, że były pokryte grubą warstwą kurzu, można by pomyśleć, że pogrzeb odbył się poprzedniego dnia. Widać było straszne ślady tortur, a krew na ranach była czerwona, jakby świeżo skrzepła.
Także w 1730 roku (czyli sześćdziesiąt trzy lata po śmierci św. Andrzeja) komisja biskupia, w skład której wchodzili specjalnie sprowadzeni uznani lekarze, zanotowała, że ciało „zachowało ścisłą spójnię i łączność członków, elastyczność i ciągliwość skóry i mięśni”. Opisano wówczas efekty bestialskiego znęcania się nad zakonnikiem, m.in.: skórę zdartą z kilku miejsc, wykłute oko, obcięte wargi i nos, brak palca wskazującego lewej dłoni itd. Dzisiaj relikwie są zmumifikowane, ale nadal widać niektóre z tych śladów.
XVIII-wieczny malarz, co zrozumiałe, pominął te naturalistyczne szczegóły. Z jego dzieła patrzy na nas święty Andrzej Bobola taki, jaki zapewne był za życia.
Tekst to skrót rozdziału książki „Boży Wojownik. Opowieść o św. Andrzeju Boboli”, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Esprit.