Kościół uczy nas, że śmierć jest kluczem do życia i najważniejszą jego chwilą, ale ze wszystkich sił odsuwamy ją jak najdalej w czasie… Mimo że znamy nauczanie o śmierci, boimy się jej i nie umiemy się pogodzić z umieraniem najukochańszych, najbliższych osób…
A jednak „w chwili śmierci dusza w podróż do Boga wyrusza…”. Co zrobić, by z ufnością powtarzać za św. Teresą z Lisieux: „Ja nie umieram, ja wstępuję w życie”?
Modlitwa w chwili śmierci
Jeden z najsłynniejszych karmelitów XX w., o. Wilfrid Stinissen, opowiadał kiedyś, że gdy jako kapłan czuwał przy osobach umierających, to najczęściej, poza posługą sakramentalną, po prostu trzymał ludzi za ręce i – najczulej jak potrafił – modlił się o odwagę dla duszy, która właśnie miała wyruszyć w najważniejszą podróż od swych narodzin.
Ciało człowieka, w którym zamieszkiwała słabło, szykowało się do śmierci, ale ona, nieśmiertelna, miała rozpocząć swój powrót do Ojca. „Wyruszaj, duszo chrześcijańska, z tego świata w imię Boga, Ojca wszechmogącego, On bowiem cię stworzył” – powtarzał pochylony nad człowiekiem.
Bóg nie stworzył śmierci
„Śmierci Bóg nie uczynił i nie cieszy się z zagłady żyjących. Stworzył bowiem wszystko po to, aby było, i byty tego świata niosą zdrowie: nie ma w nich śmiercionośnego jadu ani władania Otchłani na tej ziemi. Bo sprawiedliwość jest nieśmiertelna. Do nieśmiertelności Bóg stworzył człowieka – uczynił go obrazem swej własnej wieczności. A śmierć weszła w świat przez zawiść diabła i doświadczają jej ci, którzy do niego należą” – czytamy w Księdze Mądrości.
„Ja nie mam żadnego upodobania w śmierci – wyrocznia Pana Boga” – mówi Księga Ezechiela. Bóg nie stworzył śmierci. Bóg jest niewinny. Śmierć nie jest więc „naturalna”, ale fundamentalnie „sprzeczna z naturą”. Dla religii starożytnych śmierć jest morderstwem. Śmierć jest dziełem diabła. „Od początku był on zabójcą” – pisze św. Jan.
Diabeł skłonił człowieka do grzechu, a przez grzech śmierć weszła w świat. „Za św. Pawłem Kościół zawsze nauczał, że ogromna niedola, która przytłacza ludzi, oraz ich skłonność do zła i podleganie śmierci nie są zrozumiałe bez ich związku z grzechem Adama i faktem, że on przekazał nam grzech, z którego skutkami rodzimy się wszyscy i który jest «śmiercią duszy». Ze względu na tę pewność wiary Kościół udziela chrztu na odpuszczenie grzechów nawet małym dzieciom, które nie popełniły grzechu osobistego” – dopowiada o. Stinissen.
Nie byłoby umierania, gdyby nie grzech
Kościół uczy, że śmierć jest elementem w stwórczym planie Bożym, jednak wyglądałaby ona zupełnie inaczej, gdyby człowiek nie zgrzeszył. I prawdopodobnie nie byłaby nazwana śmiercią. „Byłaby podobna do śmierci Maryi, którą w Kościele prawosławnym nazywa się dormitio, czyli zaśnięcie. Byłaby radosnym, pełnym pokoju przejściem do życia wiecznego. Śmierć, taka, jaką zaplanował Bóg, dawałaby natychmiast dostęp do życia wiecznego.
Akcent nie spoczywałby na tym, że życie ziemskie dobiegło końca, lecz śmierć byłaby bramą do życia niebieskiego. Od momentu, w którym człowiek zgrzeszył i przez grzech odrzucił życie wieczne, śmierć zmieniła swój charakter. Teraz doświadczamy jej jako końca życia. Jest tylko końcem, końcem bez początku. W takim sensie grzech sprawia, że śmierć jest czymś okropnym, jest karą” – wyjaśnia karmelita o. Wilfrid Stinissen.
Jezus też umarł
I nie zasnął, jak Maryja – choć był Bogiem i nie było w Nim żadnego grzechu – ale zgodził się przyjąć najokrutniejszą z form śmierci. Zgodził się na wielogodzinne tortury i brutalne morderstwo. Wszystko po to, aby wejść w otchłań śmierci, którą wymyślił szatan, a mieszkańcy raju przyjęli, jak trojańskiego konia, w pakiecie oszukańczej oferty reklamowej Złego.
„Jezus nie zechciał uwolnić śmierci z wszystkiego, co trudne, a co często jej towarzyszy. Mógł to uczynić i wielu zapewne uważa, że byłoby to wielkie dobrodziejstwo z Jego strony. Jednak chciał nam dać możliwość zakończenia naszego życia dziełem największej miłości, miłości, która przekracza wszystko, do czego byliśmy zdolni w trakcie naszego życia. Chciał, aby nasza śmierć choć trochę upodobniła się do Jego śmierci, by miała w sobie coś z ukrzyżowania” – wyjaśnia o. Stinissen.
Dlaczego to zrobił? „Jezus przychodzi i przywraca pierwotny porządek, a nawet czyni go jeszcze cudowniejszym. Teraz bowiem w śmierci zyskujemy wspólnotę z Jego śmiercią, umieramy jak On, śmiercią będącą najwyższym aktem miłości i pełnym oddaniem się Ojcu” – dodaje karmelita.
Gorycz śmierci
W rozważaniach o umieraniu nie chodzi o to, by kamuflować jej gorycz. „Sam Jezus bał się śmierci. Lęk przed śmiercią jest czymś powszechnym” – uczy o. Stinissen i tłumaczy, że dzieje się tak dlatego, że przeżywamy ją jako coś nienaturalnego, jako napastnika i wroga.
„Śmierć jest rzeczywiście radykalnym zerwaniem. To zawsze jest trudne, kiedy nam się przerywa ważną pracę czy słuchanie koncertu albo spotkanie z najlepszym przyjacielem. Przez śmierć następuje całkowite zerwanie. Z reguły przychodzi ona za wcześnie. Człowiek pisał książkę, umarł, i praca całych lat okazała się daremna.
Śmierć jest również bolesnym pożegnaniem: opuszczamy przyjaciół, po raz ostatni rozglądamy się wkoło i żegnamy się, pozostawiamy nawet to, z czym byliśmy najbardziej związani — nasze własne ciało. Śmierć zrywa jedność ze światem i wszystkimi, których nauczyliśmy się kochać.
Rozstanie to jest o wiele lżejsze dla tych, którzy odchodzą niż dla tych, którzy pozostają. Odchodzący szybko odnajduje tych, których opuścił — w co wierzymy jako chrześcijanie — ale ci, którzy pozostają, nie doświadczają w ten sam sposób tego, że komunia nie została zerwana. Pozostają ze swoim smutkiem, podczas gdy ci, którzy odeszli, znajdują wolność, autentyzm, prawdę, miłość” – pisze.
Samotność śmierci
Każdy człowiek umiera samotnie. „Umierający mówi jak Jezus do Piotra: Dokąd Ja idę, ty teraz za Mną pójść nie możesz, ale później pójdziesz. Można umierającego trzymać za rękę i być z nim do ostatniej chwili, lecz idzie on swoją drogą zupełnie sam.
Nie można umrzeć czyjąś śmiercią. Kiedy staję w obliczu śmierci, widzę siebie takiego, jakim jestem, a nie takiego, za jakiego uznają mnie ludzie. Już mnie nie obchodzi, co mówią o mnie inni.
Zwierciadło, które stanowi ich opinia, rozpada się na kawałki. Szaty opinii, które mnie przystrajają, zostają mi zabrane. W obliczu śmierci jestem nagi, jestem tylko tym, kim jestem. Uwalniam się z mojego otoczenia. To wyzwolenie może równocześnie stwarzać wielką samotność. Jestem tylko sobą”.
W szkole śmierci
„Śmierć może nas wiele nauczyć. To szkoła, do której powinniśmy uczęszczać latami, która powinna być obowiązkowa. Jednak większość z nas wolałaby ją raczej ominąć. Filozofia, która nie jest zainteresowana śmiercią, która mówi o życiu, nie biorąc pod uwagę śmierci, nie jest godna swego miana. Nie możesz pogodzić się z życiem, jeżeli nie zmierzysz się ze śmiercią. Jeśli śmierć jest końcem wszystkiego, to życie jest okrutną farsą. Jeśli natomiast śmierć jest przejściem do bogatszego życia, gdzie liczy się tylko miłość, to życie przed śmiercią jest jedną wielką okazją do tego, by ćwiczyć się w miłości” – uczy karmelita i przypomina naukę św. Ambrożego o „dobrach przynoszonych przez śmierć”.
„Jeśli żywi śmierć uważają za straszną, to nie śmierć jest postrachem, lecz mniemanie o niej; każdy ją bowiem pojmuje według tego, co o niej sądzi, lub lęka się jej, stosownie do stanu swego sumienia. Toteż każdy winien oskarżać ranę swego sumienia, a nie srogość śmierci. Wreszcie dla sprawiedliwych śmierć jest portem spokoju; natomiast grzesznicy uważają ją za rozbicie okrętu. Z pewnością tym, dla których jest ciężka obawa śmierci, ciężko jest nie umrzeć, lecz żyć z obawą przed śmiercią. Ciężka jest więc nie śmierć, lecz bojaźń śmierci”.
Każda chwila to skarb
Śmierć, której nie stworzył Bóg, ale oszukańczo wraz grzechem sprowadził do ludzkiego życia szatan, byłaby nadal szatańską otchłanią, gdyby nie wszedł w nią Chrystus. A wszedł cały i pokonał ją swoim zmartwychwstaniem. Oznacza to nic innego, jak to, że zamienił śmierć na bramę, przez którą wraca się do Domu Ojca. Mało tego! „Dzięki temu, że Jezus przeszedł przez śmierć i zmartwychwstał, śmierć definitywnie stała się na zawsze otwartą bramą” – pisze o. Stinissen.
Jeżeli umieramy, to po to, aby żyć. Fizyczna śmierć nie jest końcem, jest przejściem do życia o większym natężeniu. Żyjemy „w poczekalni śmierci”. I to nie jest ani powód do lęku, ani do rozpaczy, to powód do działania, życia życiem bardziej świadomym. Gdy w końcu zaakceptujemy, że jesteśmy w drodze ku śmierci i oswoimy się z tą myślą, zyskamy przystęp do zupełnie nowej jakości życia.
Każda chwila to skarb. Myśl o końcu może nam pomóc korzystać z krótkiego czasu, jaki nam pozostał. Święta Teresa z Lisieux pisała: „Miesiąc przed moim wstąpieniem do karmelu pozostaje słodki w mojej pamięci. Z początku powiedziałam sobie: «Będę świętą, kiedy wstąpię do karmelu, ale kiedy jeszcze na to czekam, to nie będę się tak starać...».
Bóg jednak pokazał mi, jak wielką wartość ma czas, więc czyniłam dokładnie odwrotnie niż pomyślałam. Chciałam przygotować się na moje wstąpienie, będąc bardzo wierną i ten miesiąc był jednym z najpiękniejszych w moim życiu. Wierz mi, nigdy nie czekaj do jutra, by zostać świętą…”.
Korzystałam z książek:
W. Stinissen, Ja nie umieram, wstępuję w życie! Rozważania o śmierci i wieczności.
Św. Teresa od Dzieciątka Jezus, Listy.