Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Z Ewą Kusz – psychologiem, terapeutką oraz zastępcą dyrektora Centrum Ochrony Dziecka przy Akademii Ignatianum w Krakowie, rozmawiamy o przemocy seksualnej oraz o tym, kto najczęściej pada jej ofiarą. Ekspertka wyjaśnia metody manipulacji stosowanej przez sprawcę oraz uczula na konkretne sygnały ostrzegawcze.
"Ofiarą może być osoba, która potrzebuje wsparcia bądź jest po prostu zagubiona"
Karolina Krawczyk: Od kilku lat częściej i odważniej mówi się o przestępstwach seksualnych, które miały miejsce w Kościele i były popełnione przez ludzi utożsamianych z Kościołem. Czy w związku z tym zauważyła pani wzrost liczby osób przychodzących do gabinetów i mówiących o doświadczeniu przemocy seksualnej?
Ewa Kusz*: Jako psycholodzy widzieliśmy ten problem znacznie wcześniej. Przełożenie jest w inną stronę – więcej zgłoszeń pojawia się w przestrzeni publicznej. Co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Dziś za to więcej osób przychodzi na terapię i już w punkcie startu komunikuje o wydarzeniu przemocy seksualnej w ich życiu. Wcześniej też ten temat się pojawiał, ale jednak częściej to w trakcie terapii dochodziliśmy do tego, że w historii czyjegoś życia miało miejsce takie wydarzenie.
Dla niektórych to, że częściej mówi się o wykorzystywaniu seksualnym jest impulsem, by iść na terapię, zgłosić krzywdę, poprosić o pomoc. Są tacy, którzy nabierają odwagi i przyznają się do tego, że to mógł być problem, który rzutuje na ich obecne trudności.
Czy fakt, że temat wykorzystania seksualnego coraz częściej pojawia się w mediach sprawi, że jako społeczeństwo staniemy się bardziej wrażliwi czy może osiągniemy przesyt? Istnieje niebezpieczeństwo znieczulicy?
Taki proces został już opisany i na pewno przeszły przez to Stany Zjednoczone. Sama widzę, że niektórzy już mają dosyć. I to nie dlatego, że są niewrażliwi na krzywdę, ale nastąpił przesyt. Po tej reakcji „przesytu” następuje etap instytucjonalizacji, spokojnego podejścia do tematu – wyjaśniający, połączony refleksją naukową. Wcześniej był podejmowany w sposób newsowy, emocjonalny, pojawiały się reportaże i szokujące odkrycia. W tym drugim etapie z kolei pojawia się usystematyzowana wiedza, chęć uwrażliwienia społeczeństwa na problem, kampanie mówiące o ochronie dzieci, profilaktyce, prewencji itd. To są rzeczy, które prędzej czy później będą potrzebne i na pewno się pojawią.
Manipulacja stosowana wobec osób dorosłych wymaga większych umiejętności, chociażby dlatego, że dorosły ma obszerniejszą wiedzę czy zdolności poznawcze. Jak zaczyna się toksyczna relacja, która może prowadzić do przestępstw seksualnych?
Zazwyczaj od tego, że przestępca „trafia” w jakąś traumę, trudny moment czy sytuację ofiary. Ofiarą może być osoba, która potrzebuje wsparcia bądź jest po prostu zagubiona. Sprawca będzie starał się odnaleźć słaby punkt ofiary, który potem będzie wykorzystywać. Najczęściej ofiarami są osoby, z których sprawcy mają „zysk”.
Co to znaczy?
W zależności od tego, jakiego zysku oczekuje sprawca – to mogą być osoby, które mają pieniądze albo będą wykonywać jakąś pracę itd. Sprawca szuka ofiar, które dadzą mu poczucie, że on ma nad nimi władzę. Wszystko zależy od tego, jakie potrzeby krzywdziciela muszą być zaspokojone.
"Sprawca wie, że musi stopniowo przekraczać kolejne granice: psychiczne, fizyczne, seksualne"
Dlaczego dorosły nie potrafi się obronić?
Z tego samego powodu, co dziecko. To nie jest tak, że manipulacja psychiczna czy wykorzystanie seksualne jest czarno-białe. To nie jest tak, że tego nie było i że pojawia się nagle. Sprawca wie, że musi stopniowo przekraczać kolejne granice: psychiczne, fizyczne, seksualne. W przypadku osób duchownych – także granice duchowe. Często w takich momentach pojawia się argument: „To jest normalne, trzeba tak zrobić w tym momencie”.
Druga ważna rzecz – szukanie ofiary zaczyna się od rozpoznania jej słabego punktu. Np. jestem osobą, która potrzebuje jakiejś formy opieki czy ochrony. Ofiara będzie szukać kogoś, kto tę potrzebę zaspokoi. To może być jakiś duchowy czy psychiczny brak. Od sprawcy początkowo dostaje jakieś jasne wskazówki, pomoc czy wsparcie. Pojawia się oczekiwana gratyfikacja. Naturalne, że w tym momencie ofiara zacznie wierzyć, że jej „opiekun” ma wiedzę czy władzę, a w przypadku osoby duchownej – głęboki, bezpośredni kontakt z Panem Bogiem.
Kolejna rzecz, której nie można przeoczyć – patologiczne relacje często tworzą się w jakiejś grupie. W przypadku, gdy rzecz dzieje się w Kościele czy we wspólnocie religijnej, będziemy mówić o sekcie. Taka grupa zaczyna mieć własne wewnętrzne struktury, przekonania, normy, jakieś zasady. Da się zauważyć, że w pewnym momencie na to, co dzieje się w sekcie, przestają mieć wpływ osoby z zewnątrz. Stąd też dramat osób, które są w grupie. Są tak kształtowane, by myśleć, że ludzie spoza wspólnoty, są gorsi. Członkowie takich sekt są karmieni treściami: „My jesteśmy lepsi”, „Tylko my rozumiemy, jak można osiągnąć zbawienie” itp. Czują się wyróżnieni i nie chcą „wypaść” z takiej grupy. Są mechanizmy dotyczące manipulacji jednym człowiekiem, ale są też takie, które możemy odnieść do grup. Wewnątrz takiej struktury tworzy się własne, szczególne prawa, ale też kształtuje się specyficzne grupowe myślenie.
Wśród ofiar będących w takich grupach czy sektach może pojawić się chorobliwy lęk o to, że stracą wspólnotę, kontakty, przyjaciół czy bliskich sobie ludzi. Boją się samotności.
To właśnie jeden z efektów bycia w patologicznej grupie. Ludzie boją się odejść. Mają poczucie głębokiej przynależności. Doświadczyli pewnych korzyści z bycia w grupie: ukojenia w lęku, poczucia bycia wysłuchanym, zauważonym itd.
Co mówi toksyczny lider do tych, którzy chcieliby odejść?
Osoby, które wyszły z takich grup mówią, że bardzo często bały się konsekwencji – tego, że ktoś ich będzie prześladować lub żądać powrotu w struktury sekty. Bały się, że stanie im się krzywda. Nierzadko mówią też o tym, że bały się zemsty ze strony Pana Boga.
Najpierw przemoc duchowa, a dopiero potem - seksualna
To nie tylko zniewolenie psychiczne, ale i duchowe.
Zanim dojdzie do zniewolenia seksualnego czy krzywdy o tym charakterze, zawsze najpierw pojawi się zniewolenie psychiczne. A jeśli będzie to grupa o charakterze religijnym, to będzie też doświadczenie przemocy duchowej. Dopiero potem następuje przestępstwo seksualne. Ono wymaga wcześniejszego „zaanektowania” innych sfer w człowieku.
W kontekście przestępstw, do których doszło czy dochodzi w niektórych wspólnotach Kościoła przerażające jest to, że często trafiają tam osoby już wcześniej zranione, a w Kościele szukające swojej bezpiecznej przystani i ratunku.
I znów tutaj nie wszystko jest zero-jedynkowe. Jeśli we wspólnocie pojawi się osoba, która była wcześniej, np. w dzieciństwie, wykorzystywana seksualnie, to najprawdopodobniej łatwiej będzie ją po raz kolejny zranić. Takie osoby z reguły łatwiej zmanipulować, ale nie jest to regułą.
Papież Franciszek Liście apostolskim Vos estis lex mundi (VELM) mówi o „osobie małoletniej lub bezradnej” (art.1§2), która może paść ofiarą przemocy seksualnej. Kim jest osoba bezradna?
Ta definicja nie jest precyzyjna. Z punktu widzenia psychologii to osoba, która w danym momencie nie ma wystarczających zasobów psychicznych, by się obronić przed różnego rodzaju napaścią. To może być osoba bezradna stale, np. z niepełnosprawnością intelektualną, osoba uzależniona czy wcześniej skrzywdzona. Bezradność może być stała lub czasowa. O tej drugiej będziemy mówić wtedy, gdy ktoś doświadczył silnego kryzysu, np. śmierci kogoś bliskiego, rozwodu czy innej traumy. W takim momencie ofiara jest gotowa zaufać sprawcy, a sprawca wykorzysta tę słabość, by uzyskać dla siebie jakąś korzyść.
Wiele osób zadaje sobie pytanie o to, jak to możliwe, że do przestępstw natury seksualnej dochodzi w Kościele. W miejscu, w którym każdy powinien czuć się bezpiecznie.
Kościół naturalnie kojarzy się z miejscem, w którym każdy, kto jest „słaby”, dostanie pomoc. Do tego typu przestępstw będzie dochodziło tam, gdzie możliwe jest uzyskanie pomocy. Mowa tu nie tylko o Kościele, ale też o różnego rodzaju stowarzyszeniach czy grupach, gdzie udzielane jest wsparcie. To może być psycholog, pedagog, ktoś, kto jest „opiekuńczy z urzędu”. To nie oznacza, że każdy duchowny czy osoba zaangażowana w Kościele będzie chciała to wykorzystać. Nie każdy jest przestępcą i o tym trzeba pamiętać.
W jaki sposób mogę udzielić wsparcia?
Jak pomóc uwikłanej w chore relacje osobie dorosłej? Jak można ją wyrwać z niebezpiecznej grupy, sekty? Kiedy reagować?
Z dorosłymi jest ten problem, że ich ciężej wyciągnąć z toksycznego środowiska, ponieważ wciąż mają prawo do decydowania o sobie, odpowiadają sami za siebie. W procesie tworzenia patologicznej grupy dorosłych ważnym elementem będzie zamknięcie takim osobom dostępu do innych. Tym samym każdy głos z zewnątrz, który członkowie sekty usłyszą, będzie ich – paradoksalnie – tylko utwierdzał w tym, że są w dobrym miejscu.
Dlaczego?
Charyzmatyczny lider będzie mówił: „Nawet najbliżsi cię nie zrozumieją”, „Będą cię prześladować”, „My posiadamy pełnię prawdy, bo jesteśmy wtajemniczeni” itd. Stąd każdy „zewnętrzny” głos będzie traktowany jako zagrożenie.
Na pewno momentem alarmowym dla otoczenia będzie gwałtowna zmiana w zachowaniu osoby zniewolonej grupą. Ktoś taki będzie ciągle na spotkaniach danej wspólnoty, będzie się izolować od bliskich czy przyjaciół.
Co zatem można zrobić?
Mówienie takiej osobie, że grupa jest patologiczna raczej nie przyniesie pożądanego skutku. Trzeba wzmacniać w kimś takim poczucie sprawczości i umiejętność samodzielnego myślenia. Warto zadawać pytania: „Co czujesz, kiedy tam jesteś?”, „Jak to widzisz?”, „Co czujesz, kiedy myślisz o zasadach, jakie tam panują?”, „Dlaczego tam chodzisz?”. Jeśli ta osoba wyraża jakieś wątpliwości, to trzeba ją w tych wątpliwościach umocnić, podtrzymywać je, a nawet pogłębiać. Kontrargumenty na niewiele się zdadzą.
Chodzi o to, żeby ktoś sam zdecydował, czy chce nadal tam być, prawda?
Tak, trzeba zwyczajnie zmusić kogoś do odpowiedzialnego myślenia. Ktoś taki musi sam podjąć refleksje i zacząć słuchać siebie. Dotknąć tego, co w nim naprawdę „siedzi”. Patologiczne grupy sprawiają, że osoba – niezależnie od tego, jaką pełni rolę w danej społeczności – czuje się uprzedmiotowiona i uległa liderowi. Chodzi więc o to, żeby pomóc jej być podmiotem, a nie przedmiotem, by na powrót była osobą, która może sama o sobie decydować.