Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Katarzyna Szkarpetowska: Jak zrodziło się księdza powołanie? To była prosta czy raczej kręta droga?
Ks. Marcin Szczerbiński: Pierwsze myśli o kapłaństwie pojawiły się, gdy byłem na studiach. Patrząc na księży odprawiających msze święte zastanawiałem się, jak to by było, gdybym to ja stał za ołtarzem.
Czy moja droga do kapłaństwa była kręta? Nie. Raczej był to rejs, podczas którego Pan Bóg przychodził do mnie w lekkim powiewie. Nie było wichru ani burz. Z tygodnia na tydzień, z miesiąca na miesiąc, przybliżałem się do właściwego portu, który na horyzoncie życia widoczny był od dłuższego czasu. Któregoś dnia zdecydowałem, że już nie będę go opływał, ale w nim zacumuję. I tak trafiłem do seminarium duchownego na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie.
Jako młody chłopak był ksiądz związany z kieleckim teatrem Ecce Homo. Nie myślał ksiądz, żeby pójść w tym kierunku i zostać aktorem?
Raczej filozofem. To był wtedy teatr alternatywny, w którym nie było typowych zadań aktorskich, bardziej te o charakterze performance czy musicalowym, bez dialogów. Może dlatego, a może z innych powodów, znanych jedynie Panu Bogu, nie była pisana mi ta droga.
W tomiku wierszy, które stały się tekstami piosenek w naszym teatrze, autor Marek Tercz, współtwórca teatru, napisał mi dedykację: „Nadwornemu filozofowi Ecce Homo”. I to się zmaterializowało, ponieważ po zdaniu matury zdecydowałem się na studia filozoficzne na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim.
Myślałem też o AWF-ie, ponieważ marzyłem o byciu nauczycielem wychowania fizycznego. Wyobrażałem sobie, że będę nie tylko pokazywał uczniom, jak ćwiczyć i grać, ale że złączę to z przekazem prawd egzystencjalnych. Taki młodzieńczy typ idealizmu wtedy mną kierował (uśmiech).
Znam wielu księży zafascynowanych teatrem i wielu aktorów, którzy w przeszłości rozważali myśl o wstąpieniu do seminarium. Jak ksiądz myśli, dlaczego te dwie drogi często przecinają się ze sobą? Czy to kwestia metafizyki?
Rzeczywiście może tak być. Zarówno w kapłaństwie, jak i w teatrze mamy do czynienia z najgłębszymi dylematami człowieka, z pytaniami o sens życia. Osobom, które interesują się zgłębianiem tajników egzystencji, zapewne bliżej do wyboru takich dróg. Myślę jednak, że ostatecznie to Pan Bóg zaprasza człowieka na określoną drogę powołania.
Prowadzi ksiądz Dom Samotnej Matki w Chyliczkach. Jaka jest jego historia?
Zaczęło się od zakupu karczmy – dawno, bo w 1958 roku. Zdecydował się na to kard. Stefan Wyszyński. Dom Samotnej Matki stworzyła Teresa Strzembosz, niezwykła osoba. Stał się on schronieniem i przystankiem dla mam z dziećmi – wyrzuconych z domu, odrzuconych przez rodzinę i przyjaciół, znajdujących się na zakręcie swojego życia. Teresie Strzembosz zależało, żeby matki same mogły przejąć odpowiedzialność za miejsce, w którym przebywają i które staje się dla nich tymczasowym domem. Myślę, że staramy się, jak umiemy, kontynuować te szczytne cele, z odpowiednim uwspółcześnieniem.
Od jak dawna jest ksiądz dyrektorem tego domu?
Od sześciu lat. Opiekuję się nim z ramienia archidiecezji warszawskiej oraz Fundacji Blisko Rodziny. Na co dzień pracuję w Wydziale Duszpasterstwa Rodzin przy ul. Miodowej w Warszawie. W Chyliczkach, a więc na miejscu, są trzy wspaniałe siostry ze Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia: s. Lucjana, s. Lidia i s. Fabiola.
Od czego najczęściej uciekają kobiety, które trafiają do prowadzonego przez księdza domu?
Uciekają od niepokojów życiowych, a my marzymy o tym, żeby dać im wytchnienie w tak ważnym momencie, jakim jest bycie w stanie błogosławionym, narodziny i pierwszy okres rozwoju dziecka. Często bywa tak, że kobieta jest w ciąży, a rodzina nie chce jej „w tym stanie” w domu.
Bywa też, że ojciec znika albo pije lub narkotyzuje się. Do drzwi domu w Chyliczkach pukają także kobiety, które nie mają warunków na bycie z dzieckiem pod jednym dachem z wieloma osobami. Uciekają też i chronią się u nas, gdy rodzina czy ojciec nie chce dziecka, a one pragną je urodzić.
Pamiętam spotkanie z kobietą, która przyjechała do nas bezpośrednio spod kliniki aborcyjnej. Miała dokonać aborcji, jednak w ostatniej chwili zmieniła zdanie. Bliscy dali jej pieniądze na zabieg, ale ona postanowiła urodzić swoje dziecko. Od niej i od kilku innych pań usłyszałem, że gdyby nie nasz dom, to dziecka by nie było na tym świecie…
Jako ludzie potrzebujemy nie tylko domu, w którym możemy mieszkać, ale każdy z nas ma również swój wewnętrzny dom, zwany duszą, który wymaga pielęgnacji i zaopiekowania. Jak wygląda opieka duchowa nad matkami, które po ciężkich, traumatycznych przeżyciach znajdują w Chyliczkach bezpieczną przystań?
Staramy się działać kompleksowo i integralnie. Mamy mają możliwość troszczenia się o swoje życie duchowe i psychiczne. W naszym domu jest dostępna kaplica, odprawiamy tam też msze święte, jest możliwość adoracji, modlitwy w ciszy.
Niedaleko znajduje się parafia w Chylicach, jest możliwość spowiedzi lub rozmowy duchowej. Jeśli natomiast chodzi o sferę psychiki, to regularnie współpracujemy z psychologami, także z Ukrainy, z psychotraumatologiem, a jeśli zachodzi potrzeba, nasze podopieczne korzystają z pomocy psychoterapeutów.
Czy dom w Chyliczkach, w księdza odczuciu, ma w sobie coś z Betlejem?
Może się wydawać, że to bardzo górnolotne porównanie, ale gdy się przyjrzymy, to właściwie analogia jest niemal pełna. Kobiety przychodzą do nas, ponieważ nie było dla nich miejsca nie tylko w domu rodzinnym, u przyjaciół, ale też – najczęściej – w sercu innych osób. Owe „nie było miejsca w gospodzie” w wielu przypadkach nie oznacza fizycznego braku, ale ten wewnętrzny – brak miłości, a czasami po prostu zwykłej empatii i życzliwości.
Dom w Chyliczkach otworzył szeroko swoje drzwi dla matek z Ukrainy.
Nasz dom przyjmuje mamy w stanie błogosławionym, jednak w zaistniałej sytuacji nawet przez chwilę nie wahaliśmy się otworzyć drzwi także ukraińskim mamom z dziećmi czy nawet całym rodzinom. Kiedy w nocy staje przed bramą kilka osób w traumie uchodźczej, to liczy się czysty odruch serca, bez zbędnych dywagacji. Dotychczas ofiarowaliśmy pomoc kilkunastu ofiarom wojny.
Jak mamy ukraińskie zostały przyjęte przez polskie mamy?
Muszę przyznać, że mimo własnych trudnych przeżyć, bardzo dobrze i ze zrozumieniem. Wielokrotnie, jeszcze przed wybuchem wojny na Ukrainie, rozmawiałem z podopiecznymi naszego domu o potrzebie pokoju, o tym, jak jest on ważny. Oczywiście zdarzają się różne trudne sytuacje, jak to w domu, ale staramy się rozwiązywać je na bieżąco.
Odbudowanie w drugim człowieku nadziei na nowe, lepsze życie to proces, w przypadku którego potrzeba zawsze cierpliwości i spokoju. Tym, co leczy, na pewno są relacje, poczucie bezpieczeństwa, troska, bliskość. Jestem przekonany, że wszystko to – i jeszcze więcej – można znaleźć pod dachem naszego domu.
*Ks. Marcin Szczerbiński – doktor nauk pedagogicznych, dyrektor Wydziału Duszpasterstwa Rodzin Kurii Metropolitalnej Warszawskiej, kierownik Studium Małżeństwa i Rodziny na Akademii Katolickiej w Warszawie. Kieruje Fundacją Blisko Rodziny, która prowadzi Dom Samotnej Matki im. Teresy Strzembosz w Chyliczkach, Telefon zaufania dla małżonków w kryzysie oraz dwie poradnie psychologiczne.