Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Uczy w polskiej szkole w Luksemburgu. Organizuje wydarzenia literackie w RejClubie – miejscu spotkań lokalnej polonii, gdzie dyskutuje o książkach i nie tylko. Prywatnie żona i mama 6 dzieci. Poznajcie Magdalenę Wiejak, która do Luksemburga spakowała się tylko na miesiąc, a mieszka w nim już 17 lat. Lubi go za m.in. za to, że może w nim pozostać Polką, bo w Luksemburgu prawie każdy jest "skądś". Aletei mówi o recepcie na miłość, wychowywaniu dzikiej bandy piratów oraz o skoku z wieżowca, rodem z filmu Matrix.
Katarzyna Kamińska: Patronem Luksemburga jest Święty Willibrord, biskup. Podobno procesja tańcząca na jego cześć robi niesamowite wrażenie. Co jest w niej takiego wyjątkowego?
Magdalena Wiejak: Fascynuje mnie widok tysięcy ludzi, którzy malowniczymi uliczkami Echternach tanecznym krokiem zmierzają do grobu świętego Willibrorda. Patron Luksemburga jest patronem chorych na padaczkę. Przed wiekami miejscowi wypraszali u niego łaski w przypadku epidemii choroby bydła, która objawiała się drgawkami. Objawy ciężkich chorób stały się więc zaczynem radosnego, tanecznego pochodu. Jakbyśmy drgawki będące objawem choroby zamienili w wychwalanie Boga. Czy to nie wygląda jak głęboka wizja naszego losu?
Znam cię od wielu lat, ale chyba poznałam „naprawdę” dopiero, gdy napisałaś do mnie: „Po co tu (na ziemi) tak długo siedzieć?”. Wiara jest chyba ważną częścią twojego życia?
Twierdzenie, że życie nie ma sensu... nie ma dla mnie sensu. Jeżeli znalazłam się tutaj, to jednak po coś, i to "coś" chcę znaleźć. Czuję się jak pirat poszukujący skarbu – skarbu, który wcale do niego nie należy. Wiara też do mnie nie należy – dostałam ją za darmo. Dzierżę ją jak wyłowioną z oceanu butelkę z zatartą mapą. Studiuję mapę, podpływam na różne wyspy i robię zamieszanie. Jak na prawdziwego pirata przystało – mam bandę, która przeraża porządnych obywateli. Krzyczy, sika po krzakach i niedokładnie myje zęby.
Wielu znajomych pamięta cię jako femme fatale, kobietę poetkę, z pociągającym uśmiechem i szalonymi pomysłami. W którym momencie życia stwierdziłaś, że postanawiasz założyć rodzinę i zostać mamą?
Założenie rodziny to chyba najbardziej szalony i poetycki pomysł, jaki mi się w życiu przydarzył. Co do zniewalającego uśmiechu i powłóczystych spojrzeń, niewiele się zmieniło. Mój mąż nadal często powtarza, że jestem femme fatale, a nawet bardzo fatale. Innymi słowy, szalonych pomysłów u nas nie brakuje. Wręcz przeciwnie – realizujemy je na co dzień!
Jeśli chodzi o świadome decyzje, to w kwestii męża i dzieci miałam w głowie tylko jedną: "żadnej rodziny!". Od dłuższego czasu cieszę się więc raczej nieprzewidywalnością losu niż układaniem życia w excelowskich tabelkach.
Masz szóstkę dzieci, a znajdujesz czas na pracę i realizacje pasji. Jesteś supermenką?
Nie. Ja po prostu – jak to mówią – robię swoje. A odpocznę... w grobie.
Magdalena Wiejak: "Jeżeli Bóg będzie na pierwszym miejscu, pozostałe wartości będą na swoich miejscach"
Czym się kierujesz wychowując dzieci? Wychowywania można się nauczyć?
W niewielkim stopniu może i tak. Najtrafniejsze jest chyba stwierdzenie, że w wychowaniu trzeba się kierować miłością. Jeśli chodzi o konkrety, to zaleciłabym poświęcenie młodzieży czasu i uwagi. To tyle w kwestii abecadła edukacji rodzicielskiej.
Teraz rodzice są lekko "skręceni" w stronę dzieci i wielu z nich traktuje dziecko jako misję życia. Żyją życiem dziecka, ciągle o nim mówią. W twoim przypadku byłoby to chyba dość trudne…
Przy dużej gromadzie łatwiej odpuścić, bo dzieci szybciej się usamodzielniają i zaczynają okopywać własne przyczółki. Jednocześnie, żyjąc w grupie nigdy nie są samotne. Również ze względów praktycznych, bo rodziny wielodzietne na ogół nie mieszkają w Pałacu Buckingham. Poza tym, rodzicowi służy pokora – wobec nieprzewidzianych niespodzianek, jakie serwuje czasem los. O dzieciach najbardziej lubię rozmawiać z mężem. Z innymi, tylko jak pytają, bo zdaje sobie sprawę, że nie wszystkich musi to interesować.
Łatwo jest pozwolić dzieciom żyć swoim życiem?
W dużej rodzinie trudno walczyć z samodzielnością, bo ona rodzi się naturalnie. Nawet nie wiesz kiedy, a już starsze dzieci obierają swoje ścieżki, bo w tym czasie przewijasz i uspokajasz młodsze.
Jakie wartości wpajasz swoim dzieciom?
Najważniejszy jest Bóg. Jeżeli On będzie na pierwszym miejscu, pozostałe wartości będą na swoich miejscach. Ważne są dla mnie dobro, piękno i prawda. Mówiąc mniej górnolotnie – chciałabym nauczyć dzieci miłości i życia w wolności. Bo wtedy będą miały życie pełne przygód, pirackie.
Jak to jest być mamą tylu dzieci, kiedy każde coś od ciebie chce? Czujesz czasem, ze one cię pożerają? Że każde chce cię mieć tylko dla siebie?
Owszem, zdarza się, ale tylko w przypadku młodszych. Fizycznie faktycznie trudno to ogarnąć. Od lat nie dosypiam i biegam jak na dopalaczach. Mimo to, każdemu staram się poświęcić potrzebną uwagę. Nastolatki nie nalegają już tak na kontakt. Układ niepostrzeżenie się odwraca. To ja muszę o zabiegać o czas z nimi – oglądać zawody sportowe i wspólnie wałęsać się po podwórku. Ale dużo daje mi to dobrego – chociażby nowe znajomości z ludźmi z dzielnicy.
Wydałaś na świat tyle nowych żyć – czy to znaczy, że próżno szukać w tobie egoizmu?
Rodzenie dzieci to tajemnica natury. Jak mówiłam, niewiele się nad tym rodzeniem zastanawiałam. Z mężem byliśmy w łóżku raczej ludźmi czynu niż filozoficznej refleksji. Dlatego nawet trudno mi uznać, że to efekt egoistycznej potrzeby szczęścia. Bo z potrzeby poświęcenia się na ołtarzu na pewno się to nie stało.
Czego najbardziej boisz się, gdy myślisz o swoich dzieciach? Czy w kwestiach duchowych jest coś, co szczególnie nie chcesz, by ich spotkało?
Nie chciałabym, żeby były w pełni i do końca zadowolone z siebie. Żeby kiedykolwiek nasyciły się życiem. Niech czerpią z niego pełnymi garściami. Życie jest bowiem takie ciekawe, takie barwne, że zawsze pozostawia niedosyt. A kto czuje ten niedosyt, ten czuje, że żyje.
Mama, żona i kobieta z pasją
Co robisz w wolnym czasie?
Jeżdżę na rowerze, pływam i szyję ubranka dla lalek – nie tych moich, żywych – tylko dla prawdziwych. Chociaż właściwie dla moich "lalek" też zdarza mi się szyć. Mamy w naszej wsi klub literacki RejClub. Czytamy więc lektury, a potem o nich dyskutujemy. Czasami organizujemy też wieczory autorskie z pisarzami. Osobiście przepadam za młodą literaturą polską. Lubię zwłaszcza paru, piszących po męsku, chłopaków. Mój mąż preferuje raczej młode pisarki…
Co planujesz robić, gdy dzieci pójdą swoją drogą?
Mam nadzieję, że będę mogła opiekować się wnukami, bo ciężko byłoby mi znieść ciszę. Cisza kojarzy mi się głównie z cmentarzem. Skoro jednak zabraknie kiedyś mojej bandy pirackiej, mam nadzieję pohasać z mężem po łąkach. Zdarza się, że małżeństwa z długim stażem nie mają już o czym rozmawiać. U nas, póki co, jest kolejka tematów do przegadania!
Jesteście razem osiemnaście lat! Zdradzisz sekret na udany związek?
Przed rozpoczęciem wspólnego projektu warto przyjrzeć się uważnie osobie, z którą ten projekt planuje się zrealizować. Polecam dzielić pasje i przeżycia, ale i... spierać się! Wraz z powiększaniem się rodziny pojawia się coraz więcej wyzwań i odpowiedzialności. Bardzo pomaga wtedy współpraca i skupienie się na zadaniach. Poza tym, w miłości dobrze jest zaczynać od gadania, a nie od spania. A kiedy przyjdzie czas na łóżko, to trzeba spać pod jedną kołdrą. Nawet jak jest za krótka.
Kiedyś kochałaś teatr. Nie brakuje ci go teraz?
Nadal chodzę to teatru. Może nie tak często jak kiedyś, ale chodzę. Mocne doświadczenie życiowe – a wielodzietność można chyba za takie uznać – wyostrza odbiór. Pozwala rozpoznać na scenie ściemę, bo odpada element młodzieńczej egzaltacji, przez którą zdarzało się kiedyś łykać badziewie. Nie mam już klapek na oczach. Oczekuję opowieści o ważnych i konkretnych sprawach. Jeżeli nie znajduję ich na scenie, wolę pogrzebać z maluchami w klockach. Więcej się w ten sposób nauczę. I więcej przeżyję.
Patrząc na twoje życie można naprawdę się przekonać, że Pan Bóg ma dla nas jakiś plan na życie. Masz w zanadrzu opowieść, która przekona niedowiarków, że przeznaczenie istnieje…
Samej zdarza mi się być niedowiarkiem, więc trudno tu mówić o przekonywaniu kogoś do wiary. To trochę jak z tym skokiem z wieżowca w Matrixie. Mogę tylko powiedzieć, że ja zdecydowałam się skoczyć. I nadal frunę.