separateurCreated with Sketch.

Najpierw wykrzyczała: “Boże, jest fatalnie!”. A potem zaczęły dziać się cuda…

whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Dziś Maria wykorzystuje Instagram, by mówić o Bogu. Ale zanim zaczęła ewangelizować, doświadczyła depresji, straciła sens życia, wątpiła w swoją wartość.

Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.

Przekaż darowiznę za pomocą zaledwie 3 kliknięć

Anna Gębalska-Berekets: Kiedyś imprezy, a teraz modlitwa! Skąd taka zmiana?

Maria Skonieczka: Byłam bardzo samotna. Nie widziałam swojej wartości, szukałam jej w relacjach, imprezach, alkoholu. Ubierałam się ekstrawagancko, aby zwrócić na siebie uwagę. Przyszłość mnie przerażała, do tego stopnia, że nie brałam jej pod uwagę.

"Królowa Lumpexowa" rozpoczęła działalność w sieci. Rozmowy o lifestylu i ekologii zaczęły ewoluować w stronę Boga.

Kiedy wychodziłam z choroby i przebywałam u swoich rodziców, przyjechały do mnie koleżanki. Przyjaźnimy się od wielu lat. Zaczęłyśmy rozmawiać. Wiedziały doskonale, że interesuję się modą. Wiele rzeczy kupowałam w lumpeksach i całą szafę miałam po brzegi wypełnioną ubraniami. Jedna z nich, Martyna, spojrzała na mnie i stwierdziła: "Maria, ty to powinnaś założyć bloga". Fakt, przed nawróceniem trochę pisałam, zakładałam różne blogi, podobało mi się to. Stwierdziłam, że może spróbuję raz jeszcze do tego wrócić. Chociaż na początku czułam się zagubiona.

Co to znaczy?

Na tamtym etapie nie wiedziałam, co jest dla mnie ważne. Ekologia wydawała się wdzięcznym tematem. Przebywałam na wsi u rodziców, tam dochodziłam do zdrowia, chodziłam na spacery, zdrowo się odżywiałam. Zaczęłam pisać o tej harmonii, jaką może dać natura. W końcu zauważyłam, że moja relacja z Bogiem stawała się coraz głębsza i wypełniała coraz więcej przestrzeni życia. Coraz więcej robiłam z myślą o Nim. Stwierdziłam, że chcę pisać o Bogu, o Jego obecności w mojej codzienności, która miała przecież różne barwy.

"Maria wam powie" ewangelizuje na Instagramie

"Maria wam powie" ewangelizuje na Instagramie. Nie bała się pani iść z Ewangelią do internetu?

Mam taką osobowość, że jeśli jestem do czegoś przekonana wewnętrznie, to nic mnie nie powstrzyma od działania (uśmiech). Oczywiście ma to swoje plusy i minusy. Potrafię siedzieć w pociągu pełnym ludzi, modlić się i trzymać różaniec na kolanach, a nie w kieszeni. To nie jest dla mnie powód do wstydu.

Kiedy publicznie zaczęłam poruszać tematy aborcji, strajków kobiet, pojawiło się wiele negatywnych komentarzy pod moimi postami. Padały słowa pełne agresji i nienawiści. Pomyślałam sobie, że te treści, którymi się dzielę, nie są po to, abym budowała siebie i swoje "ego". W mediach społecznościowych można znaleźć różne treści. Jeśli ludzie nie wstydzą się obnażać nawet najbardziej intymnych sfer ze swojego życia, to dlaczego ja mam czuć lęk, aby publicznie mówić o Bogu?

"Moc w słabości się doskonali" – to teraz pani motto. Nie zawsze tak było!

To, co wydarzyło się w moim życiu jest piękne. Wcześniej, kiedy coś mi się nie udawało, to mówiłam, że to koniec. Szłam dalej, ale coraz bardziej pokonana i osłabiona. Teraz słabość nie jest przestrzenią, w której się poddaję. Jest przestrzenią, w której podejmuje walkę – nie swoimi siłami! Bóg uzdalnia mnie do rzeczy, które kiedyś były nieosiągalne: pomoc potrzebującym, miłość do wrogów, przebaczenia, pisania.

Zanim przyszedł czas na naprawę świata, był czas naprawy siebie.

Czułam się jak dziecko we mgle. Nie wiedziałam, dokąd zmierzam i czy moje życie ma jakąś wartość wyższą. Uciekałam przed własną słabością, przed dokonaniem wyboru. Bałam się konfrontacji z własnym życiem i byłam skupiona na sobie. Gdzieś tam czułam, że moje życie ma głębszy sens, ale ja nie potrafiłam tego odkryć!

Pamięta pani ten moment przejścia z jednego stanu do drugiego?

Rodzice zabrali mnie z mieszkania w Poznaniu, do domu wspólnoty, w którym mieszkają. Jest tam kaplica z Najświętszym Sakramentem. Wtedy były rekolekcje, na które zostałam zaproszona. Tam dokonała się moja przemiana.

Przyznałam się w końcu przed Bogiem do swojej słabości. Powiedziałam: "Boże, jest fatalnie! Jestem słaba i nie potrafię przeżyć swojego życia dobrze, nie jestem w stanie odkryć talentów, które mi ofiarowałeś, dajesz mi przyjaciół, a ja nie umiem zadbać o te relacje! Musisz mi pomóc, błagam!". Oddałam swoje życie Panu Jezusowi i poczułam ogromną łaskę. Rozpoczął się długi i bolesny proces oczyszczenia i uzdrowienia.

Depresja, nerwica, myśli samobójcze

Pani problemy ze zdrowiem rozpoczęły się w wieku dwunastu lat.

W podstawówce byłam prześladowana przez swoją inność. Mieszkałam we wspólnocie prowadzonej przez moich rodziców – w domu na skraju Puszczy Noteckiej, w którym grupa osób żyje razem z Panem Jezusem obecnym w Najświętszym Sakramencie oraz zajmuje się domem rekolekcyjnym.

Wyróżniałam się przez ubiór, a dla dzieci ta inność trudna była do zniesienia. Mocno zapadły mi wtedy w pamięć słowa mojej mamy: "Marysiu, inność to wyjątkowość. Bądź inna, to piękne". Dziś wiem, że Bóg wyciągnął z tego dobro - dzięki tym doświadczeniom nie wstydzę się głosić Chrystusa Ukrzyżowanego.

Miałam też duże problemy z relacjami międzyludzkimi. Jako 5-letnie dziecko doświadczyłam też skrzywdzenia, które poraniło mnie na wiele, wiele lat. Rodzice szybko zareagowali, ale wtedy coś we mnie umarło. Ta sytuacja mnie w jakiś sposób zabiła. Wcześniej czułam się bezpiecznie, potem byłam coraz bardziej zamknięta w sobie, przestraszona i zagubiona.

Chciała pani nawet popełnić samobójstwo...

Było mi bardzo ciężko. Nie szanowałam swojego życia. Ono mnie przytłaczało i szukałam okazji, aby je zakończyć.

Jak rozpoznała pani chorobę?

Zaczął się pojawiać we mnie paraliżujący strach i lęk. Czułam też coraz większą pustkę i izolowałam się od ludzi. Pojawiło się coraz więcej przerażających myśli i stany odrętwienia. Nie spałam, nie odczuwałam, czy jest ciepło czy zimno. Kontakt z rzeczywistością był trudny. W maju poszłam do psychiatry i stwierdził, że to stan nerwicowy. Po dwóch tygodniach moje samopoczucie znacznie się pogorszyło. Byłam agresywna, zła i płakałam. Na początku lipca już było naprawdę źle.

Choroba zaczęła się w trakcie studiów. Imprezki nawet kilka razy w tygodniu, zakrapiane alkoholem.

Generalnie tak było już od liceum. Przychodziłam do szkoły w ciemnych okularach, aby nikt nie widział, jak skacowana jestem po imprezie. To była forma ucieczki przed samą sobą i przed życiem. Zależało mi na tym, aby przyjemnie spędzać czas, a to wiązało się z alkoholem, papierosami, marihuaną.

W młode dorosłe życie wchodziła pani z licznymi poranieniami.

Nie czułam się piękna i akceptowana. Ubierałam się wyzywająco i cieszyłam się, gdy ktoś raczył spojrzeć na moje ciało. Szukałam spełnienia. Ludzie, którzy wydawali mi się wtedy elokwentni, okazywali się potem osobami uzależnionymi od narkotyków, leków psychotropowych, byli nieszczęśliwi i duchowo pogubieni. Wtedy ten smutek i chaos mnie pociągały.

Cuda Pana Boga

I nadszedł upragniony cud!

Chodziłam codziennie na mszę świętą, modliłam się i adorowałam Pana Jezusa. Po powrocie do Poznania brałam leki bardzo nieregularnie. Z rodzicami zaplanowaliśmy wyjazd do Jerozolimy. Zadzwoniłam do lekarza i powiedziałam mu o tym planie. Lekarz zalecił, że mam przyjmować połówki dotychczasowych dawek. Po powrocie miałam wizytę u psychiatry. Opowiedziałam mu o tym, jak się czuję.

Odpowiedział, że nie muszę brać leków, że jestem zdrowa. Diagnoza brzmiała: "Kryzys psychiczno-duchowy, którego pani doświadczała, jest zakończony i jest pani zdrowa. To naprawdę cud!".

Bóg dał pani nowe życie!

Dostałam ogromną łaskę!

Jak teraz buduje pani z Nim relacje?

Dziękuję Mu za trudności, ofiarowuję je w intencji ludzi chorych i cierpiących. Traktuję to jako przejaw miłości do Pana Jezusa. Staram się codziennie być na mszy świętej, czytam Pismo Święte i uczęszczam na adorację. Często mówię Bogu, że Go kocham i Jemu powierzam swoje życie. Mam też wspólnotę, w której formuję się duchowo – myślę, że to bardzo ważne.

"Walcz o siebie i idź do przodu!"

Osoby zmagające się z chorobami psychicznymi często są zostawione same sobie. Rozmowa o problemach psychicznych wciąż stanowi dla wielu temat tabu. Jak im pomóc?

Jedyną rzeczą, która uzdrawia drugiego człowieka jest nasza miłość. Według mnie to podstawa. Bagatelizowanie problemu nie jest dobre, bo nie ułatwia walki z tym, co nam przeszkadza. Warto skorzystać z profesjonalnej pomocy osoby, która pomoże nam umiejscowić to, co dokonało się w naszym życiu, w przeszłości. Wartość terapeutyczną mają też relacje z bliskimi i rozmowy. I oczywiście otoczenie takiej osoby modlitwą.

Ważny jest dla pani aspekt rodziny. Studiuje pani na kierunku nauki o rodzinie. Dlaczego?

Większość problemów, z którymi borykamy się w dorosłym życiu, ma swój początek właśnie w rodzinie. Problemy dziewcząt, które szukają wartości w relacjach z mężczyznami, zranienia DDA – to tylko przykłady. Osoba, której w dzieciństwie zniszczono poczucie bezpieczeństwa traktuje Boga jako zagrożenie, nie ma z Nim relacji, nie wierzy w Jego bezinteresowną miłość. W wielu rodzinach ojcowie nie są obecni, nie angażują się w rozwój swoich dzieci. Obserwując to wszystko pojawiło się we mnie pragnienie, aby zawalczyć o rodzinę, o jej przyszłość.

Mówi pani, że teraz już wie dokąd zmierza. Wiele osób wciąż nie wie. Czują pustkę w sercu, wokół nich panuje chaos. Jak odnaleźć swoją drogę?

Regularna spowiedź, msza święta – to najlepsza recepta. Jeśli ulegniemy naszej słabości, coś nam nie wyjdzie, to często nie idziemy dalej, odpuszczamy i chowamy się przed konsekwencjami. Jeśli masz problem, to go nazwij, pomódl się, walcz o siebie i idź do przodu!

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Aleteia istnieje dzięki Twoim darowiznom

Pomóż nam nadal dzielić się chrześcijańskimi wiadomościami i inspirującymi historiami. Przekaż darowiznę już dziś.

Dziękujemy za Twoje wsparcie!

Top 10
See More
Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.