Z br. Jackiem Waligórą OFMCap, dyrektorem Dzieła Pomocy Ojca Pio w Krakowie, ministrem prowincjalnym Krakowskiej Prowincji Zakonu Braci Mniejszych Kapucynów w latach 1999-2005 oraz 2008-2014, rozmawia Małgorzata Bilska
Władza, nawrócenie i skracanie dystansu
Małgorzata Bilska: Czym jest władza? Patrząc na pełnione do tej pory funkcje, miał jej brat sporo we wspólnocie zakonnej.
Br. Jacek Waligóra OFMCap: Jest służbą. I ciężką pracą. Patrząc z mojej perspektywy, władza jako taka jest drugorzędna. Kiedy zostałem wybrany przełożonym prowincji, postawiłem sobie pytanie: jak budzić wiarę w tych, którzy zostali mi powierzeni? Czyli - jak ewangelizować współbraci?
To było dla mnie najważniejsze wyzwanie w ciągu tych lat. Na początku podejmowałem działania skierowane do braci. Na przykład pisałem do nich listy, które miały animować, intrygować, inspirować do zmian. Organizowałem spotkania, rozmawiałem.
Jednak po latach doszedłem do wniosku, że najlepszą rzeczą, jaką mogę dla nich zrobić, to ewangelizowanie siebie. Tylko to jest skuteczne. Przede wszystkim ja potrzebuję nawrócenia... Uświadomiłem sobie, że o tyle będę dobrym narzędziem w rękach Pana Boga, o ile sam będę się nawracał. Zrozumiałem, że pierwszym polem ewangelizacji jest moje serce.
Władza oznacza bycie liderem, świadkiem wiary wobec podwładnych?
Myślę, że tak. Szczególnie dzisiaj, kiedy odczuwamy wyraźny brak autorytetów.
Brat łączy autorytet z autentycznością, nawet w tym momencie. Większość szefów nie mówi wprost, że księża z jego diecezji czy bracia z zakonu muszą się nawracać. Są wybrani, lepsi…
W moim odczuciu obecny kryzys Kościoła to przede wszystkim kryzys wiary. Ten kryzys dotyczy przede wszystkim nas, osób duchownych, kapłanów, zakonników. Często życie Kościoła sprowadza się do życia w pewnej strukturze i polega na dopasowaniu się do norm. Podczas gdy brak jest wiary w Boga, który kocha grzesznika i dlatego można Mu zaufać, i dać się poprowadzić. To dlatego nasze świadectwo jest coraz mniej przekonujące.
Poza wiarą ważny jest stosunek do drugiego człowieka. Miłość braterska. Składają się na nią m. in. troska, czułość, słuchanie... Tradycyjna władza budowała posłuch na lęku, na dużym dystansie. Brat jako prowincjał, dyrektor Dzieła, dystans skraca.
Skracanie dystansu jest absolutnie niezbędne, choć nie wolno z tym przesadzić. Żeby zachować autorytet, trzeba umiejętnie balansować między bliskością a dystansem. To jest trudne.
Ze mną jest tak, że próbuję wczuwać się w sytuację człowieka, którego spotykam. To zmienia sposób, w jaki na niego patrzę. Nie zawsze mi się to udaje, ale próbuję. Pewnie trzeba mieć w tym względzie też pewien dar od Boga. Jeśli dystans skróci się za bardzo, robi się niebezpiecznie. Nie ma wtedy możliwości oddziaływania na innych. W napięciu między bliskością i dystansem rodzi się autentyczne braterstwo.
Dzieło Pomocy Ojca Pio
Kiedy powstawało Dzieło Pomocy Ojca Pio, brat był przełożonym prowincji. Wtedy nic nie zapowiadało, że będzie to duża, kompleksowa, bardzo profesjonalna i znakomicie skoordynowana organizacja. Pamięta brat początki?
Tak, choć osobą, która je tworzyła i rozwijała był brat Henryk Cisowski. Dzieło jest owocem jego współpracy z osobą świecką, panią Jolantą Kaczmarczyk. Brat Henryk mieszka dziś z braćmi w Stanach Zjednoczonych, a pani Jola jest moją zastępczynią. Nie byłem bezpośrednio zaangażowany w powstawanie Dzieła, jednak wiedziałem, że powstaje coś wielkiego. Brat Henryk chyba nie spodziewał się tak szybkiego i dynamicznego rozwoju.
Przełomem było wpisanie Dzieła do rejestru organizacji pożytku publicznego, które pozwoliło na przekazywanie 1% podatku. Efekt był zaskakujący, ponieważ udało się pozyskać sporą kwotę, którą zaowocowała budową Centrum Pomocy.
Jestem dyrektorem od lipca 2021 roku. Aby Dzieło zrozumieć, trzeba na nie spojrzeć z perspektywy historycznej. Najpierw „dziełem pomocy” był nasz klasztor przy ul. Loretańskiej w Krakowie. Od początku istnienia klasztoru ubodzy zawsze przychodzili po wsparcie do klasztornej furty. Świadczona im pomoc była jednak doraźna. W moich czasach seminaryjnych osoby bezdomne dostawały słoik zupy, chleb, gorącą herbatę.
W zimie było tylu potrzebujących, że trudno było wejść do klasztoru… Zaczęliśmy myśleć, jak to lepiej zorganizować. Obok klasztoru powstał najpierw barak „żywnościowy”, z wejściem od ulicy. Potem drugi, w którym był prysznic i toaleta. Na ich miejscu powstał pierwszy budynek Dzieła. Drugi zbudowaliśmy niedaleko, przy ul. Smoleńsk, gdzie klasztor mają siostry felicjanki.
Z czasem zrozumieliśmy, że pomoc doraźna – choć jest ważna – to nie rozwiązuje problemu bezdomności, a w niektórych przypadkach może ją nawet utrwalać. Chcieliśmy pomagać ludziom przezwyciężać bezdomność i towarzyszące jej życiowe trudności.
Dlatego niesiemy kompleksową pomoc, oferując: żywność, kąpiel, odzież, pralnię oraz wsparcie specjalistyczne, na które składają się pomoc zawodowa, socjalna, psychologiczna, prawna oraz duchowa.
Prowadzimy również 12 mieszkań, w których osoby doświadczające bezdomności na nowo uczą się życia „pod dachem”. Rocznie z pomocy mieszkaniowej prowadzonej przez Dzieło korzysta około 30 osób. Pomagamy długofalowo, nie ograniczając się do rozdawania zupy i kanapek. Ta praca nie jest łatwa. Wymaga wiedzy i profesjonalizmu, dużo cierpliwości, i chociaż odrobinę miłości.
Ale to działanie jest skuteczne. Ciche, bez szumu medialnego. Kompleksowe.
Jedno z naszych haseł mówi: „Towarzyszymy w drodze do domu”. Naszym celem jest to, aby osoby bezdomne miały swój dom. Wcześniej straciły go z różnych przyczyn. Bezdomność jest niekiedy efektem pewnej nieporadności, niefrasobliwości, braku umiejętności przewidywania konsekwencji swoich decyzji. Sytuacje są bardzo różne i nie zawsze zamierzone. Zdarza się, że do dramatu dochodzi z przyczyn niezależnych.
Na przykład?
Był u nas pan, któremu Zakład Ubezpieczeń Społecznych bezpodstawnie zatrzymał wypłatę renty inwalidzkiej. Mieszkał z matką, którą się opiekował. Kiedy został bez renty oboje żyli z jej emerytury.
Mama zmarła?
Tak. Po pierwsze, stracił źródło dochodów. Po drugie, stracił prawo do przebywania w lokalu, w którym mieszkał. Po trzecie – stracił mamę. To wszystko sprawiło, że zachorował na ciężką depresję. Przez 8 miesięcy leczył się w szpitalu psychiatrycznym. Kiedy z niego wyszedł, nie miał się gdzie podziać. Przez kilka lat mieszkał u Braci Albertynów. Do nas przychodził po różne formy pomocy.
Aż wreszcie nasz prawnik pomógł mu odzyskać świadczenia z ZUS. Urząd musiał wypłacić zaległe pieniądze. Kupił za to mieszkanie. Mógł zamieszkać u siebie. Aż niewiarygodne!
Można pytać – czyja to wina, że dotknęła go bezdomność? Ale my nie pytamy o to. Zdarza się, że osoby bezdomne są ofiarami wykorzystania przez członka rodziny. Związek lub małżeństwo się rozsypało, ktoś trafia na ulicę. Pamiętam historię młodego człowieka, którego kiedyś strzygłem…
Dyrektor strzyże bezdomnych
Bo brat dyrektor strzyże podopiecznych Dzieła. Skracanie włosów jest skracaniem dystansu…
Daje mi to okazję to rozmów. Zapytałem go, jak to się stało, że trafił na ulicę. Tata był alkoholikiem. Dziećmi opiekowała się mama - dbała o nie, o dom. Ale pewnego dnia wyszła z domu i już nie wróciła. Na ulicy potrącił ją TIR. Po kilku dniach ojciec przyszedł do domu pijany i wyrzucił syna. Chłopak nie miał nikogo, kto by nim pokierował, pomógł, towarzyszył mu, był obok.
Strzyżenie to forma towarzyszenia?
Może bardziej spotkania. Towarzyszenie jest procesem, czymś więcej.
Gdzie się brat nauczył strzyc?
W nowicjacie kapucynów. Strzygłem braci. Było nas 28, więc spora gromadka. Ktoś musiał się tym zająć, padło na mnie. Na początku wychodziło mi raz lepiej, raz gorzej, ale praktyka robi swoje. Strzygłem też w seminarium, tam była nas setka. Pracy mi nie brakowało.
Jest różnica między głowami braci i osób bezdomnych, którzy myją się rzadziej. Brat dyrektor nie miał oporów?
Nie jestem pierwszym z braci, który to robi. No i osoba bezdomna nie musi być brudna, odstraszająca. To uprzedzenia. Czasem się zdarza, że „klient” ma bardzo przetłuszczone włosy, ale wiele osób bezdomnych naprawdę o siebie dba. Jednemu poleciłem specjalny szampon na łupież, bo miał ogromny problem. Kupił szampon w aptece i z każdą kolejną wizytą widzę, że jest coraz lepiej.
Osoby bezdomne (kobiety także) na pewno się cieszą, że mają takiego fryzjera. Co to daje bratu? Kleryk strzyc musiał. Dyrektor - nie.
Zadałem sobie pytanie, kim mam być? Urzędnikiem, który wypełnia w Dziele dokumentację, załatwia różne formalności? Czy kapłanem, duszpasterzem, bratem? Zdecydowanie ważniejsza jest druga rola. Braterstwo, do którego wzywa Chrystus polega na tym, że jest się z najsłabszymi, z tymi na marginesie społeczeństwa. Żeby ich zrozumieć, trzeba się spotkać. Rozmawiać z nimi, słuchać ich.
Nie myślę o tym, że dzieli nas dystans, wynikający z mojej roli w Dziele, czyli bycia dyrektorem. Strzyżenie jest posługą miłości. To słowo brzmi wzniośle, ale w rzeczywistości miłość składa się z drobnych gestów. Kiedyś Chrystus zapyta i mnie o miłość: Byłem głodny, byłem przybyszem, byłem bezdomny… co zrobiłeś dla mnie?