Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Dlaczego dorosłej córce często tak trudno dogadać się z własną matką? Czy przyjaźń między nimi jest w ogóle możliwa? O toksycznych mamach, zdrowej separacji, życiu własnym życiem oraz lęku, bez którego nie ma rozwoju i samodzielności, rozmawiam z psychoterapeutką, pedagogiem specjalnym i dyrektorką Chrześcijańskiej Poradni – Bogną Kuczyńską.
Magdalena Prokop-Duchnowska: Podobno ponad 57 procent kobiet nie jest zadowolonych ze swojej relacji z mamą. Z czego to może wynikać?
Bogna Kuczyńska: Przyczyny są różne, ale na pewno jedną z takich ważniejszych jest kobieca emocjonalność i dążenie do budowania relacji. Zauważmy, że więź z ojcem z reguły nie generuje tylu problemów. Z tatą dzieci spędzają często mniej czasu niż z matką, ale też robią to na innych zasadach. Relacja z mamą opiera się w większości na rozmowach i zwierzeniach, z tatą z kolei – na wspólnych aktywnościach. Dochodzi kwestia tej samej płci, co jeszcze bardziej zacieśnia więzi i identyfikuje z matką. To właśnie ją najczęściej obserwujemy, od niej też uczymy się jak być kobietą, żoną i mamą oraz jak budować relacje ze sobą i ze światem.
Dla kilkuletniej dziewczynki mama faktycznie jest całym światem, ale dla nastolatki już rzadko kiedy.
W trakcie ciąży dziecko jest częścią matki, a po urodzeniu – jej "przedłużeniem". Ale już między 1 a 3 rokiem życia zaczyna się proces tzw. odłączenia. Pojawia się lęk separacyjny – maluch reaguje na rozstanie z mamą oporem i płaczem, i to jest zupełnie naturalne. Jednak wejście w sytuację lękową prawie zawsze wiąże się z szansą rozwoju. W tym przypadku tylko przez próbę rozłąki dziecko ma szansę przekonać się, że nieobecność mamy nie stanowi dla niego żadnego zagrożenia. I to jest – de facto – pierwszy krok tego dziecka na drodze do samodzielności. Przed nim jeszcze ogrom takich – mniejszych i większych – kroków, a jednym z nich jest właśnie nastoletni bunt polegający m.in. na kwestionowaniu matki.
Czyli usilna ochrona dziecka przed tym, co wywołuje lęk, to tak naprawdę pozbawianie go szansy na samodzielność?
Rodzicowi wydaje się, że chce dziecku nieba uchylić, a w rzeczywistości nieświadomie je krzywdzi. Zostawienie w domu dziecka, które boi się iść do przedszkola, nie zawsze będzie dla niego dobre i rozwojowe. Kilkulatek boi się rozłąki, podobnie jak może bać się ciemności czy potworów. Lęk jest naturalnym elementem życia każdego człowieka. Jasne, że kogoś, kto boi się pływać, nie wrzuca się od razu na głęboką wodę. Okazuje się jednak, że ani pchanie takiego człowieka na siłę do wody ani próba chronienia go przed kontaktem z wodą nie wyjdą mu na dobre.
Wracając do młodzieńczego buntu: wpatrzona w mamę jak w obrazek córka zaczyna nagle pyskować i buntować się. Mam rozumieć, że taka sytuacja jest nie tylko normalna, ale wręcz zdrowa i rozwojowa?
Dziewczynka w wieku przedszkolnym chce być taka jak mama – przymierza jej buty, próbuje malować usta szminką, naśladuje gesty i słowa. Ale żeby móc budować samodzielne życie, na własnych – a nie mamy – zasadach, musi się od tej matki prędzej czy później odciąć, czyli ją zakwestionować. Jeśli do tego nie dojdzie, to dziecko może tkwić w toksycznej, symbiotycznej relacji z matką do późnej dorosłości, a w skrajnych przypadkach – nawet do końca życia.
To jak możemy tę zdrową separację – najpierw u małej dziewczynki, a potem u nastolatki wspierać?
Dając prawo do decydowania o sobie. Rzecz jasna – stosownie do wieku i w obrębie wyznaczonych granic. Nie pozwalamy decydować kilkulatce o tym, czy pójdzie do przedszkola, ale już którą drogą i w jakiej sukience – jak najbardziej. Są obszary, w których warto (a nawet trzeba) pozwolić dziecku na podejmowanie samodzielnych decyzji.
O ile wybór bluzki raczej łatwo zaakceptować, o tyle już dać wolność w wyborze studiów, pracy czy męża może być nie lada wyzwaniem.
Dlatego warto mieć z tyłu głowy, że dziecko nie jest rodzica przedłużeniem, tylko odrębną osobą. Główną rolą opiekuna jest więc przygotowanie małego człowieka do odejścia, do pójścia w świat. A z tym wiąże się dawanie wolności i akceptacji nawet wtedy, gdy jego wybory nam się nie podobają lub nawet są obiektywnie złe.
Od czego zacząć?
Wiele toksycznych zachowań, a już w szczególności prób kontroli córki i mieszania się w jej życie, bierze się z tego, że matka nie ma swojego życia. Przez to „własne życie” rozumiem chociażby pracę, hobby, grono znajomych albo dobrą relację z mężem. Macierzyństwo to piękne powołanie, ale jeśli staje się jedyną przestrzenią uwagi i rozwoju kobiety, grozi poczuciem pustki i braku sensu życia, gdy już dzieci zabraknie, bo np. wyfruną z gniazda. Dla niektórych matek córki są całym światem: pełnią rolę powierniczek, towarzyszek i przyjaciółek. Kiedy więc takie córki chcą zacząć żyć swoim życiem, te matki uwieszają się na nich, próbując je przy sobie zatrzymać.
Niemniej toksyczna od nadmiernej kontroli może być obojętność.
Tak, i dodajmy, że obojętność może dotyczyć zarówno nieobecnej matki, która całą swoją uwagę koncentruje na pracy zawodowej, jak i matki, która zdecydowała się zostać z dziećmi w domu. Można przecież przebywać z kimś praktycznie non stop, a skupiać się wyłącznie na sprzątaniu, gotowaniu i całej reszcie naglących obowiązków, w rezultacie nie poświęcając tej osobie nawet kilku minut dziennie.
Jak jeszcze może zachowywać się toksyczna matka?
Traktować córkę przedmiotowo, projektując na nią własne wizje i oczekiwania, czemu towarzyszą często krytyczne uwagi dotyczące chociażby wyglądu. Szkodliwe zachowania mogą być też wynikiem czyichś wcześniejszych doświadczeń. Na przykład osoba, która wychowywała się w przesadnie restrykcyjnej rodzinie, tak bardzo stara się unikać twardych zasad we własnym domu, że popada w drugą skrajność – wychowuje w totalnej wolności, niczego od dzieci nie wymagając ani nie stawiając żadnych granic. Są i matki „kumpelki”, które rywalizują z córkami np. o uwagę jej przyjaciółek. Trudno im zaakceptować fakt przemijania, starzenia się i upływu czasu, a więc starają się zatrzeć różnice pokoleniowe np. chodząc z córką na jej imprezy.
To źle, że matka chce przyjaźnić się z córką?
Dobrze, jeśli potrafią szczerze rozmawiać, dzielić się emocjami i przeżyciami, a do tego interesują się nawzajem swoimi sprawami. Taka więź wyklucza nadmierną kontrolę, autorytarność i nakazująco-zakazującą komunikację. I tworzy przestrzeń do zwierzeń. Córka może opowiedzieć mamie o smutkach, sercowych rozterkach i konfliktach ze znajomymi. Ale już w drugą stronę to nie powinno mieć miejsca. Owszem – mama może, a nawet powinna mówić córce o swoich emocjach i przeżyciach, ale bez wdawania się w szczegóły i robienia z córki powiernika. To groziłoby obciążeniem dziecka własnymi problemami i obarczeniem go odpowiedzialnością za swoje złe samopoczucie. I pod tym względem, ale też biorąc pod uwagę rolę przewodnika, który stawia granice i wskazuje co jest dobre, a co złe – matka to matka, a nie przyjaciółka.
A przyjaźń matki i córki, ale w dorosłości – jest możliwa?
Tak, o ile miał miejsce etap separacji. Zdrowa relacja może zaistnieć tylko wtedy, gdy mimo przestrzeni na rady, sugestie i dzielenie się doświadczeniami, każda ze stron ma poczucie, że może podejmować samodzielne i niezależne decyzje. Czyli rozmawiamy, podpowiadamy sobie wzajemnie, ale nikt nikogo nie traktuje jak wyroczni. A więc córka nie zastanawia się na każdym kroku co powiedziałaby na tę czy inną decyzję jej mama. Jeśli się zastanawia, to znaczy, że pępowina nie jest jeszcze odcięta i dopóki „nie zabije” głosu matki w głowie, dopóty będzie spełniała jej oczekiwania albo wręcz przeciwnie – robiła wszystko mamie na przekór.
Czy o relację z matką należy walczyć za wszelką cenę? A może są sytuacje, w których lepiej jest odpuścić i zerwać kontakt?
Fizyczne odcięcie się od matki jest wskazane wyłącznie wtedy, gdy w grę wchodzą nałogi i zachowania patologiczne. Na przykład, gdy matka niszczy córkę, a ta – zamiast żyć własnym życiem – wciąż czuje się za nią odpowiedzialna. Z reguły we wszystkich innych przypadkach rozwiązaniem nie jest zerwanie relacji, tylko przepracowanie zaistniałych konfliktów i problemów. Podstawą jest szczera i otwarta rozmowa, ale też dobre intencje, czyli mówienie prawdy z miłością, bez wywlekania żalów i pretensji. Musimy mieć z tyłu głowy, że rodzice z reguły chcą dla nas dobrze, tylko nie zawsze okazują to we właściwy sposób. Poza tym, oni też dostali w swojej rodzinie określoną ilość czułości, miłości i wzorców do naśladowania. I jeśli coś mnie w tej relacji rani, drażni albo czegoś mi brakuje, to zamiast czekać, aż ktoś się domyśli, sam/sama mogę powiedzieć o swoich emocjach i potrzebach. Czasem zwykłe: „Mamo, nie lubię kiedy wtrącasz się w moje życie” albo „Jest mi przykro, gdy krytykujesz moje decyzje”, może otworzyć drugiej stronie oczy i zapoczątkować dobre zmiany.
A my często czekamy, aż to ktoś się zmieni, przez co tkwimy w miejscu zamiast wziąć sprawy w swoje ręce.
Córki toksycznych matek często wchodzą w rolę ofiary i zamiast zacząć realnie kierować swoim życiem, winą za wszelkie braki i niepowodzenia obarczają matkę. Jasne, że dzieciństwo ma na nas ogromny wpływ, ale koniec końców to my decydujemy o kształcie naszej codzienności.
Jak odciąć tę pępowinę i zacząć żyć własnym życiem?
To wymaga stanięcia w prawdzie, czyli uświadomienia sobie, kim jest/była moja matka i czego od niej – jako córka – nie dostałam. Na tym jednak nie wolno się zatrzymać. Istotne jest zaakceptowanie, że moi rodzice dali mi tyle, ile sami otrzymali, czyli dali tyle, ile mogli. Może zatem, zamiast czekać aż matka wreszcie przeprosi albo się zmieni, lepiej pogodzić się z tym, że tak może się już nie zdarzyć. Zaakceptować ten fakt, a jeśli zajdzie taka potrzeba, to przebaczyć dawne winy i skupić się na teraźniejszości oraz na tym, co jest w rodzicu i w relacji z nim, dobre. Warto też zastanowić się, czy ze swojej strony mogę coś jeszcze zmienić, żeby tę relację poprawić.
Tym bardziej, że to relacja wyjątkowa i niepowtarzalna i drugiej takiej mieć już nie będziemy.
Z pośród wszystkich bliskich osób, to właśnie matka jest tą, która zawsze nam kibicuje i chce dla nas jak najlepiej. A że czasem bardzo nieporadnie to okazuje, to już inna sprawa. Tak czy inaczej, przy odrobinie dobrej woli z obu stron – więź matki z dorosłą córką może być naprawdę piękna i ubogacająca.