Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Po czym poznać, czy dzielę się z drugim człowiekiem ważną częścią siebie, czy też to, co robię, przytłacza nas oboje?
Dzielenie się emocjami
Zalewanie innych własnymi emocjami kojarzy mi się z sytuacją, gdy ktoś sam nie do końca wie, co się z nim dzieje. Przelewamy na innych te uczucia, z którymi sami się nie spotkaliśmy. Nie przeżyliśmy ich, nie zrozumieliśmy, więc próbujemy podzielić się z innymi nadmiarem swoich stanów. Nawet nie tyle, by im o tym nadmiarze opowiedzieć, tylko pokazać, jak to jest go doświadczać.
Czym się różni opowiadanie o uczuciach od zalewania? Gdy opowiadamy, stajemy się „właścicielami” swoich uczuć. „Zdenerwowałem się”, „przestraszyłam się”, „poczułam zażenowanie” – gdy mówimy w ten sposób, wiadomo, kto i co poczuł. Nasza opowieść staje się jasna również wtedy, gdy łączymy emocje z faktami i myślami o nich. „Boję się, że nie zdam tego egzaminu”. „Poczułem gniew, gdy kolega w pracy opowiedział o moim pomyśle, jakby był jego własnym”. Kiedy dzielimy się z drugim człowiekiem kawałkiem swojego życia, który sami poddaliśmy refleksji, mamy większe szanse na empatię (o ile rozmawiamy z kimś, kto potrafi ją przeżyć i okazać).
Nie zawsze jest to możliwe. Jeśli chcę opowiedzieć o tym, że się boję, komuś, kto sam ma skłonność do bardzo lękowego oglądania rzeczywistości, efekt będzie taki sam, jak polanie ogniska benzyną. Mój niewielki niepokój rozdmuchamy w rozmowie do takich rozmiarów, że okaże się, iż cały świat jest straszny i najlepiej w ogóle nie wstawać z łóżka. Warto więc mądrze wybierać, czym i z kim się dzielimy.
Przekaz, który przerasta możliwości słuchacza
Dzielenie się emocjami nie przyniesie też raczej efektu wyregulowania ich, jeśli próbujemy oddać je otoczeniu jak gorący kartofel. Czyli nieświadomie przekazujemy je w taki sposób, żeby drugi człowiek poczuł to, co ja czuję – i wtedy może on mógłby coś zrobić z przytłaczającymi emocjami.
Towarzyszy temu często język, z którego trudno już wywnioskować, kto i co czuje. Pojawiają się hiperbole: „straszne”, „masakra”, oceny: „idiota”, „debil”. Także nieprzefiltrowane, totalne myśli: „jestem nikim”, „nic mnie już w życiu dobrego nie spotka”, „nikomu nie można ufać”, „nic tylko w głowę sobie strzelić po czymś takim”. Jeśli toniemy w uczuciach, które powodują przemożny dyskomfort, nie pomoże nam, gdy ludzie wokół nas również zaczną się w nich topić.
Po czym poznamy, że w rozmowie robi się coraz trudniej? Najłatwiej będzie to zauważyć w ciele – jeśli ono sztywnieje albo zaczyna nas boleć brzuch, albo po prostu zaczynamy fizycznie czuć się coraz gorzej, to znaczy, że w tej wymianie nie otrzymujemy pomocy. I sami też robimy coś, od czego nam się pogorszy: będziemy mieć jeszcze więcej smutku, złości, wstydu, lęku. Dzieje się tak, gdy nasz przekaz przerasta możliwości słuchacza.
Czy mogę ci opowiedzieć o tym, czego się boję?
Jeśli często doświadczamy sytuacji, że rozmowy o trudnych uczuciach zmierzają do ślepej ulicy, możemy dla siebie zrobić trzy rzeczy. Po pierwsze sprawdzić, czy nie jest to z mojej strony autosabotaż. Na przykład narzekam ciągle, ponieważ boję się działania prowadzącego do zmiany. Może potrzebuję zaakceptować, że żadna ilość opowiadania o tym, jak jest źle, nie wprowadzi niczego nowego do sytuacji. Natomiast lepiej dla mnie będzie, jeśli energię zużywaną na przepalanie emocji wykorzystam do poszukania, na co konkretnie mam wpływ. I wówczas moja opowieść, że „wszystko źle”, zmieni się na historię, że „coś działa”, mimo że może teraz jest trudno.
Dobrze sprawdzić motywy tego autosabotażu. Może mam takie wyobrażenie, że inni ludzie mogą wchodzić ze mną w relację, tylko jeśli widzą, jak u mnie „słabo”? Obawiam się, że stracą zainteresowanie, jeśli opowiem o tym, z czym sobie radzę i co mi sprawia radość? A może sam lub sama ukrywam przed sobą tę część mnie, która jest sprawcza i odważna – i nie potrafię jej docenić?
Po drugie, warto sprawdzać z ludźmi, w czym chcą i potrafią z nami być. Im jaśniej, tym lepiej. Dawać im znać, że ich dostrzegamy. „Nie wiem, czy ci o tym opowiadać, bo dla mnie to przytłaczające i nie chciałabym, żebyś poczuł się podobnie”. „Czy mogę ci opowiedzieć o tym, czego się boję?”. To też jest sygnał dla drugiego człowieka, że nie chcemy zrzucić na niego swoich ciężarów, żeby „coś z nimi zrobił”. Że bierzemy go pod uwagę.
Po trzecie, jeśli takich przytłaczających uczuć doświadczamy wiele i często, prawdopodobnie potrzebujemy wsparcia specjalisty, który umie być z najgorszymi myślami i najtrudniejszymi emocjami ludzi. To, że nie umiemy udźwignąć ich sami, ma swoje przyczyny – prawdopodobnie zbyt wcześnie wydarzyło się w naszym życiu zbyt wiele trudnego i nasze mechanizmy regulacji emocji po prostu nie działają tak sprawnie, jak u kogoś, kto mógł się tego uczyć w sprzyjającym środowisku. Z życzliwym wsparciem będziemy pomału zyskiwać więcej jasności i łatwości w rozumieniu siebie, a to przełoży się na jakość kontaktu z innymi ludźmi.