Z ks. Józefem Gubałą, proboszczem parafii św. Mikołaja w Krakowie, kapelanem Wojewódzkiego Szpitala Dziecięcego w Krakowie, rozmawia Jarosław Kumor.
„Dajcie mi spokój z Chrzanowską”
Jarosław Kumor: Jak to się stało, że bł. Hanna Chrzanowska spoczywa w kościele św. Mikołaja w Krakowie?
Ks. Józef Gubała: Mamy ten przywilej dzięki członkiniom krakowskiego oddziału Katolickiego Stowarzyszenia Pielęgniarek i Położnych Polskich, który powstał właśnie przy naszej parafii w 1995 r. Jego opiekunem był ówczesny wikariusz, lekarz, ks. Kazimierz Kubik.
Sztandarowym działaniem oddziału od początku jego istnienia była inicjatywa wszczęcia procesu beatyfikacyjnego Hanny Chrzanowskiej. Kiedy w 2002 r. kończył się etap diecezjalny, dokumenty do Watykanu były wysyłane za pośrednictwem naszej parafii.
Kiedy z kolei kończył się sam proces w Stolicy Apostolskiej, należało przenieść doczesne szczątki przyszłej błogosławionej z rodzinnego grobowca do kościoła i było to naturalne, że spoczęły one właśnie u nas, w kaplicy poświęconej bł. Hannie, w której do tej pory odbiera cześć.
Kiedy przyszedł ksiądz do parafii, Hanna już tu była?
To było 10 lat temu, a więc 2 lata przed przeniesieniem jej szczątków. Muszę powiedzieć, że nim się tu pojawiłem, w ogóle nie słyszałem o bł. Hannie, którą dziś nazywam Hanką. Ks. prałat Antoni Sołtysik, wtedy już emeryt, wspominał mi od razu o jakiejś trumience, a ja mówiłem: „Księże prałacie, dajcie mi spokój. Jest tyle spraw. Wchodzę w to wszystko. Nie wiem, o co chodzi. Tu remonty, rusztowania, odrapana plebania, a ksiądz o trumience” (śmiech).
Rok później przyszły do mnie pielęgniarki ze stowarzyszenia i powiedziały, że już czas i trzeba się przygotowywać do przeniesienia Hanny Chrzanowskiej. Wtedy zacząłem się nią bardziej interesować, czytać, słuchać, jeździć na sympozja. Zacząłem czytać jej zapiski.
Hanna Chrzanowska: patronka słuchania i… remontów
Czego się ksiądz od niej nauczył?
Bł. Hanna zawsze przypominała, że chorym nie trzeba nic mówić. Chorych trzeba słuchać. Uświadomiłem sobie dzięki niej, że jako ksiądz nie muszę pocieszać chorej osoby. Ona tego nie potrzebuje. Powinienem raczej usiąść na te kilka minut i wysłuchać człowieka, który nieraz właśnie mnie widzi jako pierwszego w ciągu swojego dnia.
Ale z Hanką mam jeszcze inne, bardziej techniczne doświadczenia. Główny wykonawca remontu naszego kościoła – zaufany człowiek – twierdził, że nie da się tego skończyć do beatyfikacji. Powiedziałem: „Hanka, jak chcesz mieć gotowy kościół, to musisz pomóc”.
Czy pomogła? Miesiąc przed ogłoszeniem jej błogosławioną ściągnięto rusztowania. Beatyfikacja miała oczywiście miejsce w Łagiewnikach, a u nas, dwa dni później, na mszy świętej dziękczynnej kościół miał już docelowy wygląd – m.in. dzięki darowiznom, które pojawiły się jeszcze na finiszu. To wszystko mi uświadomiło, że święci mają swoje do powiedzenia. Zwłaszcza w sytuacjach, kiedy trudno sobie poradzić.
Pewnie zna ksiądz też świadectwa zwykłych ludzi, którym wypraszała łaski…
Oczywiście. Znajomy ksiądz, jako przyjaciel domu pewnej kobiety chorej na nowotwór, modlił się w dniu beatyfikacji o jej uzdrowienie i przy kolejnym badaniu śladów nowotworu nie było.
Generalnie właśnie o uzdrowieniach słyszę najwięcej. Np. o kobiecie ze zwyrodnieniem kręgosłupa, która upadła na chodnik tak nieszczęśliwie, że kręgosłup teoretycznie nie powinien wytrzymać. Lekarze nie mieli pojęcia, jak to się stało. A ta kobieta miała różaniec z bł. Hanką i była pewna, że to dzięki niej udało się wyjść z tego cało.
Słyszę często o ratunku z wypadków samochodowych, a nawet o ocaleniu z tsunami człowieka, który modlił się za wstawiennictwem bł. Hanki. Zatem, jak widać, sprawy ratowania zdrowia i życia dominują i trudno się dziwić (śmiech).
Bez wielkiej filozofii
Nie ma wątpliwości, że bł. Hanna może być wzorem dla ludzi zajmujących się chorymi, ale czy to jedyna grupa?
Myślę, że ona może też być genialną inspiracją dla młodzieży, bo łatwo w niej dostrzec kogoś „swojego” – niekoniecznie świętoszkowatego. Warto zwrócić uwagę, że Hanka odnalazła Pana Boga dopiero w wieku 30 lat. Wyrastała w domu dwuwyznaniowym, gdzie ojciec był katolikiem właściwie tylko z metryki, a mama była protestantką.
Wyniosła z domu gotowość do filantropii. Jej rodzice potrafili zrezygnować z renowacji swojego dworu, żeby polepszyć standard życia służby. Z kolei ciotka Hanny Chrzanowskiej ufundowała w Warszawie szpital dla dzieci, gdzie zresztą Hanka zdobywała pierwsze pielęgniarskie szlify.
Co było sekretem skuteczności jej działań w trudnych czasach II wojny światowej i komunizmu?
To była kobieta praktyczna, która patrzyła na swój zawód szeroko, uwzględniając np. rodziny chorych. Pokazywała sposoby zajmowania się tymi chorymi bez wielkiej filozofii – począwszy od odwiedzin, rozmowy, przyniesienia kromki chleba.
Idąc dalej, szkoliła swoich studentów, ale też rodziny chorych, do zajmowania się nimi efektywnie i bez potrzeby zbędnego wysiłku. Jeździła na Zachód i przekazywała tutaj zdobytą tam wiedzę.
Z drugiej strony organizowała wyjazdy rekolekcyjne, żeby wyrwać tego chorego z domu na 3 tygodnie i żeby rodzina mogła przez ten czas po prostu odsapnąć, inaczej spojrzeć na życie.
„Hanka zmieniła naszą parafię”
Genialna strategia i ponoć nienależąca tylko do przeszłości. Z tego co słyszałem, Hanna Chrzanowska szkoli do dzisiaj.
Owszem. Zainspirowała nas do tego, by powstał u nas w parafii kurs opieki nad ludźmi obłożnie chorymi. Prowadzący tłumaczą pozornie proste rzeczy. Choćby to, jak zmienić pieluchę osobie chorej, starszej, jak ją obrócić, jak to zrobić technicznie, żeby obie strony przy tym nie cierpiały i by przebiegło to sprawnie.
To oczywiście tylko przykład, ale bardzo obrazowy, bo pozornie wydaje nam się, że to tylko zmiana pieluchy, ale kiedy naprawdę wiemy, jak ją wykonać, życie z chorą osobą – i dla niej, i dla nas – staje się po prostu łatwiejsze.
Z jednej strony patronem parafii jest odległy czasowo św. Mikołaj, z drugiej tak niesamowicie bliska pod wieloma względami pielęgniarka…
Dość powiedzieć, że dla wielu parafianek ona była nauczycielką jeszcze jako wykładowczyni w szkole pielęgniarstwa.
Hanka zmieniła naszą parafię. Zainspirowała nas do większej działalności charytatywnej, pomocy żywnościowej ubogim. Można powiedzieć, że tak bliska nam patronka zbliżyła nas jako parafię do zwykłych ludzi, zwłaszcza chorych, potrzebujących.
Często to zbliżenie, to kwestia przełamania pewnego początkowego oporu, a potem to już idzie. I nie są to jakieś ogromne dzieła, ale proste działania, w których liczą się relacje, wrażliwość na drugiego. Ona tego właśnie uczyła i uczy nadal.