W ataku zginęło 3 osoby, w tym dziecko, 17 kolejnych zostało rannych. Nagraniem z miejsca bombardowania podzieliły się na Twitterze siły zbrojne naszego sąsiada:
„Mariupol. Bezpośredni atak wojsk rosyjskich na szpital położniczy. Ludzie pod gruzami. Dzieci pod gruzami. To okrucieństwo. Jak długo jeszcze świat będzie współsprawcą, ignorując terror? Natychmiast zamknijcie niebo! Natychmiast powstrzymajcie zabijanie. Macie taką moc. Ale, zdaje się, tracicie człowieczeństwo” – skomentował zdarzenie prezydent Ukrainy Wołodymir Zełenski.
Szef administracji obwodu donieckiego Pawło Kyryłenko podał wczoraj (9.03), że od początku rosyjskiej inwazji w samym Mariupolu zginęło co najmniej 1207 cywili. Tak wysokiego bilansu ofiar nie potwierdza Biuro Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych ds. Uchodźców (UNHCR), które wg stanu na 8 marca ustaliło liczbę 516 zabitych i 908 rannych ofiar cywilnych w całej Ukrainie (w tym odpowiednio – 61 i 100 dzieci). Biuro przyznaje jednak, że z uwagi na trwające walki i oblężenie wielu miast, podane wartości uznać należy za znacząco niedoszacowane.
"Mariupol to prawdziwe piekło"
Mariupol jako największe miasto korytarza łączącego drogą lądową Krym z kontynentalną Rosją, pozostaje oblężone od niemal dwóch tygodni. W tej chwili miejscowość jest całkowicie odcięta od dostaw prądu, gazu, wody, żywności i lekarstw. Kilka pierwszych prób uruchomienia korytarza humanitarnego i ewakuowania mieszkańców spełzło na niczym. Jak podawała strona ukraińska, wojska rosyjskie nie przestrzegały warunków zawieszenia broni.
Niewielką część spośród ok. 400 tys. cywili udało się ewakuować dopiero w nocy ze środy na czwartek. W grupie tej znalazł się polski paulin, o. Paweł Tomaszewski. Jego opowieść o sytuacji w Mariupolu jest zatrważająca.
"Ludzie giną, gdy wychodzą z piwnic w poszukiwaniu wody. Wyjście na ulicę równa się samobójstwu. Nie było dzielnicy miasta, gdzie nie spadałyby pociski, gdzie nie byłoby zniszczeń, zniszczonych bloków i budynków. Z diabelską intencją niszczą miasto, równają je z ziemią. Często, by móc iść dalej, trzeba omijać góry leżących zwłok" – relacjonował duchowny w Radiu Watykańskim.
"Nie ma niczego, wody, żywności. Nie ma już sklepów, więc nie można nic kupić. Czasem przyjeżdżają samochody ze zbiornikami wody czy cysterny, ale jest tego strasznie mało. Nie ma też wody wodociągowej, która i tak nie nadawała się do picia. Jedzenie się kończy, a ostrzał trwa. Ludzie próbują sobie radzić, ale w większości nie mają żadnych zapasów. A jeśli nawet wcześniej odłożyli jakieś jedzenie, nie można go przygotować, bo nie ma gazu. Niektórzy nawet przeszukują śmieci. Najtrudniejsze były cztery dni, gdy okolicę naszego domu cały czas bombardowano. Najgorsze były naloty, zrzucali wtedy największe bomby, był największy huk, trząsł się cały dom" – dodał.