„Dziś pojawiła się u nas Polka, która 10 dni temu przyjechała tu jako turystka. Zapłakana, zrozpaczona, w bardzo trudnym stanie” – mówi ks. Wojciech Stasiewicz, duchowny z archidiecezji lubelskiej pracujący jako wikariusz parafii katedralnej w Charkowie i dyrektor Caritas Spes Charków. Jak podkreśla w rozmowie z KAI, w szóstym dniu wojny w Charkowie coraz bardziej odczuwalny już jest kryzys.
Dokoła wybuchy
Ks. Wojciech Stasiewicz opisuje sytuację w Charkowie, we wtorek, w szóstym dniu wojny. Miasto ostrzeliwane jest rakietami. Trwają w nim walki uliczne. W czasie porannych ataków ucierpiał m.in. zamieszkiwany przez księdza budynek kurii, na który spadła bomba.
– Kończyliśmy mszę św. Były straszne wybuchy. Nie chcę powiedzieć, że się przyzwyczailiśmy do wybuchów, ale w ciągu dnia słyszymy ich dziesiątki. Tym razem czuliśmy, że jest to w pobliżu. W czasie jednego zatrzęsły się szyby i okna. Ale skończyliśmy mszę św. i przeszliśmy do piwnicy. Czuć było specyficzny zapach, więc po jakimś czasie zaczęliśmy szukać, co się wydarzyło. Gdy otwarliśmy pomieszczenie techniczne na trzecim piętrze, okazało się, że w dachu jest metrowa dziura – relacjonuje ks. Stasiewicz.
Jak dodaje, całe szczęście budynek został uszkodzony tylko w tym miejscu. Wyjaśnia, że całe trzecie piętro w kurii przeznaczone jest na pomieszczenia techniczne, m.in. pralnie. Ludzie przebywają na niższych piętrach lub w piwnicach.
Pod jednym dachem z prawosławnym biskupem
W budynku kurii mieszka obecnie ok. 30 osób: kilku księży, dwie siostry zakonne, kilka rodzin z parafii. – Dziś pojawiła się u nas Polka, która 10 dni temu przyjechała tu jako turystka. Zapłakana, zrozpaczona, w bardzo trudnym stanie. Teraz dochodzi do siebie. Za jakiś czas spróbuję z nią porozmawiać – mówi kapłan.
W kurii mieszka też biskup z Kościoła Prawosławnego Ukrainy. – W jego mieszkaniu było zbyt niebezpiecznie. – Sam mi dziś powiedział: „Wiesz, jak ja się cieszę, że jestem z wami. Nie wiem, jak ja bym przeżył te dni, gdybym był sam w swoim domu”. Gościmy więc go i jego obecność też jest pięknym znakiem dla mnie – podkreśla ks. Stasiewicz, zwracając uwagę, że relacje z Kościołem Prawosławnym Ukrainy są bardzo dobre.
– Jest jeszcze Patriarchat Moskiewski, tam też są wspaniali księża, znajomi. Zobaczymy, jaką postawę przyjmą oni po tych wydarzeniach. Ale to później. Teraz najważniejsze jest, by przeżyć ten dramat – stwierdza.
Wszyscy sobie pomagają
Ks. Stasiewicz, który jest wikariuszem parafii katedralnej w Charkowie i dyrektorem Caritas Spes Charków stwierdza, że obecnie ważnym elementem posługi księży jest obecność. Codziennie odprawiane są dwie msze św.: jedna poranna w domu, w kurii, druga – w katedrze.
Choć katedra jest zamknięta dla wiernych ze względu na obecną sytuację, Eucharystia jest transmitowana i duchowo uczestniczy w niej wielu parafian, diecezjan, a także innych wiernych z Ukrainy.
– Wszystkie parafie łączą się, jednoczą, modlą. Ludzie odmawiają różaniec. Budujące jest też to, że prawie wszystkie parafie w tym momencie udzielają pomocy. Największą pomocą jest umożliwienie ludziom znalezienie bezpiecznego miejsca w piwnicach, o ile parafie takie mają – stwierdza kapłan.
– Mamy masę telefonów różnego rodzaju. Przede wszystkim z Charkowa, od ludzi z pytaniami, czy można zdobyć jakieś lekarstwa, produkty spożywcze, czy organizujemy transport do Polski, itp. Przygotowujemy też bułeczki, drożdżówki. Dzisiaj 200 sztuk zawieźliśmy do szpitala, tam, gdzie są ranni. Część też przekazaliśmy policji – jako taką minimalną formę wsparcia. Wydaję też na miejscu jedzenie z Caritas, gdy ktoś przychodzi i prosi. Przychodzą np. bezdomni. Już kontaktują się z nami wolontariusze, pytają, co można zrobić, jak można pomóc. To wszystko wygląda tu bardzo dynamicznie – opowiada ks. Stasiewicz.
Charków coraz bardziej dopada kryzys
Duchowny zwraca uwagę na narastające trudności z dostępem do niezbędnych artykułów. Sklepy – przynajmniej w centrum miasta – są pozamykane. Zresztą w większości to, co w nich było, zostało wyprzedane. Jeszcze w poniedziałek do aptek ustawiały się ogromne kolejki. Wypiekany jest chleb, ale okazuje się, że jest problem z jego transportem i dowożeniem do różnych miejsc.
– Charków coraz bardziej dopada kryzys. To szósty dzień wojny, pełen takich trudnych wydarzeń. Szczególnie trudna sytuacja jest od sobotniego wieczora. I tak naprawdę – końca nie widać. – mówi ks. Stasiewicz. – Przygotowani jesteśmy też niestety na najgorsze – dodaje.
Jak podkreśla, w tym momencie jakiekolwiek transporty z pomocą do Charkowa w ogóle nie są możliwe. Jedyna pomoc, której jeszcze można udzielić, to przekazywanie środków finansowych. Jeszcze wczoraj można było płacić kartą bankową.
– Wczoraj byłem w takim ogromnym sklepie, który jest otwarty tylko dla instytucji i organizacji pomocowych. Mogłem zrobić zakupy i za nie zapłacić. Na dziś więc prosimy o modlitwę i w miarę możliwości finansowe wsparcie. Nie wiadomo, jak długo będziemy mogli z niego korzystać. Na razie można je przesyłać na konto archidiecezji lubelskiej, która przekazuje środki diecezji charkowsko–zaporoskiej – informuje kapłan.
Wytrzymamy
– My długo wytrzymamy, dużo wytrzymamy. To jest taki naród, że w tych najtrudniejszych, najdramatyczniejszych wydarzeniach, nikt nie myśli o tym, czy mamy co jeść, czy mamy co pić. Dzielimy się. Jakoś wystarczy. Nie myślimy o tym, na ile. Nie żyjemy taką perspektywą. Nie. Dziś jedzenie jest. Jutro, ufajmy, że też będzie. Jakaś pomoc przyjdzie. Żyjemy dniem dzisiejszym, a co jutro przyniesie – Pan Bóg raczy wiedzieć – mówi ks. Stasiewicz.
Dlaczego zdecydował się zostać na Ukrainie? – Z odruchu serca. Kto z nas nie myśli o swoim życiu? Ja pierwszy o tym myślę! Ale z drugiej strony – te rodziny, parafianie, Caritas. Jeszcze mamy pod Charkowem trzy domy samotnych matek z dziećmi. Bogu dziękować, że są tam siostry…
I w takim momencie opuścić to miejsce, żeby mi było bezpiecznie? To nie byłby grzech, na pewno, ale nie mógłbym podjąć takiej decyzji, więc w miarę możliwości służę i pomagam – podkreśla.
KAI/ks