20 lutego Kościół wspomina dwoje wyjątkowych dzieci. To święte rodzeństwo, które weszło do nieba nie na drodze męczeństwa, ale dzięki świadectwu heroicznej wiary i miłości do Boga. Oto Hiacynta i Franciszek we wspomnieniach siostry Łucji.
Hiacynta, Franciszek i Łucja
Cała trójka widziała Maryję na polu w Cova da Iria, ale rodzeństwo Marto, Hiacynta i Franciszek, po objawieniach nie żyli zbyt długo. Jedynym świadkiem pozostała Łucja dos Santos i to na niej spoczywał obowiązek nie tylko wypełnienia próśb Maryi, ale też składanie świadectwa o życiu kuzynów.
Kochała ich miłością czułą, znali się od urodzenia. Ich domy, stojące przy jednej ulicy w Aljustrel, dzieliła niewielka odległość. Skąd się wzięły dwa tomy Wspomnień, które napisała siostra Łucja, wizjonerka z Fatimy?
Łucja dos Santos opowiada o kuzynach
Był 12 września 1935 r., w tym dniu przewieziono doczesne szczątki Hiacynty z Vila Nova de Ourém na cmentarz w Fatimie. Zrobiono przy tej okazji dużą ilość zdjęć, a niektóre z nich przesłano Łucji, która wtedy była już w klasztorze w Ponteverdzie.
Łucja, w podziękowaniu za przesyłkę napisała, że fotografie wywołały jej wielkie wzruszenie, i że najchętniej zerwałaby białe prześcieradła, aby tylko móc zobaczyć „najbliższą przyjaciółkę z lat dzieciństwa!”. Kiedy list Łucji przeczytał biskup, poprosił ją, by napisała o Hiacyncie i Franciszku wszystko, co jeszcze pamięta.
I tak, gdy zaczęła pisać w drugim tygodniu grudnia 1935 r., skończyła na Boże Narodzenie. Po dwóch tygodniach powstała pierwsza część Wspomnień siostry Łucji – najpiękniejszego i najważniejszego dokumentu na temat pastuszków z Fatimy.
Hiacynta Marto: „Zwierciadło Boga”
Łucja zanotowała we Wspomnieniach kilka uzdrowień, które dokonały się dzięki modlitwie małej Hiacynty jeszcze za jej życia. „Byłyśmy w drodze – pisze Łucja – gdy wyszła nam na przeciw dziewczyna. Płacząc upadła na kolana i prosiła, byśmy przyszły do jej domu, chociażby tylko jedno Zdrowaś odmówiły w intencji jej ojca, który od przeszło trzech lat ma bezustanną czkawkę i nie ma spokoju.
Przy takich scenach nie można było się sprzeciwiać. Pomogłam biednej dziewczynie wstać z klęczek i ponieważ było dość późno, powiedziałam Hiacyncie, żeby tam została, a ja tymczasem pójdę odmówić różaniec z ludźmi i wracając zawołam ją. Zgodziła się.
W drodze powrotnej wstąpiłam również do tego domu. Zastałam Hiacyntę siedzącą na krześle naprzeciw człowieka, który również siedział na krześle. Nie wyglądał staro, ale był wychudzony i płakał ze wzruszenia. Nie miał już czkawki” – napisała Łucja.
W dalszej części opowieści nazwała Hiacyntę „zwierciadłem Boga”. „Będąc przy niej odczuwałam zazwyczaj to, co się czuje w pobliżu osoby świętej, która we wszystkim wydaje się być złączona z Bogiem”. Łucja pisze, że Hiacynta miała usposobienie zawsze poważne, skromne i miłe. Często powtarzała: „Nie róbcie tego, obrażacie Boga, Pana naszego, który i tak jest już bardzo obrażany” – wspomina Łucja.
Franciszek Marto: niedługo pójdę do nieba
„Franciszek był pod tym względem trochę inny. Zawsze uśmiechnięty, zawsze uprzejmy i ustępliwy. Bawił się ze wszystkimi dziećmi. Nigdy nie zwracał uwagi nikomu” – wspomina Łucja. Dodaje też, że wielu dorosłych lubiło przesiadywać w pokoju chłopca. Gdy chorował, odwiedzały go tłumy ludzi, czasem zasiadywali się na dłużej, on, mimo zmęczenia, nie przerywał tych wizyt.
„Wchodząc do pokoju Franciszka, ma się wrażenie, że się wchodzi do kościoła – mówiła jedna z sąsiadek. Inna dodawała, że nie wie, co chłopiec ma w sobie, ale człowiek czuje się z nim tak dobrze!” – relacjonowała Łucja i opisała wydarzenie, które utkwiło jej w pamięci.
„Pewnego dnia weszła do pokoju Franciszka jedna z kobiet z Casa Velha imieniem Miarianna. Była zmartwiona, gdyż jej mąż wyrzucił syna z domu i prosiła o łaskę pojednania syna z ojcem. Franciszek jej odpowiedział: Niech pani będzie spokojna. Ja niedługo pójdę do nieba i kiedy tam będę, poproszę o tę łaskę Matkę Boską”.
Łucja dodaje we Wspomnieniach, że nie pamięta, w którym dokładnie roku rzecz miała miejsce, ale pamięta, że w dniu, w którym Franciszek umarł, syn po raz kolejny poprosił ojca o przebaczenie.
Wydarzyły się dwie rzeczy: ojciec, który do tej pory odmawiał kategorycznie, bo syn nie chciał poddać się jego propozycjom – przebaczył, a syn, który tkwił w uporze i nie przyjmował warunków postawionych przez ojca, wreszcie uległ i w domu zapanował pokój.
Wieść o tym wydarzeniu szybko się rozniosła i dla miejscowych byłą konkretnym potwierdzeniem tego, że Franciszek Marto jest już w niebie.