Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
„Czubki” to dzisiaj pogardliwe określenie osób chorych psychicznie. Jednak początkowo nazywano tak nie chorych, ale ich opiekunów – bonifratrów. Inspiracją były spiczaste kaptury, które nosili ci zakonnicy.
Kaptury zakonników
„Niechże o tym już nie słyszę / Bo do czubków odwieźć każę” – mówi w Zemście Aleksandra Fredry Cześnik do Papkina, który zabrał się do pisania testamentu, pewny, że został otruty. „Do czubków” znaczyło: do szpitala dla osób chorych psychicznie.
W latach 30. XIX wieku, kiedy Fredro pisał swoją komedię, kilkanaście takich placówek prowadził w całej Polsce Zakon Szpitalny św. Jana Bożego. Braci nazywano w naszym kraju bonifratrami (łac. boni fratres – dobrzy bracia) albo – żartobliwie – „czubkami”.
To drugie określenie wzięło się stąd, że częścią habitu bonifratrów były (i są do dzisiaj) długie, spiczaste kaptury. Taki kaptur założony na głowę tworzy charakterystyczny stożek. Z czasem ten sympatyczny pseudonim stał się określeniem bonifraterskich podopiecznych, a później także wszystkich osób zmagających się z chorobami psychicznymi. I nabrał pogardliwego wydźwięku.
Placówki „czubków”
Placówki „czubków”, działające od XVI wieku najpierw w Hiszpanii, a potem również w wielu innych krajach Europy, przyniosły przełom z traktowaniu osób chorych psychicznie. A wszystko dzięki założycielowi zakonu, św. Janowi Bożemu, który sam miał epizod psychotyczny albo (co do tego biografowie nie są pewni) został mylnie uznany za chorego psychicznie.
Jan (João) de Cidade, zwany Janem Bożym, to nietuzinkowa postać. Gdyby żył w innych czasach, jego biografię pewno uznano by za legendarną, ubarwioną wyobraźnią. Urodził się w 1495 r. w portugalskim miasteczku Montemor-o-Novo, a zmarł w 1550 r. w Grenadzie w Hiszpanii. Był jedynym synem ubogich rzemieślników.
Opuścił dom rodzinny już jako ośmiolatek. Jego rodzice gościli kiedyś pielgrzyma idącego do Santiago de Compostela, który opowiedział o wspaniałych miejscach, które odwiedził. Chłopiec, zafascynowany opowieściami, uciekł z domu i dołączył do mężczyzny. Rodzice długo szukali syna, a w końcu matka zmarła ze zgryzoty, a ojciec przeniósł się do klasztoru franciszkanów. Mały Jan po wielu dniach forsownego marszu nie był w stanie iść dalej, więc opiekun zostawił go u pewnej rodziny w hiszpańskim mieście Oropesa. Gospodarze przyjęli go jak syna i planowali ożenić ze swoją jedyną córką.
Jęki, drapanie po twarzy
Jan jednak wyruszył na wojnę – najpierw z Francuzami, a potem z Turkami. W międzyczasie omal nie został rozstrzelany, gdy nie upilnował powierzonych mu pieniędzy oddziału. Wrócił w rodzinne strony, do Portugalii. Gdy dowiedział się, co się stało z jego rodzicami, przeżył wstrząs.
Odbył spowiedź z całego życia, poszedł na pielgrzymkę do Composteli i postanowił oddać się nawracaniu muzułmanów na terenie dzisiejszej Algierii oraz być może ponieść śmierć męczeńską. Kiedy muzułmanie okazali się obojętni na jego zabiegi, wrócił do Granady i założył sklepik z pobożnymi książkami i obrazami.
20 stycznia 1538 r. okazał się przełomowym dniem w życiu 43-letniego Jana. Do Granady zawitał św. Jan z Avili, którego kazanie zrobiło na Portugalczyku piorunujące wrażenie. Ogarnął go ból z powodu straconych lat i groza na myśl o sądzie Bożym. Zaczął głośno jęczeć, targać ubranie i włosy, drapać się po twarzy. Rzucił się na ziemię, wołając: „Boże, miłosierdzia!”. Otoczenie uznało, że postradał zmysły, obezwładniło go i odprowadziło go do miejskiego domu dla cierpiących psychicznie.
Leczenie batogiem
Tam Jan został poddany „terapii”, jaką wówczas często serwowano osobom chorym psychicznie. Zamknięto go w lochu, przykuto łańcuchem do ściany i bito do utraty przytomności. Jan przyjął to wszystko w duchu pokuty. Wyszedł po 40 dniach, ale nie mógł zapomnieć o towarzyszach niedoli. Za wyproszone pieniądze kupił dom, w którym urządził schronienie dla chorych psychicznie (na górze) i bezdomnych (na dole).
Traktował swoich podopiecznych zupełnie inaczej, niż potraktowano jego – z miłością, szacunkiem i cierpliwością. Dbał, żeby mieli zapewnione najlepsze i najnowocześniejsze metody opieki i leczenia. Troszczył się też o ich dusze i sprowadzał księży, żeby odprawiali msze i głosili kazania.
Nie zostawił nikogo w potrzebie, np. szukał w zamożnych domach opieki dla samotnych wdów i sierot. Sam nie miał nic, ale potrafił zachęcić wiele osób do pomocy. Tłumaczył im, że kiedy dzielą się dobrami materialnymi, sami otrzymują dużo więcej – zaskarbiają sobie łaski w niebie. Założył Zakon Szpitalny do opieki nad chorymi.
Zmarł podczas modlitwy. Znaleziono go w pozycji klęczącej kilka godzin po śmierci.