Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Słowo „relacje” kojarzy się nam najczęściej z nitkami łączącymi nas z innymi ludźmi. Opisuje ono jednak także nasze wnętrze. Mamy mnóstwo relacji wewnętrznych z rozmaitymi częściami nas („relacja z sobą” jakoś je podsumowuje). Wśród nich znajduje się także nasze ciało, i to od tej relacji zależy w naszym życiu ogromnie wiele.
Relacje wsobne zadziwiają bogactwem. To relacje z własnymi wspomnieniami i historią – możemy ją odrzucać, zaprzeczać jej albo ją poznawać i coraz lepiej rozumieć. Relacja z marzeniami pokazuje, co o nich sądzimy, jak je traktujemy. Mamy relację z każdym z uczuć. Coś myślimy na temat radości i dumy z siebie, coś z nimi robimy, gdy przychodzą. Podobnie ze smutkiem, złością czy tęsknotą. Możemy nie chcieć ich widzieć ani słyszeć, nie kojarzyć z niczym dobrym. Albo traktować jak przyjaciół, z którymi zjedliśmy beczkę soli.
Dlaczego relacja z ciałem jest tak ważna? Ciało jest częścią naszej tożsamości. Kiedy cztery lata temu tworzyłam swój pierwszy program warsztatowy dla mam, napisałam, że to, jak traktujemy ciało, jest miarą miłości do siebie. Jej przedłużeniem i zwierciadłem będzie miłość wobec ludzi wokół nas – opowiada o tym tak poruszająco sformułowane przykazanie miłości: „Będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samego”.
Jestem, więc siebie samego kocham?
To zresztą też przejmujące, że tylu potrzebujemy argumentów, by zacząć się zbliżać do miłości wobec siebie samych. Z trudem dowierzamy, że wolno nam siebie kochać. Szukamy dowodów na to, że będziemy lepsi dla innych, jeśli spróbujemy kochać siebie samych. To zupełnie inaczej, niż robi Bóg, który mówi, że kocha nas bezwarunkowo: tylko dlatego, że jesteśmy. Nam ten powód – że jesteśmy, więc możemy siebie kochać – nie wystarcza. A gdy dotrze do nas, że może to dobry pomysł, zaczynamy siebie karać, kiedy tego słowa miłości wobec siebie nie dotrzymujemy. Tworzy się błędne koło, a coś w nas, co bardzo potrzebuje miłości, nadal bardzo cierpi.
Po czym poznać, że kochamy własne ciało? Trochę w tym pomaga sprawdzenie, co czuję, gdy patrzę na siebie w lustrze. Czy widzę cud, który żyje i zachwyca, czy też zbiór mankamentów. I nie chodzi o standardy urody. Mogę czuć zadowolenie z własnego ciała, które waży tyle, ile chcę i ma tyle opalenizny, ile mu zaserwowałam, a jednocześnie widzieć w nim przedmiot, projekt, część własnego wizerunku, który chcę pokazać światu. Dopiero przyjęcie faktu, że ciało to ja, pozwala pójść w tej relacji dalej.
Ciało to ja
Ono przemawia do mnie nieustannie i relacja z nim polega przede wszystkim na słyszeniu go. Jeśli mówi do mnie różnymi sygnałami, że ma za dużo w grafiku albo w ilości napięcia, ignorowanie jego głosu jest jak wystawienie dziecka na wycieraczkę za zamkniętymi drzwiami („Niech postoi. Jak sobie postoi i przemyśli, to może mu przejdzie, może będzie w końcu cicho”).
Bardzo zapadła we mnie myśl, usłyszana od Agnieszki Stein (specjalistki, która była prekursorem rodzicielstwa bliskości w Polsce), że im bardziej ciała nie słuchamy, tym głośniej zaczyna ono do nas mówić nasileniem symptomów. Może nam opowiadać, że jest wyczerpane albo się boi. Że ma dość wyborów, w których nie bierzemy siebie samych pod uwagę, by wobec innych być „miłymi”. Że nie jest zdolne chodzić jak w zegarku. Że pragnie, byśmy je pytali i zaglądali do niego często, bo w nim mieszkają – jak w wielkiej księdze życia – nasze najgłębsze wartości. I ilekroć je naruszamy, ono cierpi.
Jasne, że plan minimum jest lepszy niż nic. Taki na przykład, by traktować siebie i swoje ciało chociaż tak dobrze, jak psa – karmić, dać miękkie posłanie do spania, wyprowadzić na spacer, pogłaskać. Możemy spróbować też traktować siebie po ludzku. Mieć z kimś relację – to interesować się nim, akceptować i wspierać. Mieć relację z ciałem – to brać je pod uwagę i opiekować się nim. Nauczyć się języka, którym mówi. Zrozumieć własną seksualność. Cieszyć się smakami, zapachami i teksturami życia. Dać ciału wypłakać ból i ukoić go. Pokazywać mu piękne rzeczy. Doceniać, ze jest. Karmić je obecnością innych ludzi, by nie było samotne.
W końcu o tym jest Boże Narodzenie – o Wcieleniu. Może i my potrzebujemy przeżyć swoje własne.