Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Poznałam ją w 2016 roku po przyjeździe do Kalifornii na staż podoktorski mojego męża. Została moją „English-in-Action partner”. Oznacza to, że jako wolontariuszka z ramienia uniwersytetu miała za zadanie spotykać się ze mną przez rok i rozmawiać po angielsku – po to, żeby łatwiej było mi wdrożyć się w życie w Ameryce.
Judy miała wówczas 76 lat i zachwycała swoją sprawnością – chodziła na wycieczki górskie, jeździła samochodem, gotowała obiady dla bezdomnych w Soup Kitchen.
Znałyśmy się zaledwie 2 tygodnie, kiedy napisałam, że musimy przełożyć kolejne spotkanie, ponieważ mój mąż musiał pilnie wyjechać do Polski, a ja mam pod opieką dwulatka. Jakież było moje zdziwienie, kiedy napisała, że pewnie jest mi ciężko samej z dzieckiem przez tyle dni i zaprosiła mnie z synkiem do swojego domu na obiad! Taka właśnie była – podchodziła do innych ludzi z empatią, zrozumieniem i wyciągała pomocną dłoń.
Czułam, że możemy rozmawiać o wszystkim – o relacjach z ludźmi, o problemach i marzeniach. Potrafiła niezwykle uważnie słuchać. Przynosiła mi wycinki z gazet z humorystycznymi komiksami, niestrudzenie starając się nauczyć mnie angielskich idiomów.
Przyjaźń inna niż wszystkie
Kiedy w odwiedziny przyjechali z Polski moi rodzice, zaprosiła całą rodzinę na wystawny obiad, który sama przygotowała. Wyjeżdżając do Stanów, nigdy bym nie pomyślała, że spotkam tu tak tolerancyjną, otwartą osobę, która obcych ludzi przyjmie w swoim domu jak znamienitych gości.
Rok przeciągnął się na prawie 5 lat spotkań! Judy nie chciała brać kolejnej osoby z uniwersytetu, a ja byłam bardzo szczęśliwa, że możemy kontynuować znajomość, która przerodziła się w przyjaźń.
Dzieliło nas bardzo wiele: wiek, narodowość, kontynenty, kultura, status majątkowy – okazało się, że te różnice nie mają znaczenia, bo łączyło nas coś znacznie więcej. Coś, co nazwałabym porozumieniem dusz. Coś, co może się nawiązać między dwiema osobami, tylko jeśli nie ma między nimi uprzedzeń kulturowych, poczucia wyższości czy „starszeństwa”, a jest otwartość i chęć przyjęcia drugiego człowieka.
Pożegnanie
W styczniu 2021 roku Judy trafiła do szpitala z udarem. Jej syn przesyłał nam informację o stanie zdrowia i prosił o modlitwę. Na początku rokowania były dobre, jednak później stan Judy się pogorszył. Nikt nie mógł uwierzyć, kiedy lekarze powiedzieli, że to ostatnie dni jej życia.
W tych ostatnich dniach leżała w swoim domu otoczona rodziną. Zostałam zaproszona, by ją odwiedzić. Była w bardzo kiepskim stanie, prawie nie otwierała oczu i nic już nie mówiła. Usiadłam przy jej łóżku, a siostra Judy powiedziała: „Gosia is here” (tłum. Gosia jest tutaj). Nie byliśmy pewni, czy to usłyszała, więc jej syn powiedział jeszcze raz głośniej: „Mom, Gosia is here” (Mamo, Gosia jest tutaj) Judy jakby się przebudziła i powiedziała z wielkim trudem: „I know” (Wiem). Podobno nic już więcej później nie powiedziała, aż do momentu śmierci. To spotkanie było pełne łez. Jestem niezwykle wdzięczna, że mogłam wtedy przy niej być.
Miesiąc po śmierci zostaliśmy zaproszeni na spotkanie. Było tam kilkanaście osób, bliskich i ważnych dla Judy. Usiedliśmy na krzesłach w kręgu. Syn Judy zaczął swoją opowieść. Mówił, że jest ogromnym szczęściarzem, że miał taką mamę. Dowiedziałam się wtedy, jak wielu osobom pomogła. Mówiła mi co prawda, że zajmuje się wolontariatem od wielu lat, ale nie gloryfikowała swoich zasług. Okazało się, że przez jej ręce przewinęło się mnóstwo ludzi z całego świata, zwykle studentów czy doktorantów lub ich żon czy mężów przyjeżdżających na uniwersytet. Przez całe życie poświęcała się dla innych ludzi.
Syn Judy kilkakrotnie się rozpłakał. Reszta płakała razem z nim.
Jak uczcić pamięć kogoś ważnego?
Każdy, kto chciał, mógł opowiedzieć swoją historię znajomości z Judy. Jej synowa przyznała, że nie mogła sobie wymarzyć lepszej teściowej! Siostra wspominała, że Judy zawsze była po jej stronie w starciu z apodyktycznymi rodzicami.
W opowieściach wszystkich przyjaciół przewijało się jedno – do Judy zawsze można było przyjść, zawsze była gotowa wysłuchać, okazać współczucie i zrozumienie.
Podczas tego spotkania jeszcze wyraźniej zrozumiałam, jak ogromne szczęście miałam, że na emigracji spotkałam właśnie ją.
Nigdy wcześniej nie uczestniczyłam w tak szczególnym pożegnaniu, które było uczczeniem pięknego i pełnego miłości życia cudownej osoby. Wszyscy byli skupieni wyłącznie na Judy i na celebrowaniu jej niezwykłego życia. Bez wydumanych, podniosłych słów. Od serca.
A gdybyśmy właśnie w taki sposób żegnali naszych bliskich? Razem, otoczeni dobrymi wspomnieniami. Może wtedy łatwiej by nam było przeżywać żałobę?