Kilka lat temu Wojciech Modest Amaro dostał niespodziewany list od dziennikarza z Meksyku. W środku znalazł szkaplerze Matki Bożej z Guadalupe. Jeden podarował człowiekowi po próbach samobójczych. Kolejny spokojnie na kogoś czekał...
Przyjęła go żona szefa kuchni, kiedy okazało się, że spodziewa się czwartego dziecka. Amaro dowiedział się o tym przez telefon, gdy przebywał w Stanach Zjednoczonych.
"Ta radosna nowina o poczęciu nowego dziecka jest cała podszyta strachem, lękiem. Wszystkie trzy ciąże mojej żony były z punktu widzenia ludzkiego fatalne. Same porody – ekstremalnie trudne. Przy pierwszym porodzie żona miała śmierć kliniczną. (...) Przy drugim porodzie miała potężną infekcję łożyska, sepsę i zagrożenie życia. Przy trzeciej ciąży lekarz dał mi do podpisania oświadczenie, że żona chyba nie przeżyje, ale syna chyba uda się uratować" – mówił w świadectwie.
Wojciech Modest Amaro: Mamo, no jak tu się cieszyć?
"Wybiegłem na ulicę i zapytałem, gdzie jest najbliższy kościół. Pokazano mi katedrę Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Pobiegłem tam. Odchylając drzwi tej katedry, oniemiałem, ponieważ w ołtarzu bocznym (...) był gigantyczny obraz Matki Bożej z Guadalupe. Pobiegłem tam, rzuciłem się na kolana i powiedziałem prosto z serca, nie używałem żadnych znanych mi modlitw: Mamo, no jak tu się cieszyć, jak pierwsze, co przychodzi do głowy, to ogromny stres, problemy? Jak to wszystko pogodzić?".
Po kilku minutach Wojciech Modest Amaro zobaczył słowa wyryte na kamieniu pod obrazem Maryi. Na pierwszy rzut oka – zupełnie niewidoczne:
Świadectwo Wojciecha Modesta Amaro
"W jednej sekundzie cały strach zniknął. Zadzwoniłem do żony i powiedziałem, że nic się nie stanie. To będzie najbardziej błogosławiona, bezproblemowa i perfekcyjna ciąża i poród" – opowiadał wzruszony Amaro.
Jak potoczyła się ta historia? Posłuchajcie: