Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Z Pawłem Bodzonem, mężem i ojcem dwójki dzieci, psychoterapeutą, jednym z liderów Drogi Odważnych, rozmawia Jarosław Kumor.
Jarosław Kumor: Masz więcej pracy w czasach pandemii?
Paweł Bodzon: Pracy mam tyle samo, bo więcej już nie dam rady (śmiech). Ale czy mam więcej zgłoszeń? Tak. Czy moje koleżanki i koledzy po fachu mają więcej zgłoszeń? Tak. Czy te zgłoszenia mają ze sobą coś wspólnego? Tak. Trzy razy tak – to nie może być przypadek.
Wiele osób, z którymi rozmawiam, np. kwalifikując je na terapię grupową, sygnalizuje moment uruchomienia czy uwypuklenia różnych problemów właśnie wtedy, gdy doświadczali izolacji, pracy zdalnej, zamknięcia w czterech ścianach, pewnego reżimu sanitarnego. Wiesz zresztą, jak to brzmi: reżim… Nie najlepiej nam się to kojarzy.
Z drugiej strony miałem dużo zgłoszeń od nastolatków, którzy cierpieli na brak samodyscypliny i motywacji, utratę relacji w grupie. Rozmawiałem też z nauczycielami, którzy narzekali na brak kontaktu z uczniami i poczucie, że prowadzą lekcje do komputera. W tym wszystkim jeszcze rodzice, którzy nie zawsze sobie radzili z pracą w domu i na dodatek nie mogli przeżyć braku dyscypliny u swoich dzieci, które rano tylko włączały komputer i właściwie tyle zaangażowania kosztowała ich nauka.
Czyli mamy pewien ogólny feedback, który dostałeś. A jak to wygląda w kwestii duchowej? Czy z twojej perspektywy pandemia wpłynęła na życie religijne ludzi?
Odpowiem dwutorowo. Czytałem wyniki badań CBOS-u "Religijność Polaków w warunkach pandemii" z końca 2020 roku, gdzie znalazło się porównanie uczestnictwa w kulcie religijnym przed pandemią i po pandemii. Respondenci odpowiadali też na pytania, czy faktycznie widzą u siebie jakiś wzrost lub spadek. Jeden z wniosków z tych badań był bardzo ciekawy.
Stwierdzono, że pandemia spolaryzowała Polaków, jeśli chodzi o ich stopień religijności. Ci, którzy raz czy dwa razy w miesiącu uczestniczyli w jakichś nabożeństwach, przestali w ogóle w nich uczestniczyć. Z kolei ci, którzy byli zaangażowani, takimi pozostali.
Drugi tor mojej odpowiedzi to moje doświadczenie. W mojej pracy wątek duchowy jest czasami takim czynnikiem, który ratuje pacjenta, daje ulgę w cierpieniu, ale z drugiej strony u części pacjentów obserwuję wiele trudu w przeżywaniu przeciwności i samej relacji z Bogiem. Jeśli miałbym ocenić, czy religijność moich pacjentów wzrosła albo spadła w trakcie pandemii, wolałbym powołać się na te badania CBOSu.
Myślę, że jest w nich dużo racji. Ci, którym łatwo było odpaść od wiary, faktycznie odpadali. Można powiedzieć, że korzystali z warunków dyspensy, nie czując już nad sobą żadnej opresji, a to ich wielokrotnie trzymało przy jako takim praktykowaniu.
Można zatem powiedzieć, że odpadli od wiary ci, którzy i tak w praktyce nie wierzyli?
Tak bym tego nie nazwał. Łaska buduje na naturze, a ja na tę naturę patrzę z perspektywy psychologa. Jeśli mamy tendencję do bycia lękowym, wycofanym, przez swoją lękliwość możemy się pozbawić łaski. Z drugiej strony destrukcyjnie na swój wymiar duchowy mogą działać pacjenci impulsywni i konfliktowi.
Dla jednego pacjenta utrata religijności może być utratą resztek tego, co jeszcze go trzymało przy jakiejś wspólnocie, a dla drugiego może to być moment, w którym zobaczy, że do tej pory budował – jak mówi Ewangelia – na piasku. Może to być dla niego motywacja, żeby się znów wziąć za siebie i zrewidować relacje, które miał do tej pory.
Zaraz, zaraz. Czyli jeżeli pacjent mówi ci, że zerwał całkowicie z praktykami religijnymi, to szukasz nietrwałych podstaw nie tylko w jego relacji z Bogiem, ale też w innych jego relacjach?
Tak. Jeśli w czasie rozmowy wyszłaby jakaś zmiana w sferze duchowej u pacjenta i zacząłby o niej mówić, to jest to temat do rozciągnięcia na całość jego relacji, życia, problemów osobowościowych, w tym relacji z samym sobą. Człowiek jest całością. Jeśli coś w sferze duchowej nie działa, to jest to często wskazówka, że w innych kwestiach też.
Ta relacja z samym sobą jest dla mnie najbardziej zastanawiająca. Ty 25 września będziesz jednym z prelegentów konferencji z cyklu Powołani do Przywództwa pt. "Nie jest dobrze, by człowiek był sam" i z tego co już wiem, będzie tam mowa m.in. o dobrym przeżywaniu samotności, a więc – tak to rozumiem – relacji z samym sobą. Po co podejmować taki temat? Czy uczestnik dostanie tu narzędzia, które pomogą w razie kolejnych lockdownów – może już nie tylko pandemicznych, ale w ogóle życiowych?
Ja bym chciał, żeby to wydarzenie pomogło uczestnikom zadbać o siebie, bo właśnie tego potrzebujemy, żeby móc zadbać o innych. Tak to jest z dobrze przeżywaną samotnością – ona pomaga być pełniej w relacjach. A jeśli mam w tych relacjach kłopot, to mogę się zastanowić, czy nie mam kłopotu przede wszystkim w relacji z samym sobą.
Zwłaszcza dla faceta (bo wydarzenie adresujemy do mężczyzn) to jest trudne pytanie. Jesteśmy jako mężczyźni samotni. W czym? W swoich przekonaniach: "Sam powinienem decydować. Liczę się ja, moje odczucia i wszyscy powinni się do mnie dostosować, a jeśli świat tego nie chce, to znaczy że świat ma problem. Ja żadnego problemu ze sobą nie mam". Jesteśmy często sami dla siebie bogami – i to jest samotność o bardzo negatywnym zabarwieniu, która w pandemii była dobrze widoczna. Nam natomiast chodzi o samotność, która wychodzi od pytania, czy potrafię być sam ze sobą i sam na sam z Bogiem. Taką, która powoduje, że – będąc blisko z Bogiem – sam na sobie mogę polegać, ufam sobie, jestem w stanie spojrzeć na siebie realnie.
To z drugiej strony pomoże nie oceniać siebie surowo, bo przecież potrafimy patrzeć na siebie bardzo negatywnie i uważać się za beznadziejnych.
W swoim sercu, w pewnej swojej powierzchownej samotności, oceniam siebie surowo, bo taki mam obraz Boga – surowego sędziego. Dobrze kombinuję?
Myślę, że można szukać takich analogii. I jeśli okazują się one uzasadnione, a często zahaczają też o innych ludzi, wobec których jesteśmy surowi, to warto się tym zająć, zwłaszcza jeżeli to powoduje cierpienie.
Wydaje mi się, że konferencja, którą wywołaliśmy, będzie głęboka. Mam wrażenie, że będzie można sporo się o sobie dowiedzieć.
Na pewno nie będziemy dawać gotowych odpowiedzi. Będziemy pomagać w ich znalezieniu. Będzie to trochę taka autoterapia. Przyjrzymy się sobie przez pryzmat własnych doświadczeń.
Ktoś powie, że to wszystko dość filozoficzne, ale myślę, że we własnej sprawie warto być filozofem, zadawać sobie pytania o sens swoich działań, o cierpienie, o bliskość, samotność, relacje. Przecież to wszystko jest naszą codziennością.